piątek, 5 stycznia 2018

Przepraszam za długą nieobecność. Cierpiałem na całkowity brak czasu. Teraz jest nieco lepiej i będę co mniej więcej trzy tygodnie wrzucał kolejny rozdział. Zapewne znów trafią się literówki, za które również przepraszam, ale ile razy bym nie czytał, zawsze coś przegapię.




Rozdział 5 – Kocioł

    Nie da się ukryć, że życie Kreta niewiele różniło się od życia Kopacza w Starym Obozie. System był ten sam, z tym, że Cieni i Strażników zastępowali Szkodnicy i Najemnicy. Jednak podczas trzydniowego pobytu zauważyłem, że Krety, nawet jeśli są często zmuszani do pracy, nie są traktowani z tak charakterystyczną dla ludzi Gomeza pogardą.
     Tak zwana Wolna Kopalnia mieściła się kawałek drogi za obozem, drogą obstawioną przez Najemników. Położona była w leju zwanym Kotłem, w którym do ścian i półek skalnych dobudowano liczne rusztowania i kładki, tworząc w ten sposób całkiem wygodną drogę aż do położonego na samym dnie leju właściwego wejścia do kopalni. W wielu miejscach w Kotle, gdzie były ku temu możliwości również prowadzono wydobycie, choć żył nadających się do kucia było stosunkowo niewiele. W wielu miejscach, na całej wysokości stawiano chaty dla Kretów i Najemników. Zwykle dwu-, trzyosobowe. Jedyną osobą, która miała chatę na własność był zarządca całej kopalni, najemnik Okyl. Gdy przybyłem tu z Mordragiem, to właśnie do niego udaliśmy się najpierw.
     - Musisz wiedzieć jedno – powiedział mi Mordrag, gdy zbliżaliśmy się do celu; droga z obozu zajęła nam może pół godziny – że tylko jedna osoba będzie wiedziała po co tu jesteśmy. Jako, że jesteś żółtodziobem, nie będzie trudno wymyślić historyjkę, która pozwoli ci wmieszać się w Krety i wypytać o to i owo. Powiedzmy, że sprawiałeś kłopoty Torlofowi. Na przykład chciałeś go okraść. Torlof jest wysoko postawionym Najemnikiem, więc nie powinno nikogo zdziwić, że trafisz do kilofa. Ja pilnuję, żebyś nie sprawiał kłopotów, w teorii zostanę tu dzień lub dwa, w praktyce tyle ile będzie trzeba. I zapamiętaj najważniejsze – spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłem groźny błysk – nie paplaj ozorem. Najlepiej, żeby mięli cię za niemowę póki się do ciebie nie przyzwyczają.
     Obserwowani przez Najemników i pracujące Krety zeszliśmy mniej więcej do połowy wysokości Kotła, gdzie stał obserwując nas podstarzały Najemnik w interesującym pancerzu, który do tej pory widziałem przelotem tylko u jednej osoby w Nowym Obozie. Od razu było widać, że jest to główna szycha tego rejonu.
     - Co tu robisz Mordrag? - zawołał. Głos miał gruby i nieprzyjemny.
     - Sprowadziłem nowego człowieka. Żółtodziób, sprawiał małe kłopoty Torlofowi, więc przysłali go, w celach wychowawczych.
     - Chyba niemałe, skoro sam musiałeś go przyprowadzić.
     - Cóż, nie da się ukryć, ale o tym wolałbym ci powiedzieć osobiście.
     Najemnik łypnął spode łba na przyglądających nam się dwóch Szkodników, stojących nieopodal i kiwnął głową. Potem warknął do mnie.
     - Żółtodziobie, wiedz, że ja tu wydaję rozkazy. I tylko ja. Dlatego teraz ruszysz swoje dupsko i pójdziesz z nami. Mam ci do powiedzenia kilka rzeczy.
     Gdy tylko znaleźliśmy się w jego chacie, za zamkniętymi drzwiami, odetchnął głęboko i przeczesał palcami swoje rzadkie, siwiejące włosy. Chata była niemal pusta, jeśli nie liczyć prymitywnego łóżka, stolika z krzesłem, dużego kufra i powieszonej nad łóżkiem wielkiej, brunatnej skóry z kilkoma kępkami wypadających włosów.
