Rozdział
5 – Kocioł
Nie
da się ukryć, że życie Kreta niewiele różniło się od życia
Kopacza w Starym Obozie. System był ten sam, z tym, że Cieni i
Strażników zastępowali Szkodnicy i Najemnicy. Jednak podczas
trzydniowego pobytu zauważyłem, że Krety, nawet jeśli są często
zmuszani do pracy, nie są traktowani z tak charakterystyczną dla
ludzi Gomeza pogardą.
Tak
zwana Wolna Kopalnia mieściła się kawałek drogi za obozem, drogą
obstawioną przez Najemników. Położona była w leju zwanym Kotłem,
w którym do ścian i półek skalnych dobudowano liczne rusztowania
i kładki, tworząc w ten sposób całkiem wygodną drogę aż do
położonego na samym dnie leju właściwego wejścia do kopalni. W
wielu miejscach w Kotle, gdzie były ku temu możliwości również
prowadzono wydobycie, choć żył nadających się do kucia było
stosunkowo niewiele. W wielu miejscach, na całej wysokości stawiano
chaty dla Kretów i Najemników. Zwykle dwu-, trzyosobowe. Jedyną
osobą, która miała chatę na własność był zarządca całej
kopalni, najemnik Okyl. Gdy przybyłem tu z Mordragiem, to właśnie
do niego udaliśmy się najpierw.
-
Musisz wiedzieć jedno – powiedział mi Mordrag, gdy zbliżaliśmy
się do celu; droga z obozu zajęła nam może pół godziny – że
tylko jedna osoba będzie wiedziała po co tu jesteśmy. Jako, że
jesteś żółtodziobem, nie będzie trudno wymyślić historyjkę,
która pozwoli ci wmieszać się w Krety i wypytać o to i owo.
Powiedzmy, że sprawiałeś kłopoty Torlofowi. Na przykład chciałeś
go okraść. Torlof jest wysoko postawionym Najemnikiem, więc nie
powinno nikogo zdziwić, że trafisz do kilofa. Ja pilnuję, żebyś
nie sprawiał kłopotów, w teorii zostanę tu dzień lub dwa, w
praktyce tyle ile będzie trzeba. I zapamiętaj najważniejsze –
spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłem groźny błysk –
nie paplaj ozorem. Najlepiej, żeby mięli cię za niemowę póki się
do ciebie nie przyzwyczają.
Obserwowani
przez Najemników i pracujące Krety zeszliśmy mniej więcej do
połowy wysokości Kotła, gdzie stał obserwując nas podstarzały
Najemnik w interesującym pancerzu, który do tej pory widziałem
przelotem tylko u jednej osoby w Nowym Obozie. Od razu było widać,
że jest to główna szycha tego rejonu.
-
Co tu robisz Mordrag? - zawołał. Głos miał gruby i nieprzyjemny.
-
Sprowadziłem nowego człowieka. Żółtodziób, sprawiał małe
kłopoty Torlofowi, więc przysłali go, w celach wychowawczych.
-
Chyba niemałe, skoro sam musiałeś go przyprowadzić.
-
Cóż, nie da się ukryć, ale o tym wolałbym ci powiedzieć
osobiście.
Najemnik
łypnął spode łba na przyglądających nam się dwóch Szkodników,
stojących nieopodal i kiwnął głową. Potem warknął do mnie.
-
Żółtodziobie, wiedz, że ja tu wydaję rozkazy. I tylko ja.
Dlatego teraz ruszysz swoje dupsko i pójdziesz z nami. Mam ci do
powiedzenia kilka rzeczy.
Gdy
tylko znaleźliśmy się w jego chacie, za zamkniętymi drzwiami,
odetchnął głęboko i przeczesał palcami swoje rzadkie, siwiejące
włosy. Chata była niemal pusta, jeśli nie liczyć prymitywnego
łóżka, stolika z krzesłem, dużego kufra i powieszonej nad
łóżkiem wielkiej, brunatnej skóry z kilkoma kępkami wypadających
włosów.
-
Długo zajęło Laresowi przysłanie kogoś. Ale przynajmniej tego
nie olał, bo sprawa jest poważna. Chociaż nie sądziłem, że da
ci do pomocy zielonego, Mordrag.
- Prawdę
mówiąc wygląda to nieco inaczej. Ale zamieniam się w słuch –
powiedział Mordrag.
-
Zauważyliśmy to stosunkowo niedawno. Otóż w ciągu ostatnich
dwóch tygodni były trzy transporty do obozu. Jak zwykle trzymane w
tajemnicy, nie wiedział o nich w zasadzie nikt prócz mnie i ludzi z
transportu. Jak można wyjaśnić, ze każdy z nich został
zaatakowany, mimo że pory były bardzo nieregularne?
-
Ludzie Gomeza? - wyrwało mi się.
-
Tak, rybeńko. A co ty kurwa myślałeś, że ćpuny z Bractwa? -
prychnął.
-
Uspokój się – machnął ręką Mordrag. - Jak strzeżone były
transporty?
-
Pierwsze dwa po trzech ludzi. Do tego trzech wysłanych z obozu,
czekających przed kopalnią.
-
No to skąd pewność, że informacje wypływają akurat z kopalni? -
dopytywał się Mordrag.
-
Ci, którzy przychodzą z obozu nie wiedzą jak duży będzie
transport i co w nim będzie. Zawsze jest ich trzech, pomagają tylko
wszystko dostarczyć. Dwa dni temu zrobiliśmy podpuchę. Wysłaliśmy
pusty transport. To znaczy stare narzędzia, puste skrzynie i tak
dalej. Ani bryłki rudy. I jak myślisz, co się stało?
-
Nic? - uniósł brwi Mordrag.
-
Dokładnie. Informacja musiała wyciec z Kotła, wierz mi. Problem w
tym, że niemal za każdym razem zmieniam ludzi, nikt z Najemników
nie mógłby wszystkiego przewidzieć. Stawiam na Kreta. Rzecz w tym,
że nie przyjmowaliśmy nikogo nowego od dobrego miesiąca. To znaczy
nie licząc tych, których zjadły pełzacze.
-
Ilu ich było? - zapytałem. Prawdopodobnie był mto ktoś z mojego
transportu.
-
A jakie to ma kurwa znaczenie? Dwóch lub trzech, chrzanić to. Jak
pełzacz zaatakuje ludzi to nie idzie się doliczyć ciał..
