(wkrótce kolejny rozdział)
***
Pola ryżowe były
puste. Najemnicy, których minąłem przy bramie z Jarvisem na czele
patrzyli na mnie dziwnym wzrokiem. Musiałem być dla nich wielką
zagadką. Szedłem dalej, okrążając małe jeziorko, zastanawiając
się dlaczego stało się to co się stało. Nie wiem czy powinienem
winić siebie, Laresa, czy wszystkich wokół. Tak bezceremonialne
wyrzucenie mnie z obozu mogło świadczyć tylko o jednym – nie mam
tu czego więcej szukać. Zapewne nigdy nie dowiem się powodów
mojego rozwodu z Nowym Obozem, jednak mimo wszystko czułem pewien
żal – w końcu czułem się tu całkiem dobrze. Znów
przypomniałem sobie nocne przesiadywanie przy ognisku z Najemnikami
i zapewnienia o tym, że chciałbym dołączyć do ich gildii. Teraz
wydawało się to strasznie żenujące.
Nie spieszyłem się, bo
i nie miałem po co. Z całej przygody w tym miejscu został mi tylko
pierścień od Baal Kagana, a także torba od Laresa. Zbliżając się
do bramy musiałem coraz bardziej intensywnie zastanowić się co
teraz zrobić. Nie chciałem wrócić do Starego Obozu, jednak
wydawało się to być najlepszą opcją. Diego z pewnością będzie
zawiedziony, sytuacja z Bloodwynem z pewnością jeszcze nie zdążyła
ochłonąć. Jednakże nie widziałem innej opcji. Muszę wrócić do
Starego Obozu.
O ile oczywiście uda mi
się tam dojść w jednym kawałku.
Bramy pilnowali
Szkodnicy, których dotąd nie wiedziałem. Nie dali po sobie poznać,
że mnie zauważyli, a ja nie zauważałem ich. Wkroczyłem na
ścieżkę. Po raz kolejny zacząłem zastanawiać się dokąd
prowadzi odnoga w prawo, wspinająca się po wąskim górskim zboczu.
Ja okrążyłem skałę po lewej stronie, kierując się w stronę
mostu, następnie przez tereny łowieckie Aidana, Cavalorna, aż do
Starego Obozu. Nie potrafiłem stwierdzić, czy jeśli zobaczę coś
gorszego od pojedynczego ścierwojada, spanikuję i uciekną czy też
podejmę desperacją próbę walki z narażeniem życia.
Prawdopodobnie...
Zamarłem.
Poczułem jak moje
członki drętwieją, a serce zamiera, by chwilę później zacząć
bić jak oszalałe Poczułem pot na skroni. Ręka natychmiast
powędrowała ku rękojeści miecza. To nie mogło skończyć się
gorzej.
Tuż przed mostem, na
ścieżce stał bowiem obrócony w moja stronę Lewus, we własnej
osobie. Pół policzka miał poszarpane, a w wciągniętej w bok ręce
trzymał pałkę nabita kolcami. Jego twarz wyrażała porażającą
nienawiść. Mogłem się tego spodziewać.
- Nie zapomniałeś o
czymś? - rozległ się głos gdzieś z boku.
Zaskoczenia, które
wywołał u mnie ten dźwięk nie sposób wyrazić. Spojrzałem w
prawą stronę. Pod drzewem, w znacznie bliższej odległości niż
Lewus siedział tam, opierając się plecami o pień sam Lares.
- Czego tam szukasz?
Zamierzasz tak po prostu uciec? - zapytał., nie doczekawszy się
reakcji.
Gdy spojrzałem znów w
stronę mostu, Lewus zniknął. Lares nie mógł go widzieć z
pozycji w której się znajdował, jednak jego głos rozbrzmiał dość
donośnie. Byłem pewien, że to nie koniec.
Teraz, gdy nieco mi
ulżyło znów dotarły do mnie racjonalne myśli.
Co on do cholery
tutaj robi?