     - Długo zajęło Laresowi przysłanie kogoś. Ale przynajmniej tego nie olał, bo sprawa jest poważna. Chociaż nie sądziłem, że da ci do pomocy zielonego, Mordrag.
     - Prawdę mówiąc wygląda to nieco inaczej. Ale zamieniam się w słuch – powiedział Mordrag.
     - Zauważyliśmy to stosunkowo niedawno. Otóż w ciągu ostatnich dwóch tygodni były trzy transporty do obozu. Jak zwykle trzymane w tajemnicy, nie wiedział o nich w zasadzie nikt prócz mnie i ludzi z transportu. Jak można wyjaśnić, ze każdy z nich został zaatakowany, mimo że pory były bardzo nieregularne?
     - Ludzie Gomeza? - wyrwało mi się.
     - Tak, rybeńko. A co ty kurwa myślałeś, że ćpuny z Bractwa? - prychnął.
     - Uspokój się – machnął ręką Mordrag. - Jak strzeżone były transporty?
     - Pierwsze dwa po trzech ludzi. Do tego trzech wysłanych z obozu, czekających przed kopalnią.
     - No to skąd pewność, że informacje wypływają akurat z kopalni? - dopytywał się Mordrag.
     - Ci, którzy przychodzą z obozu nie wiedzą jak duży będzie transport i co w nim będzie. Zawsze jest ich trzech, pomagają tylko wszystko dostarczyć. Dwa dni temu zrobiliśmy podpuchę. Wysłaliśmy pusty transport. To znaczy stare narzędzia, puste skrzynie i tak dalej. Ani bryłki rudy. I jak myślisz, co się stało?
     - Nic? - uniósł brwi Mordrag.
     - Dokładnie. Informacja musiała wyciec z Kotła, wierz mi. Problem w tym, że niemal za każdym razem zmieniam ludzi, nikt z Najemników nie mógłby wszystkiego przewidzieć. Stawiam na Kreta. Rzecz w tym, że nie przyjmowaliśmy nikogo nowego od dobrego miesiąca. To znaczy nie licząc tych, których zjadły pełzacze.
     - Ilu ich było? - zapytałem. Prawdopodobnie był mto ktoś z mojego transportu.
     - A jakie to ma kurwa znaczenie? Dwóch lub trzech, chrzanić to. Jak pełzacz zaatakuje ludzi to nie idzie się doliczyć ciał..
     - A więc Krety – westchnął Mordrag. - Próbowaliście ustalić, w jaki sposób się komunikuje? Bo wejście jest strzeżone całą dobę?
     - Pewnie że tak. Nawet leją i srają w Kotle, przy wejściu jest wychodek. Nie ma szans by szpieg kontaktował się z kimś z zewnątrz.
     - Robi się ciekawie. Taka będzie twoja rola. – Mordrag zwrócił się do mnie. - Musisz go znaleźć.
     - Mam się go pozbyć?
     Najemnik wybuchł śmiechem i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
     - Jesteś aż tak naiwny? Czy po prostu głupi?
     Nawet jeśli mnie wkurzył, nie mogłem nic mu odpowiedzieć. A Mordrag szybko wyjaśnił mi o co chodzi.
     - Powiesz mi może, jaki jest pożytek z martwego szpiega? - zapytał spokojnie. I zaraz dodał, nie czekając na odpowiedź: - Otóż martwy szpieg zostanie szybko zastąpiony przez nowego, który ucząc się na błędach poprzednika będzie jeszcze trudniejszy do wykrycia. Tak się tego nie załatwia. Twoim zadaniem jest tylko ustalenie kim on jest i w jaki sposób przekazuje informacje. Wtedy my zrobimy coś, by go przeciągnąć na naszą stronę. I obrócimy go przeciw Magnatom. Rozumiesz?
     Kiwnąłem tylko głową. Tak oczywiste rozwiązanie rzecz jasna umknęło mi.
     - Lares wspomniał, że wiecie kto to może być. – Mordrag zwrócił sie do Najemnika.