-
A więc Krety – westchnął Mordrag. - Próbowaliście ustalić, w
jaki sposób się komunikuje? Bo wejście jest strzeżone całą dobę?
-
Pewnie że tak. Nawet leją i srają w Kotle, przy wejściu jest
wychodek. Nie ma szans by szpieg kontaktował się z kimś z
zewnątrz.
-
Robi się ciekawie. Taka będzie twoja rola. – Mordrag zwrócił
się do mnie. - Musisz go znaleźć.
-
Mam się go pozbyć?
Najemnik
wybuchł śmiechem i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
-
Jesteś aż tak naiwny? Czy po prostu głupi?
Nawet
jeśli mnie wkurzył, nie mogłem nic mu odpowiedzieć. A Mordrag
szybko wyjaśnił mi o co chodzi.
-
Powiesz mi może, jaki jest pożytek z martwego szpiega? - zapytał
spokojnie. I zaraz dodał, nie czekając na odpowiedź: - Otóż
martwy szpieg zostanie szybko zastąpiony przez nowego, który ucząc
się na błędach poprzednika będzie jeszcze trudniejszy do
wykrycia. Tak się tego nie załatwia. Twoim zadaniem jest tylko
ustalenie kim on jest i w jaki sposób przekazuje informacje. Wtedy
my zrobimy coś, by go przeciągnąć na naszą stronę. I obrócimy
go przeciw Magnatom. Rozumiesz?
Kiwnąłem
tylko głową. Tak oczywiste rozwiązanie rzecz jasna umknęło mi.
-
Lares wspomniał, że wiecie kto to może być. – Mordrag zwrócił
sie do Najemnika.
-
Przesadził. Mamy pewne podejrzenia, ale żadnych twardych dowodów.
Ty - zwrócił sie do mnie – słuchaj teraz uważnie, bo od teraz
zaczyna się twoje zadanie.
-
Jasne. Zamieniam się w słuch.
-
Gurt i Vego pilnują wejścia do kopalni i mają rozkaz nie wpuszczać
ani nie wypuszczać nikogo. Dlatego możemy zawęzić grono
podejrzanych wyłącznie do Kotła. Mamy tu koło dwudziestki Kretów,
Najemników i Szkodników nie liczę. Logika podpowiada, że nasz
kret ma chatę w miejscu pozwalającym obserwować wyjście z
kopalni. Najpewniej pracuje tu nie dłużej niż dwa miesiące.
-
To niewiele – skrzywił się Mordrag, a ja pokiwałem głową,
chyba odruchowo.
-
Pogadam z Wasko, przygląda się tej sprawie od paru dni. I wtedy was
poinformuję.
-
Od czego powinienem zacząć?
-
Oficjalnie jesteś Kretem. Więc znajdziemy ci jakiś kilof i trochę
popracujesz. Jak dowiem się, kogo podejrzewa Wasko, umieścimy cię
w chacie właśnie z nim. Będziesz mu się przyglądał, przy okazji
przepytasz pozostałych. Dowiesz się więcej, a wszystkie informacje
będziesz przekazywał Mordragowi. Do mnie nawet się nie odzywaj,
będę cię traktował jak powinno się traktować niedoszłego
złodzieja.
-
A jeśli on mnie zdemaskuje zanim ja zdemaskuję jego?
-
Nie dojdzie do tego, jeśli nic nie spieprzysz. Masz dobrą
przykrywkę. Ale nie martw się, tak czy siak będziemy mieć na
ciebie oko, zależy nam byś skończył zadanie.
-
Dobra.
-
No to, panowie. - Mordrag wstał, przeciągając się. - Liczę, że
za kilka dni napijemy się świętując sukces. Powodzenia,
żółtodziobie. Jakbyś mnie potrzebował, zamierzam ulokować się
w tej chacie, ale przychodź tu tak, by nikt cię nie widział i
tylko jeśli masz coś naprawdę ważnego.
Najemnik
mruknął coś pod nosem, najwyraźniej niezbyt zadowolony z konieczności podzielenia się chatą.
-
Chodź – rzucił do mnie krótko, wychodząc z chaty.
-
SWINEY! - ryknął, a echo potoczyło się po całym Kotle.
Jeden
z Kretów stojących w grupce na samym dnie Kotła, w pobliżu
wejścia do kopalni spojrzał w górę.
-
Znajdź młodemu jakiś kilof i wyjaśnij co i jak! - Zarządca
odwrócił się i miał odejść, ale jakby coś sobie przypomniał.
- I zapamiętaj sobie – zagrzmiał tak, by słyszeli to wszyscy w
okolicy – że ktokolwiek wejdzie do stróżówki bez mojego
pozwolenia będzie martwym człowiekiem.
Po
tych słowach zniknął we wnętrzu chaty,. Mi pozostało jedynie
zejść na dół, będąc obserwowany przez innych. Facet o imieniu
Swiney wyszedł mi na spotkanie i – o dziwo – wyciągnął do
mnie po przyjacielsku rękę, którą z pewnych wahaniem uścisnąłem.
-
Masz jakieś doświadczenie w górnictwie?
Pokręciłem
głową, przyglądając się mu. Sprawiał pozytywne wrażenie. Jego
ręce były twarde i suche niczym pokryte piaskiem.
-
Nie ma w tym zbyt dużej filozofii. Uderzasz raz za razem, gdy
wytworzy się pęknięcie, pogłębiasz je, uważając by odłamki
nie spadły na ciebie. W zasadzie to najważniejsza zasada. Bez
pośpiechu, dokładnie, ostrożnie. Nie ma tu miejsca na brawurę i
pochopność, rzecz jasna, jeśli nie chcesz zostać kaleką.
-
Często zdarzają się wypadki?
-
Było kilka zmiażdżonych stóp, ale nic poza tym. Chodź za mną,
znajdziemy ci jakiś kilof.
Nieco
dalej stała samotna chata, która najwyraźniej pełniła rolę
magazynu, gdyż to właśnie tam mnie zaprowadził.
-
Jesteś Kretem?
Swiney
prychnął.
-
Jestem najlepszym inżynierem, jakiego ta przeklęta kolonia
kiedykolwiek widziała. Czy to czyni mnie Kretem? Nie wydaje mi się.
Pilnuję po prostu by chłopcy kopali w odpowiednich miejscach i nie
zwalili nam lawiny głazów na głowy.
Otworzył
kopnięciem drzwiczki wiszące na jednym zawiasie i wszedł na chwilę
do środka. Wyszedł trzymając w ręku kilof, noszący już widoczne
ślady użytkowania.