- Skąd się tu wziąłeś?
Jak tu dotarłeś tak szybko? - zapytałem, podchodząc do niego
odrobinę.
- Mam swoje sposoby.
Ważne jest to, dlaczego ty zamierzasz mnie oszukać.
- Oszukać? W jaki
sposób? Przecież wygoniłeś mnie z obozu!
Nic już nie rozumiałem.
Wymagało ode mnie dużo samozaparcia schowanie miecza za pasek.
Lares westchnął
ostentacyjnie i złapał się za głowę.
- Chyba jednak cię
przeceniłem. Mam nadzieję, że nie będę tego żałował.
Wstał i zbliżył się
do mnie. W tym miejscu nie mogliśmy być widoczni dla żadnego ze
Szkodników przy bramie.
- Jesteś mi winny
czterysta bryłek rudy – powiedział, dźgając mnie palcem w
pierś.
Więc o to chodzi...
- Nie mam ich przy
sobie.
- Wiem, że nie masz, bo
przetrząsnąłem twoją chatę. Chyba nie próbujesz mnie oszukać,
żółtodziobie?
To mnie zaniepokoiło.
Nie chciałem kolejnych wrogów.
- Powiedziałeś, że
pomoc z zdobyciu bryłek od Kagana jest jednym z warunków przyjęcia
do obozu...
- I co, myślisz, ze
jeśli się rozmyśliłeś to możesz tak po prostu okradać sobie
ludzi na moim terenie?
- Ale w końcu sam
mówiłeś... Zaraz, przecież to ty sam wyrzuciłeś mnie z obozu.
To nie ja zrezygnowałem!
- No i? W czym to
przeszkadza/ - uniósł brwi. - Wyrzuciłem cię z mojego terenu, ale
to nie znaczy, że zerwałem naszą starą umowę. Powiedziałem coś
takiego?
- Nie...
- Zaczynam rozumieć
Bloodwyna. Ale ja nim nie jestem. Skoro musisz mieć coś powtórzone
dwa razy – niech ci będzie. Ale zacznij w końcu myśleć, bo
długo tu nie pożyjesz. Gdyby nie sprawa z kopalnią i polem ryżowym
pomyślałbym, że jesteś jakiś ułomny. Ale nie. Wygląda na to,
że jesteś po prostu naiwny. To przywara w naszych kolonialnych
okolicznościach. Weź to sobie do serca. A teraz gadaj, gdzie są
bryłki.
Nie miałem nic do
stracenia. Powiedziałem mu szczegółowe informacje, jak je
odnaleźć.
- Ale nie ma tam całości
– dodałem. - Sprzedając na szybko nie uzyskałem zbyt dobrej
ceny. Powinno być tam trochę ponad trzysta.
Lares przez cały czas
słuchał uważnie, a teraz, gdy skończyłem poklepał mnie po
ramieniu.
- Gdybyś tego nie
powiedział, albo coś pokręcił, zabiłbym cię na miejscu –
powiedział z uśmiechem. - Doskonale wiem, gdzie zakopałeś rudę,
moi ludzie śledzili każdy twój krok w obozie.
Przełknąłem ślinę.
Kolejny test. Kolejny raz uniknąłem śmierci.
- Jesteś naiwnym
żółtodziobem. Ale w gruncie rzeczy uczciwym. Bądź taki dalej, a
czeka cię całkiem dobra przyszłość.
- Dlaczego tutaj
wyszedłeś? Bo nie z powodu rudy.
- W dodatku bystry.
Uczciwy, bystry, ale naiwny jak jasna cholera. Dobra, słuchaj. Chcę,
byś znów coś dla mnie zrobił. Potrzebuję zaufanego człowieka.
Takiego, który dużo widzi i wie, na co warto zwrócić uwagę.
Potrzebuję kogoś w Bractwie.
- Mam być twoim
szpiegiem? Dlaczego nie wyślesz jednego ze swoich ludzi?