     - Przesadził. Mamy pewne podejrzenia, ale żadnych twardych dowodów. Ty - zwrócił sie do mnie – słuchaj teraz uważnie, bo od teraz zaczyna się twoje zadanie.
     - Jasne. Zamieniam się w słuch.
     - Gurt i Vego pilnują wejścia do kopalni i mają rozkaz nie wpuszczać ani nie wypuszczać nikogo. Dlatego możemy zawęzić grono podejrzanych wyłącznie do Kotła. Mamy tu koło dwudziestki Kretów, Najemników i Szkodników nie liczę. Logika podpowiada, że nasz kret ma chatę w miejscu pozwalającym obserwować wyjście z kopalni. Najpewniej pracuje tu nie dłużej niż dwa miesiące.
     - To niewiele – skrzywił się Mordrag, a ja pokiwałem głową, chyba odruchowo.
     - Pogadam z Wasko, przygląda się tej sprawie od paru dni. I wtedy was poinformuję.
     - Od czego powinienem zacząć?
     - Oficjalnie jesteś Kretem. Więc znajdziemy ci jakiś kilof i trochę popracujesz. Jak dowiem się, kogo podejrzewa Wasko, umieścimy cię w chacie właśnie z nim. Będziesz mu się przyglądał, przy okazji przepytasz pozostałych. Dowiesz się więcej, a wszystkie informacje będziesz przekazywał Mordragowi. Do mnie nawet się nie odzywaj, będę cię traktował jak powinno się traktować niedoszłego złodzieja.
     - A jeśli on mnie zdemaskuje zanim ja zdemaskuję jego?
     - Nie dojdzie do tego, jeśli nic nie spieprzysz. Masz dobrą przykrywkę. Ale nie martw się, tak czy siak będziemy mieć na ciebie oko, zależy nam byś skończył zadanie.
     - Dobra.
     - No to, panowie. - Mordrag wstał, przeciągając się. - Liczę, że za kilka dni napijemy się świętując sukces. Powodzenia, żółtodziobie. Jakbyś mnie potrzebował, zamierzam ulokować się w tej chacie, ale przychodź tu tak, by nikt cię nie widział i tylko jeśli masz coś naprawdę ważnego.
     Najemnik mruknął coś pod nosem, najwyraźniej niezbyt zadowolony z konieczności podzielenia się chatą.
     - Chodź – rzucił do mnie krótko, wychodząc z chaty.
     - SWINEY! - ryknął, a echo potoczyło się po całym Kotle.
     Jeden z Kretów stojących w grupce na samym dnie Kotła, w pobliżu wejścia do kopalni spojrzał w górę.
     - Znajdź młodemu jakiś kilof i wyjaśnij co i jak! - Zarządca odwrócił się i miał odejść, ale jakby coś sobie przypomniał. - I zapamiętaj sobie – zagrzmiał tak, by słyszeli to wszyscy w okolicy – że ktokolwiek wejdzie do stróżówki bez mojego pozwolenia będzie martwym człowiekiem.
     Po tych słowach zniknął we wnętrzu chaty,. Mi pozostało jedynie zejść na dół, będąc obserwowany przez innych. Facet o imieniu Swiney wyszedł mi na spotkanie i – o dziwo – wyciągnął do mnie po przyjacielsku rękę, którą z pewnych wahaniem uścisnąłem.
     - Masz jakieś doświadczenie w górnictwie?
     Pokręciłem głową, przyglądając się mu. Sprawiał pozytywne wrażenie. Jego ręce były twarde i suche niczym pokryte piaskiem.
     - Nie ma w tym zbyt dużej filozofii. Uderzasz raz za razem, gdy wytworzy się pęknięcie, pogłębiasz je, uważając by odłamki nie spadły na ciebie. W zasadzie to najważniejsza zasada. Bez pośpiechu, dokładnie, ostrożnie. Nie ma tu miejsca na brawurę i pochopność, rzecz jasna, jeśli nie chcesz zostać kaleką.
     - Często zdarzają się wypadki?
     - Było kilka zmiażdżonych stóp, ale nic poza tym. Chodź za mną, znajdziemy ci jakiś kilof.
     Nieco dalej stała samotna chata, która najwyraźniej pełniła rolę magazynu, gdyż to właśnie tam mnie zaprowadził.