-
Trzymaj. Od dziś to twoje narzędzie pracy. Trzy miski ryżu
dziennie i pięćdziesiąt bryłek rudy miesięcznie – niewiele,
ale w sam raz by się raz lub dwa porządnie urżnąć - będzie
musiało ci wystarczyć, bo dużo więcej tu nie mamy. Zaczekaj
chwilę, zerknę na mapę i wskażę ci jakieś miejsce do kopania.
Pracę kończymy wraz z zachodem słońca. Wychodek masz na górze,
blisko wyjścia, a jeśli chciałbyś się umyć, obok pierwszej
chaty na najwyższym poziomie wystawia się kilka razy dziennie miskę
z wodą.
-
W porządku. Nie mam dużych wymagań.
Musiał
coś dostrzec w moich oczach, gdyż zmarszczył brwi i wycelował we
mnie palec.
-
Jesteś młody, a młodzi są zwykle nierozsądni. Wiesz czemu
harujemy w tej kopalni? Dlaczego tylu z nas poświęca swoje zdrowie?
Jest tylko jeden cel – wszyscy chcemy się stąd wyrwać. Wyrwać z
tego najgorszego z możliwych więzienia. Dlatego pracuj, staraj się
– ale z rozsądkiem. Pamiętaj, by nie przesadzić, bo jeden błąd
może sprawić, że nigdy nie ujrzysz jak nasz cel się spełnia. A
Magowie Wody zapewniają, że jesteśmy blisko.
-
Będę o tym pamiętał. Dzięki.
-
Przejdź się gdzieś, wybadaj kopalnię, za chwilę cię zawołam i
pokażę stanowisko.
Oddalił
się, wyciągając z kieszeni złożony kawałek materiału, który
zapewne musiał być mapą lub planem, gdyż błądził po nim
palcem, rozglądając się wokół.
Zważyłem
w dłoni kilof i rozejrzałem się po otoczeniu. Krety szybko
straciły mną zainteresowanie – i dobrze. Kilku Najemników
stojących nieopodal dyskutowało o czymś zażarcie. Obszedłem dno
Kotła, chcąc zerknąć bliżej na wejście do kopalni. Pilnowało
go dwóch Najemników, zaś samo wejście było zablokowane przez
potężną kratę. Chata przylegająca do wejścia była zapewne
wspomnianą przez zarządcę stróżówką.
-
Hej, młody! - zawołał starszy Najemnik, jeden z tych, którzy
pilnowali wejścia. Gurt lub Vego, z tego co pamiętam.
-
Tak?
-
Nieczęsto żółtodzioby tu docierają. Czemu tu trafiłeś? Czemu
odprowadzał cię Szkodnik?
-
W obozie zajrzałem do niewłaściwej chaty – wzruszyłem
ramionami.
-
Tylko zajrzałeś, tak? - uśmiechnął się krzywo. - Czyjej?
-
Torlofa.
Zagwizdał
cicho.
-
A więc jesteś tu za karę. Dam ci radę. Nie próbuj tu takich
sztuczek. Okyl zabiłby cię na miejscu.
-
Co mi możesz powiedzieć o Okylu? Wydaje się być twardym facetem i
trzymać tu wszystkich krótko.
-
Mało powiedziane. Jest to jeden z najbardziej zaufanych ludzi Lee, w
końcu zarządza całą kopalnią. Twardy z niego sukinsyn.
-
Raz nawet – wtrącił drugi Najemnik – sam jeden włamał się do
zamku Magnatów, Pamiętasz, Gurt?
Ten
pokiwał głową z uznaniem.
-
Jasne. Zabrał stamtąd całkiem sporo rudy. I nikt się nie
zorientował. Gdy go pytałem czemu to zrobił, powiedział, że z
nudów.
-
Tak więc uważaj, młody – dodał Vego. - Nie podpadnij Okylowi.
Kiwnąłem
głową i odszedłem w stronę Swineya, który machał do mnie zza
sterty odrzuconych przez Krety kamieni.
Od
tamtej chwili minęło całe trzy dni, a ja zdążyłem już
znienawidzić swojej pracy. Już po pierwszym dniu nieustannego
uderzania kilofem w żyły rudy, przestałem czuć prawą rękę.
Praca była ciężka, lecz to nic przy niezwyklej monotonni jej
towarzyszącej. Z samego rana brałem kilof w łapę i podchodziłem
do żyły, którą wskazywał mi Swiney. Następnie zaczynał się
cykl: uderzenia, zbieranie odłamków na taczkę, zwożenie ich na
dół, wysypanie na kopiec i tak od nowa. Doświadczone Krety
potrafiły w ciągu dnia uzbierać koło dziesięciu taczek. Mi
pierwszego dnia udało się trzy.
Po
uderzeniu w żyłę powstawało pęknięcie, które następnie
należało powiększyć z nieco mniejszą siłą, następnie
pogłębiać rysę do momentu aż nie puści i nie odpadnie cały
fragment. Po urwaniu się od żyły ruda samoistnie kruszyła się na
niewielkie bryłki wielkości mniej więcej paznokcia, zupełnie
jakby sklejająca je siła znikała wraz z odczepieniem od żyły.
W
ciągu dnia zmieniałem miejsce kilka razy. Pozwalało mi to nawiązać
kontakty z różnymi Kretami i korzystałem z tego by nawiązywać
rozmowę, co nie było trudne. W takich warunkach każdy by
potrzebował rozmowy, choćby po to by nieco zmniejszyć monotonię.
Trzy
razy dziennie wydawano posiłki, a więc miskę ryżu dla każdego,
czasem z dodatkiem chleba. Wszystkie Krety zbierały się na dni
Kotła, tuż przy kopcu z dziennego urobku, gdzie jeden ze Szkodników
wydawał ciepły ryż na drewnianych miskach. Siadaliśmy wszyscy
gdzie kto mógł – zaledwie połowa mogła zmieścić się na
wystających z ziemi kawałkach skały, pozostali musieli siadać na
ziemi. Podczas posiłków nikt ze sobą nie rozmawiał, jakby w
obawie przed powiedzeniem czegoś więcej przy innych. Pomyślałem
wtedy, że w takich warunkach trudno będzie zdobyć jakieś
informacje. Jednak po powrocie do pracy okazało się to znacznie
łatwiejsze. Już pod koniec pierwszego dnia nawiązałem rozmowę z
facetem imieniem Lin, dwa razy ode mnie starszym Kretem, który kilka
metrów dalej uderzał w żyłę rudy z dziką zawziętością.