- Jeśli wysłałbym
kogoś z moich, jest szansa, że już nigdy by nie wrócił. Pewnie
zauważyłeś, że chłopcom mocno odbiło na punkcie tego zioła od
Kagana.
Kiwnąłem głową na
znak, że rozumiem.
- W zasadzie nikt od nas
nie był jeszcze w obozie Sekty. To druga strona Kolonii, strasznie
daleko i do tego ta obawa, że nigdy się nie wróci... Patrząc po
Kaganie i tym ochleju w karczmie dziwię się tym, którzy będąc
tam raz, postanowili wrócić do swojego obozu. A jeśli ty
wsiąkniesz, to nie poniosę straty w ludziach.
- Czego chcesz się
dowiedzieć?
Niczego specjalnego. Po
porostu miej oczy i uszy szeroko otwarte. Chcę wiedzieć jak żyją,
jak wygląda dzień poszczególnych kast, jak wygląda ich obóz i
generalnie dlaczego radzą sobie tak dobrze i co prócz ziela ciągnie
ludzi na bagna.
- Mówią przecież o
tym ich bożku. O Śniącym.
- To mnie nie
interesuje. Religię zostawiam w spokoju. To jak będzie?
Patrzyłem na Laresa,
lecz pomimo tego że spojrzenie trwało dość długo, nie musiałem
się w ogóle zastanawiać. Wiedziałem doskonale, co powinienem
zrobić.
- Jasne. Wchodzę w to.
Ale nie za darmo.
Lares wyszczerzył zęby.
- Uczysz się. Może
będą z ciebie ludzie.
Wyciągnął z kieszeni
sakiewkę i pomachał mi nią przed nosem.
- Dwadzieścia bryłek
rudy. Niewiele, ale w sam raz na kilka posiłków. Nie chcę, żebyś
tam przepadł na dobre i zaćpał się na śmierć.
Sakiewkę schowałem do
kieszeni, jednak był jeszcze jeden problem. Zdaje się, że
najbardziej istotny.
- Nie znam drogi. A
droga nie jest zbyt bezpieczna.
- Taak, wiem o tym.
Pomyślałem o tym. Tak się dziwnie składa, że Baal Kagan
postanowił ukarać w końcu Isidro, bo dowiedział się, że ten
stracił całe ziele. Na dodatek nie wierzy w żadne tłumaczenia
dotyczące złodzieja, bo Isidro od wielu dni jets nieustannie
zalany. Dlatego udasz się z Baalem Isidro do Starego Obozu, gdzie
razem z innym Baalem, który – z tego co mówił Kagan - zajmuje
się sprowadzaniem oskarżonych na proces do obozu, skierujecie się
na bagna. We trójkę nie powinna stać się wam krzywda.
- Ty sukinsynu! Mam iść
z Isidro? Przecież ja go okradłem!
- Będziesz musiał
zadbać o to, by cię nie rozpoznał – wyszczerzył się ponownie
Lares. - Będzie tędy przechodził dosłownie za chwilę. On już o
tobie wie. Powiedziano mu, że przed bramą będzie na niego czekał
nowy ochotnik do Bractwa, a jego sprowadzenie może pomóc mu zmazać
swoje własne winy. Każdy ma prawo do pokuty, czyż nie?
- Jest z ciebie kawał
przebiegłego lisa – powiedziałem niemal z podziwem.
- Wolę porównanie do
łasicy. Niech Śniący będzie z tobą, żółtodziobie! Wróć,
kiedy uznasz to za konieczne.
Patrzyłem na plecy
oddalającego się Laresa. Zastanawiałem się, jak długo on musiał
tu spędzić czasu, by osiągnąć ten poziom.
Czekam na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńNie sądziłem, że ktoś tu jeszcze zagląda. Ale w takim razie z pewnością coś wrzucę.
UsuńNawet teraz ktoś tu zagląda
UsuńDziękuję za pamięć. Dziś wszystko wyjaśnię i wrzucę
Usuń