-
Mówię ci, młody, tu jest wspaniale – odezwał się nagle. - Tak
wspaniale, że wszyscy harujemy dzień w dzień, byle tylko dostąpić
pełni tej wspaniałości.
-
Ale przecież nikt was do tego nie zmusza, więc skąd ten sarkazm? -
zapytałem.
Przerwał
pracę i spojrzał an mnie. Wyciągnął w moją stronę kilof,
wskazując na mnie oskarżycielsko.
-
Tak sądzisz? A myślisz, że co by się stało z kimś, kto by
uciekł? Albo nagle przestał wydobywać rudę? Wszyscy zbyt mocno
chcą się stąd wydostać, by nam na to pozwolić. To jest cholerne
więzienie, młody i zapamiętaj sobie to. Nie udawaj, że piach to
mąka.
-
Musisz już tu długo pracować – zauważyłem.
-
Za długo. Dwa lata takiej rutyny, wierz mi, czasem wolałbym po
prostu walnąć sobie tym kilofem w łeb. Nie zrobiłem tego jeszcze
tylko przez zapewnienia Magów Wody, ze wkrótce uda im się wysadzić
Barierę. Przez to pieprzone kłamstwo wciąż tu wegetuję.
-
Sądzisz, że to kłamstwo? Ich plan brzmi dość logicznie, choć
nie ukrywam, ze nie znam się specjalnie na tym.
-
Co to za różnica? Kłamstwo czy nie, to tylko ich słowa utrzymują
cały ten obóz przy życiu. Bariera nie jest jedyną blokadą, przez
magów wszyscy jesteśmy uwięzieni we własnych głowa. Przez tę
nikłą, bezsensowną, ale jednak... nadzieję.
Wtedy
sobie pomyślałem, że mogę go raczej wykluczyć z grona podejrzeń,
ale za to może być dobrym początkiem. Jeśli będę ostrożny będę
mógł wydobyć od Lina dużo więcej pozornie nieistotnych
informacji. Postanowiłem zacząć od teraz, gotów wycofać się w
każdej chwili.
-
Więc wszystkie Krety pracują tu tylko z przymusu? Nikt tak naprawdę
nie wierzy magom?
-
A co tu myślałeś? Wierzą w to, co widzą. A widzą niewolnictwo.
Przynajmniej większość. Starzy wyjadacze, jak Finc, Adrik, Szarak
i Gung mają już wyrobioną pozycję i prawdę mówiąc czasem mają
do powiedzenia więcej niż Szkodnicy. Gdyby chcieli, mogliby
załatwić sobie robotę w obozie, ale oni wciąż wydobywają rudę.
Jeśli nie nazwiesz tego fanatyzmem to czym?
-
Desperacją? Nadzieją?
-
Czasem jedno i drugie mają ze sobą wiele wspólnego. Wątpię, by
pozostałych trzymało tu coś więcej niż bat Okyla.
Nie
powiedziałem nic więcej. Zagłębiłem się w rozmyślaniach, czy
starzy wyjadacze, o wyrobionej pozycji mieliby większy powód do
zdrady, niż ludzie zmuszani do pracy. Oczywiście wszystko może być
tylko przykrywką. Cóż, pozostaje mi porozmawiać z kilkoma z nich.
Jeszcze
tego samego dnia rozmawiałem z trójką innych Kretów. Krótko, w
celu poznania, jednak pomogło mi to ocenić z grubsza, że Krety z
Kotła dzielą się na dwie grupy. Jedna, liczniejsza, to
doświadczeni kopacze, ze znacznymi wtykami w obozie, przez co prawie
nigdy nie muszą pracować w kopalni. Drudzy, składający się z
osób pałających nienawiścią do wszystkich wokół, uważających
plan Magów Wody za czcze gadanie, zaś cały Nowy Obóz za takich
samych sukinsynów jakimi są ludzie Gomeza.
Okyl
przydzielił mnie do chaty z Kretem imieniem Dnim. Był to facet
mniej więcej w moim wieku, który na wydobywaniu rudy znał się
tyle co ja, mimo że pracował tu już trzeci miesiąc. Nie chciał
powiedzieć, kiedy został zrzucony do Kolonii, a jedyne czego się o
nim dowiedziałem to, że pracował kiedyś u alchemika. Wyglądało
na to, że przypadliśmy sobie do gustu, gdyż przez te trzy dni dość
sporo rozmawialiśmy, co mi bardzo pomogło - Dnim dość dobrze znał
większość ludzi w Kotle. Zauważyłem, że pomimo swojego mocno
olewczego podejścia do pracy, od której wymigiwał się przy każdej
sposobności, cieszy się dość dużą sympatią przez wzgląd na
swoją osobowość i chęć do pomagania. Dnim cierpiał również na
bezsenność.
Gdy
tylko to zauważyłem, natychmiast wzbudziło to moje podejrzenia i
zacząłem się mu przyglądać w nocy. Jednak dwie noce pod kolej
udawania, że śpię, w rzeczywistości nasłuchując i obserwując
go kątem oka, sprawiły, że stałem się mocno zmęczony i trzecią
noc musiałem w pełni odespać. Poza tym Dnim ani w nocy się nie
wymykał, ani robił nic, co mogłoby uchodzić za podejrzane. Nawet
zacząłem mu współczuć, gdyż te pełne irytacji posapywania i
przekręcanie się z boku na bok przez całą noc musiało być
bardzo męczące. Nasza chata mieściła się na najwyższym
poziomie, niemal naprzeciw wejścia, dwa poziomy nad chatą Okyla.
Gdybym otworzył drzwi, mógłbym obserwować Najemników,
pilnujących jedynego wyjścia z Kotła. W dodatku zwykle
współlokatorzy pracowali blisko siebie, dlatego też obserwacja
Dnima o każdej porze dobry nie sprawiała mi specjalnych trudności.
Przez
te trzy dni starałem się rozmawiać w jak największą liczbą
Kretów i Szkodników, jednak niespecjalnie przyniosło to
jakikolwiek skutek. Byłbym głupi, gdybym sądził, że w ciągu
zaledwie trzech dni udałoby mi się wykryć szpiega, jednak być
może gdzieś podświadomie na to liczyłem, bo poczułem zawód.
Nawyk
noszenia przy sobie broni był zbyt silny, więc nawet poruszając
się po Kotle miałem zawsze przy pasku swój miecz. Zresztą nikogo
to jakoś specjalnie nie dziwiło. Jedna z najbardziej nieprzyjemnych
sytuacji spotkała mnie w połowie drugiego dnia, gdy podczas powrotu
z obiadu na stanowisko zaczepił mnie jeden młody Szkodnik.
Wiedziałem już od Lina, że ma na imię Baloro.
-
Hej, młody – zawołał. Dziwne to było, gdyż musiał być
młodszy ode mnie co najmniej kilka lat. - Trafiłeś tu niedawno,
co? Skąd masz ten brzeszczot?
-
Od kowala – odpowiedziałem krótko. Nie chciałem wchodzić w
dłuższą dyskusję, a on widocznie miał na to ochotę.
-
Oho, więc byłeś w Starym Obozie! No, no, młody, musiałeś tam
dostać lekcję życia, skoro wolałeś to miejsce. Chciałbyś tam
wrócić? Chciałbyś skopać paru sprzedajnych skurwysynów?
-
A chcesz mi w tym pomóc? - zapytałem ironicznie.
-
A czy trawa jest zielona? Kto by mógł się oprzeć pokusie
nadepnięcia na odcisk Gomezowi? Człowieku, to nasz główny cel!
Obóz, kopalnia... wszystko temu służy. Nie liczy się nasza
wolność, ani nawet ruda, chodzi tylko o to, by zagrać na nosie
tego tchórzliwego...
-
O co ci chodzi? - przerwałem, zniecierpliwiony.
-
Mogę dać ci broń, którą pokonasz każdego przeciwnika. Wierz mi,
że w Starym Obozie nie będzie na ciebie mocnych, jeśli kiedyś tam
wrócisz. Będziesz mógł odpłacić się Bullitowi.
Tym
mnie zaciekawił. To była jedyna rzecz związana ze Starym Obozem, o
której myślałem codziennie.
-
I ty możesz mi ją dać? W zamian za co?
-
Och, nie żądam wiele. Jedynie małą przysługę.
-
Czyli?
Wokół
nas nikogo nie ma, a ja miałem już przed oczami sytuację z Grimem.
Na pierwszy rzut oka było widać, że tym razem ja jestem w gorszym
położeniu.
-
Słuchaj, potrzebuję tylko trochę jedzenia, którego nie można
znaleźć w Obozie – powiedział. Mówił bardzo szybko, zbliżając
się do mnie. Już nawet prawie położył mi po ojcowsku rękę na
ramieniu. - Albo można, ale nie drogami, którymi wolno mi chodzić,
jeśli wiesz co mam na myśli.
W
momencie gdy jego dłoń dotknęła mojego ramienia, palnąłem go
pięścią pod oko. Był twardy, o zatoczył się, ale nie upadł,
mimo że cios był silny.
Nie
wiem, dlaczego to zrobiłem. To było odruchowe. W momencie gdy mnie
dotknął poczułem po prostu, że nie mogę do tego dopuścić. Nie
sądziłem, ze jestem tak nerwowy. I prawdopodobnie zaraz w ramach
rewanżu on połamie mi kilka żeber.
Sięgnął
po broń, jednak w tej chwili jakby zatoczył się lekko i zmienił
zamiar. Na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech.
-
No dobra, masz mnie, chłopie. Widzę, że też byłeś w Starym
Obozie. Na twoim miejscu zrobiłbym to samo.
-
Ta broń była tylko pretekstem, by dręczyć nowych? - zapytałem.
Nie
podobało mi się coś w nim. Gdy się otrząsnął, jego zachowanie
i ton zmieniły się drastycznie.
-
Nie ująłbym tak tego. Większość naprawdę się na to łapie. Nie
uwierzyłbyś, jak bardzo pomysłowi potrafią być ludzie, którzy
chcą zaplusować w obozie. Kilku nawet specjalnie z Obozu przyniosło
mi winogrona. Winogrona, czaisz?
Za
plecami Baloro dostrzegłem Dnima, który na migi pytał się, czy
wszystko w porządku. Kiwnąłem głową i machnąłem, by sobie
poszedł. Baloro nie obejrzał się, by sprawdzić, komu daję znaki
i wciąż patrzył się na mnie wciąż z tym samym wyrazem na
twarzy.
Zrobiło
mi się trochę głupio.
-
Wybacz, nawet jeśli to była podpucha, przesadziłem. Postawię ci
piwo przy okazji, zgoda?
-
Zgoda, młody. Nigdy nie powinno się odmawiać piwa.
Na
twarzy Baloro nie było nawet śladu, prócz lekkiego
zaczerwienienia, a jako że praktycznie nikt nie widział tego
incydentu, najwidoczniej obaj uznaliśmy, że piwo jest dobrą
zapłatą za chwilę lekkiego bólu.
Resztę
tego dnia spędziłem na głębokich rozmyślaniach. Nie było sensu
dalej działać w ten sam sposób. Zanim przepytam w wystarczającym
stopniu wszystkich w Kotle, minie dobry rok. W chwili obecnej każdy
z kim zamieniłem więcej niż dwa słowa, nawet Baloro, Lin i Vego
wydawali mi się podejrzani. Nie, zdecydowanie to nie mogło pomóc.
Musiałem zdecydować się na odważniejszy krok i – a czułem, że
właśnie dlatego mnie tu sprowadzili i od początku tylko ja nie
zdawałem sobie z tego sprawy – musiałem wystawić się jako
przynętę.
Tego
samego wieczora, tuż przed końcem pracy celowo wywróciłem taczkę
z rudą i to pod nogi samego Okyla, który przyszedł, by nadzorować
zabezpieczanie dziennego urobku.
Zgodnie
z moimi oczekiwaniami domyślił się o co chodzi. Zbeształ mnie
przy wszystkich, co nie było przyjemne, ale konieczne, po czym
niemal na kopach zagonił do swojej chaty pod pretekstem „spisania
raportu o stratach”. W środku zastałem Mordraga, pałaszującego
w najlepsze bochenek chleba, maczany w tłuszczu. Gdy tylko zamknęły
się drzwi za Okylem, zacząłem mówić. A raczej wyrzucać z siebie
to, z czym tu przyszedłem.
-
... i właśnie dlatego uważam, że to ten, no, jedyny sposób
wywabienia go z kryjówki – zakończyłem, kulawo.
Mordrag
zamyślił się przez chwilę, za to Okyl poklepał mnie po ramieniu.
-
Zainicjować transport i zadbać o to, by inni widzieli, że ty o tym
wiesz? Da się załatwić bez problemu. Nawet na jutro.
-
Tylko zdajesz sobie sprawę, że ten transport musi być pełny? Nie
może to być kolejna lipa.
-
Hę? A dlaczego niby?
-
Właśnie o to chodzi. W ten sposób dowiemy się, czy nasz kret ma w
obozie jakąś czujkę lub łącznika, który przekazuje jego
informacje dalej, czy też komunikuje się z kimś od Gomeza
bezpośrednio. Rozpuścisz plotkę, ze idzie nadterminowy transport,
bez uprzedzenia o tym obozu. Obsadzisz go podwójną liczbą
Najemników. Znajdziesz tylu, bez specjalnych strat w kadrach?
-
Powinienem – mruknął Okyl. - Ale nie na długo.
-
W ostatniej chwili podmienisz ich na zupełnie inną grupę, która
do tej pory przebywała w zamkniętej kopalni. Po prostu wejdziesz
tam i weźmiesz ludzi, o których wiesz, ze nie mają żadnych
informacji ani możliwości kontaktu z tym szpiegiem. Bo zakładam,
ze kopalnia jest dobrze odizolowana?
Ponowne
kiwnięcie. Po minie wnioskowałem, że pomysł zaczynał mu się
podobać. Większość z tych zdań wypowiedziałem bezpośrednio do
Mordraga, jednak ten wydawał się nie okazywać większego
zainteresowania.
-
Dasz im lepsze uzbrojenie. O misji mają dowiedzieć się dosłownie
w ostatniej chwili. Transport ma wyjść nocą. Jeśli transport nie
zostanie zaatakowany, oznacza to, ze problemem byli Najemnicy, lub
też nasz kret ma czujkę w Nowym Obozie. Jeśli zostanie, twoi
ludzie, spodziewając się zasadzki powinni sobie poradzić. Może
nawet uda im się kogoś złapać. Jeśli tak się jednak stanie,
będziecie mieli pewność, że przynajmniej Najemnicy są czyści.
-
Plan jest dobry – odezwał się w końcu Mordrag, odpychając od
siebie talerz. - Ale wspomniałeś coś o przynęcie i twojej
nieszczęsnej roli. Wyjaśnij.
-
Co tu wyjaśniać – wzruszyłem ramionami. - To przy mnie ma
wypłynąć informacja o transporcie, poza tym siedzę tu teraz z
wami i rozmawiamy o tym. Dla kogoś zagrożonego dekonspiracją, to
już wystarczający powód.
Mordrag
kiwnął głową z aprobatą, jednak spojrzał jeszcze na Okyla. W
końcu on tu rządzi.
-
Załatwimy to. Scenkę odegramy jutro, pojutrze transport.
-
W takim razie – powiedziałem, wstając – ja sobie już pójdę.
Miałem
już rękę na drzwiach, gdy usłyszałem za plecami gruby bas Okyla,
który najwidoczniej miał jakiś atak wesołości, bo jego twarz
wykrzywiła się w dziwnej parodii uśmiechu.
-
Jutro zostaw broń w chacie – powiedział.
Kiwnąłem
głową i wyszedłem. Zamykając drzwi usłyszałem jeszcze słowa
Moradrga.
-
Mówiłem ci, że ma głowę na karku na tyle, by wyjść z tego
cało.
***
Okyl
wszystko pięknie ustawił. Następnego dnia dostałem przydział na
dnie, przy kopcu z dziennym urobkiem, gdzie pracowało najwięcej
Kretów. Razem z Dnimem właśnie odstawialiśmy pierwszą taczkę,
gdy podeszło do nas dwóch Najemników i jeden z nich zagrzmiał, aż
echo rozniosło się po Kotle:
-
Wy dwaj, zostawcie kilofy, dziś macie inne zadanie! Pomożecie nam
pakować rudę do skrzyń, musimy się z tym uwinąć do wieczora!
Kilku
zaciekawionych Kretów zerknęło na nas, ale szybko wrócili do
pracy. Jednym z nich był Lin, który szybko został ofuknięty przez
innego Najemnika. Przez resztę dnia razem z Dnimem i dwoma
Najemnikami pakowaliśmy rudę do skrzyń, które następnie na
wielkim wozie taszczyliśmy na samą górę na czterokołowych
wózkach. Dzięki temu wszyscy w całym Kotle widzieli, że szykuje
się transport, a ja przyglądałem się uważnie reakcjom Kretów. A
gdy rozeszło się, że ruda wyrusza dziś do Obozu, bacznie
obserwowałem wszystkich, którzy wykazywali większe
zainteresowanie. Było bardzo prawdopodobne, że szpieg może
próbować nawiązać z pozoru nieistotną rozmowę ze mną lub
Dnimem, by zdobyć więcej informacji. Zaś zaufani ludzie Okyla
zapewne w tym momencie pilnują ze wzmożoną czujnością wyjścia z
Kotła. I w zasadzie tak zleciał nam dzień. Rozmawiałem z kilkoma
osobami, lecz o niczym istotnym. Jedyny powód do podejrzeń dał mi
– nie spodziewałem się tego – Lin. Sam, z własnej woli zgłosił
się do nas z chęcią pomocy.. Fakt, potrzebowaliśmy jej, ale było
to dość podejrzane, gdyż nasza robota była dużo gorsza niż
jego. Podejrzane było również to, że nawet jeśli to faktycznie
on był szpiegiem to dlaczego ryzykowałby ujawnienie w tak banalny
sposób?
-
Nie sądzisz, że to dziwne? - zagadał mnie Dnim, gdy powoli
zbieraliśmy się do zabrania ostatniej skrzyni. We dwóch staliśmy
w pewnym oddaleniu od Lina i reszty.
-
Co takiego?
-
Strasznie afiszują się z tym transportem. I zdecydowanie za długo
to idzie. Nie mają więcej ludzi, czy co? Zresztą ten jest mniejszy
niż zwykle.
-
Magowie mówią, ze rudy brakuje niewiele. Może przez to zależy im
na częstszych dostawach.
-
Wiesz, Lin jest ostatnio jakiś dziwny.
-
Masz coś konkretnego na myśli?
-
Tak, ale opowiem ci o tym później. W chacie.
Kiwnąłem
głową, zastanawiając się o co może mu chodzić. W zasadzie
wątpiłem w winę Lina, a nikt inny nie wykazał żadnych oznak
zainteresowania nieoczekiwanym transportem. Choć co prawda właściwe
efekty będą znane dopiero nad ranem.
Jak
powiedział, po pracy, gdy wróciliśmy do chaty na odpoczynek, Dnim
zaczął od ucięcia sobie drzemki. Ja w tym czasie leżałem,
patrząc w sufit i rozmyślając nad kolejnym krokiem, gdyż
zaczynałem podejrzewać, iż w gruncie rzeczy to nie był zbyt dobry
plan. Leżałem tak co najmniej dwie godziny, wystarczająco by Dnim
zdążył się przebudzić i zapytać bez ogródek.
-
Lin podkrada rudę z każdego transportu. - Nie wiem, jak długo już
nie spał. Nigdy nie wydawał żadnych głośniejszych dźwięków,
nawet kiedy spał. Był jak cień, cichy i dyskretny. - Dlatego
zwykle sam zgłasza się do taszczenia skrzyń.
Pomyślałem,
że to by bardzo wiele wyjaśniało, ale nie miałem pewności.
-
Skąd to wiesz?
-
Bo często robiłem to z nim. To dobry biznes. Kieszenie w tych
spodniach są dość pojemne, spokojnie można podczas jednego
takiego dnia uzbierać tyle co za cały miesiąc. Tych
kilkudziesięciu bryłek i tak nikt nie zauważy, jeśli podkradasz
umiejętnie.
Usiadłem
na łóżku, czując nagłe podekscytowanie. Nagle zaczęło mi
świtać, że to nieco zbyt dużo jak na zbieg okoliczności.
-
Też byś chciał tak dorobić? - zapytał, źle interpretując mój
entuzjazm. - Nic dziś nie zabrałeś, prawda? Nie wpadłeś na to?
-
Wpadłem, ale obawiałem się o wpadkę – spróbowałem jakoś
sensownie wyjaśnić.
-
Jeszcze nic straconego. Transport nie ruszy przed północą. Póki
co jest co prawda pilnowany, ale wokół leży pewnie sporo bryłek,
które powypadały ze skrzyń. O ile nie zostały już przez kogoś
zebrane. Bez obaw, Najemnicy nie mają nic przeciw temu, o ile nie
tykamy samych skrzyń.
-
Zastanowiłem się nad tym. Był to pewien sposób na kręcenie się
po Kotle, nie budząc specjalnych podejrzeń, a wtedy mógłbym
zorientować się, kto kręci się przy skrzyniach. To znakomita
okazja na przekazywanie poufnych informacji.
-
Po przemyśleniu dochodzę do wniosku, że te pięćdziesiąt bryłek
to zdecydowanie za mało – powiedziałem, a Dnim przytaknął mi
wesoło.
-
Nie idziesz ze mną? - zapytałem.
-
Nie – odparł. - Dzisiejszy transport nie jest normalny, coś tu
się dzieje. Wolę się nie narażać.
-
Dzieje się?
Dnim
uniósł brwi, patrząc na mnie dziwnie.
-
Nie zależy mi na rudzie na tyle, by ryzykować wplątanie się w
coś, o czym nic nie wiem. Różne rzeczy dzieją się w tej kopalni
i jak chcesz brać w nich udział to twoja sprawa. Ale ja wolę
trzymać się od nich z dala.
Po
raz kolejny jego przenikliwość wstrząsnęła mną. Wychodząc w
tej chwili narażałem się na podejrzenia Dnima. Jednak nie
wychodząc marnowałem podwójnie dobrą okazję na przyłapanie
potencjalnego informatora na gorącym uczynku.
-
Chyba jednak zaryzykuję. W końcu jestem nowy, może nic mi nie
będzie – powiedziałem i wyszedłem, czując jego spojrzenie na
plecach.
Powoli
zapadał wzrok. Znaczna większość Kretów już od dawna spała w
swoich chatach, próbując jak najbardziej zregenerować siły przed
kolejnym dniem harówki. W dole, nie licząc dwójki pilnującej
wejścia do kopalni i stróżówki, nie było nikogo. Gdzieś na
środkowym poziomie dwóch Szkodników wymieniało połamane deski w
kładce. Na górze, niemal u samego wyjścia stały cztery
przytargane przez nas skrzynie, których również pilnowała dwójka
Najemników. Wokół nich coś pobłyskiwało delikatnie, lecz byłem
przekonany, że to tylko najdrobniejsze bryłki, zostawione p
przebraniu przez co bardziej zachłanne Krety. Zacząłem szukać
miejsca, gdzie będę mógł się przyczaić, nie budząc niczyich
podejrzeń, lecz jednocześnie mógł obserwować część kładki na
której stały skrzynie. Oczywiście takie miejsce było tylko jedno
i już w momencie, gdy myśl o wyjściu uformowała się w mojej
głowie wiedziałem, gdzie będę zmuszony się schować.
Siedząc
w wychodku drugą godzinę, obserwując otoczenie przez szpary w źle
zbitych deskach zauważyłem, że plac opustoszał. Jednak przy
skrzyniach nadal nic się nie działo. Nie potrafiłem określić
czasu, jednak wydawało mi się, że do północy została jeszcze
może godzina. Miałem nadzieję, że Dnim już śpi, bo mój powrót
po tak długim czasie naraziłby mnie na niewygodne pytania,
zwłaszcza, jeśli okaże się, iż transport zostanie napadnięty.
Nigdy
nie lubiłem takich podchodów. Zawsze wolałem bardziej przyziemne
metody rozwiązywania problemów, jeśli było to możliwe i nigdy
nie starałem się wykorzystywać swoich nikłych talentów do
załatwiania spraw, które mnie osobiście nie dotyczyły. A teraz
siedzę w rozlatującym się śmierdzącym kiblu (chyba już całe
moje ubranie przesiąkło zapachem gówna i uryny), szpiegując
ludzi, których ledwo znam, dla innych ludzi, których ledwo znam,
aby podpaść ludziom, których co prawda znam nieco lepiej, ale nie
jest to z całą pewnością plus. W dodatku nie będę miał z tego
prawdopodobnie nic, prócz uścisku dłoni szefa (herszta?), a i to
nie jest pewne. I po co mi to wszystko?
Głupoty
zaczynają przychodzić mi do głowy. Przecież to oczywiste.
Żeby
przetrwać.
Cholerna
sp...
Zaraz,
czy to nie Lin?
Właśnie
minął mój kibel, wyraźnie skradając się w stronę skrzyń.
Najemnicy go nie widzieli, stali częściowo zasłonięci skrzyniami.
Najdziwniejsze było to, że nie spojrzał nawet na leżące mu pod
stopami drobne bryłki rudy – fakt, były niewielkie, jednak w
Koloni każda bryłka przedstawiała taką samą wartość, a
większość była bardzo podobnego rozmiaru.
Aby
ominąć skrzynie musiał przejść blisko wewnętrznej krawędzi
kładki. Gdy to zrobił, znalazł się niemal tuż obok Najemników i
wyprostował się pewnie. Oni dopiero spostrzegli jego obecność i w
tym momencie trudno było stwierdzić, która ze stron była bardziej
zaskoczona. Czy Najemnicy, którzy zobaczyli przed sobą Kreta, w
nocy, na chwilę przed wyruszeniem transportu, czy też Lin, na
którego twarzy malowało się skrajne zaskoczenie, gdy zobaczył
twarze inne niż te do których przywykł.
Nie
mogłem w to do końca uwierzyć, ale wszystko miałem jak na dłoni.
Lin, dowiedziawszy się o transporcie zdecydował się przekazać te
wieści dalej. Nie jestem pewien, czy zwykł przekradać się między
wartownikami i gdzieś poza kopalnią zostawiać wiadomości w
umówionym miejscu, dla ludzi Gomeza obserwujących kopalnię, czy
też miał jakąś wtyczkę wśród Najemników. Wiele jednak
wskazywało na tę drugą opcję. Usłyszałem głos Najemnika, Lin
wyraźnie spanikował i cofnął się, najwidoczniej z zamiarem
ucieczki.
Nie
widziałem tego zbyt dokładnie, lecz wydawało mi się, że
usłyszałem trzask, gdy noga Lina natrafiła na spróchniały
fragment deski, na samym skraju kładki. Zatoczył się i znikł mi
całkiem z oczu. Chwilę później usłyszałem bardzo nieprzyjemny
dźwięk.
Korzystając
z zamieszania, które się zrobiło wyskoczyłem z kibla i podbiegłem
na skraj kładki. Leżał tam, w miejscu, w którym kilka godzin temu
był kopiec z dziennego urobku. Przez panujący mrok nie widziałem
dokładnie.
Ludzie
wychodzili z chat, zrobiło się głośno i wielu pobiegło na dół,
by obejrzeć zwłoki. Ja również. Po drodze usłyszałem, jak Dnim
woła do mnie:
-
Gdzie ty do cholery byłeś?!
Zignorowałem
go. Gdy byłem na dole jakoś udało mi się przepchnąć na przód i
zobaczyłem ciało Lina. Spadł bardzo niefortunnie. Co prawda i tak
nie miał szans na przeżycie, ale w kontekście tego, iż
prawdopodobnie był szpiegiem, w tej pozycji wyglądał niemal
majestatycznie. Spadł tak niefortunnie, że kręgosłup zadziałał
jak włócznia i przebił mu czaszkę. Wyglądał jakby siedział z
rozrzuconymi luźno nogami, z których wystawały w kilku miejscach
kości, głowę i całe ciało miał dziwnie, wręcz śmiesznie
skurczone, zaś z czubka głowy wystawało kilka kręgów szyjnych,
po których niczym magma z wulkanu wypływał leniwie mózg i krew.
Było
mi go po prostu szkoda. W gruncie rzeczy lubiłem go.
-
Spieprzać mi stąd wszyscy! Nie macie na co się gapić?!
To
Okyl próbował opanować sytuację i poganiani jego słowami
Najemnicy szybko rozpędzili towarzystwo, które jednak po prostu
podzieliło się na mniejsze grupki i oddaliło zaledwie nieznacznie.
Obserwowałem razem z innymi całą procedurę zabierania ciała
Lina, z którym obchodzono się nad zadziwiająco delikatnie. Ludzie
Okyla głośno przepytywali świadków, próbując ustalić wersję
wydarzeń. Wiedziałem, ze nawet jeśli któryś z nich mnie widział,
i tak nie wypytają mnie teraz. Nagle ktoś położył mi dłoń na
ramieniu.
-
Mówiłem ci, że coś tu nie gra – powiedział Dnim.
Ponownie
nie odpowiedziałem. Nie było czego komentować.
***
Po
prywatnej rozmowie z Okylem i Mordragiem dowiedziałem się, że już
mnie nie potrzebują. Wyglądało na to, że problem sam się
rozwiązał. Po usłyszeniu tego co widziałem i obejrzeniu ułamanego
kawałka deski poinformowali mnie, że w kieszeni Lina znaleziono
zwój z zaklęciem niepamięci.
-
To zaklęcie pozwala na wymazanie ostatnich wspomnień u dowolnej
osoby – wyjaśnił mi Mordrag. - Kiedyś miałem je w swojej
ofercie, ale są bardzo drogie. Mało kogo byłoby na nie stać. A to
oznacza, ze sponsorował go ktoś bardzo wysoko postawiony. Możemy
domyśleć się kto. Podejrzewam, że przekradał się między
wartownikami, gdy dowiedział się czegoś nowego i zostawiał
wiadomości w ustalonym miejscu gdzieś blisko obozu. W jego chacie
znaleźliśmy też sporo papieru i pióro. Jestem pewien, że ten
zwój z zaklęciem trzymał przy sobie by użyć go w razie nagłych
sytuacji, jak na przykład dziś. Ale musiało go zaskoczyć, bo
zwykle skrzyń pilnuje jedna osoba. Spłoszył się i chciał odejść,
ale miał pecha.
-
Czy to oznacza sukces czy porażkę?
Okyl
prychnął.
-
Ani jedno ani drugie. Zaleczyliśmy tylko ranę, która za jakiś
czas znów się otworzy. Kupiło nam to jednak trochę czasu.
-
W takim razie, to koniec?
-
Koniec – odpowiedział Mordrag. - Wracasz ze mną do obozu. Musimy
zdać raport Laresowi.
-
Chyba że chcesz dalej pracować jako Kret – wtrącił Okyl. - Mamy
tu wiecznie deficyt ludzi.
Spojrzałem
na niego tak śmiało i poważnie jak jeszcze nigdy do tej pory.
-
Bez urazy, ale wsadź sobie w dupę tę propozycję.
Okyl
zarechotał i kiwnął mi głową
-
Twój kilof będzie na ciebie czekał.