     - Jesteś Kretem?
     Swiney prychnął.
     - Jestem najlepszym inżynierem, jakiego ta przeklęta kolonia kiedykolwiek widziała. Czy to czyni mnie Kretem? Nie wydaje mi się. Pilnuję po prostu by chłopcy kopali w odpowiednich miejscach i nie zwalili nam lawiny głazów na głowy.
     Otworzył kopnięciem drzwiczki wiszące na jednym zawiasie i wszedł na chwilę do środka. Wyszedł trzymając w ręku kilof, noszący już widoczne ślady użytkowania.
     - Trzymaj. Od dziś to twoje narzędzie pracy. Trzy miski ryżu dziennie i pięćdziesiąt bryłek rudy miesięcznie – niewiele, ale w sam raz by się raz lub dwa porządnie urżnąć - będzie musiało ci wystarczyć, bo dużo więcej tu nie mamy. Zaczekaj chwilę, zerknę na mapę i wskażę ci jakieś miejsce do kopania. Pracę kończymy wraz z zachodem słońca. Wychodek masz na górze, blisko wyjścia, a jeśli chciałbyś się umyć, obok pierwszej chaty na najwyższym poziomie wystawia się kilka razy dziennie miskę z wodą.
     - W porządku. Nie mam dużych wymagań.
     Musiał coś dostrzec w moich oczach, gdyż zmarszczył brwi i wycelował we mnie palec.
     - Jesteś młody, a młodzi są zwykle nierozsądni. Wiesz czemu harujemy w tej kopalni? Dlaczego tylu z nas poświęca swoje zdrowie? Jest tylko jeden cel – wszyscy chcemy się stąd wyrwać. Wyrwać z tego najgorszego z możliwych więzienia. Dlatego pracuj, staraj się – ale z rozsądkiem. Pamiętaj, by nie przesadzić, bo jeden błąd może sprawić, że nigdy nie ujrzysz jak nasz cel się spełnia. A Magowie Wody zapewniają, że jesteśmy blisko.
     - Będę o tym pamiętał. Dzięki.
     - Przejdź się gdzieś, wybadaj kopalnię, za chwilę cię zawołam i pokażę stanowisko.
     Oddalił się, wyciągając z kieszeni złożony kawałek materiału, który zapewne musiał być mapą lub planem, gdyż błądził po nim palcem, rozglądając się wokół.
     Zważyłem w dłoni kilof i rozejrzałem się po otoczeniu. Krety szybko straciły mną zainteresowanie – i dobrze. Kilku Najemników stojących nieopodal dyskutowało o czymś zażarcie. Obszedłem dno Kotła, chcąc zerknąć bliżej na wejście do kopalni. Pilnowało go dwóch Najemników, zaś samo wejście było zablokowane przez potężną kratę. Chata przylegająca do wejścia była zapewne wspomnianą przez zarządcę stróżówką.
     - Hej, młody! - zawołał starszy Najemnik, jeden z tych, którzy pilnowali wejścia. Gurt lub Vego, z tego co pamiętam.
     - Tak?
     - Nieczęsto żółtodzioby tu docierają. Czemu tu trafiłeś? Czemu odprowadzał cię Szkodnik?
     - W obozie zajrzałem do niewłaściwej chaty – wzruszyłem ramionami.
     - Tylko zajrzałeś, tak? - uśmiechnął się krzywo. - Czyjej?
     - Torlofa.
     Zagwizdał cicho.
     - A więc jesteś tu za karę. Dam ci radę. Nie próbuj tu takich sztuczek. Okyl zabiłby cię na miejscu.
     - Co mi możesz powiedzieć o Okylu? Wydaje się być twardym facetem i trzymać tu wszystkich krótko.
     - Mało powiedziane. Jest to jeden z najbardziej zaufanych ludzi Lee, w końcu zarządza całą kopalnią. Twardy z niego sukinsyn.
     - Raz nawet – wtrącił drugi Najemnik – sam jeden włamał się do zamku Magnatów, Pamiętasz, Gurt?
     Ten pokiwał głową z uznaniem.
     - Jasne. Zabrał stamtąd całkiem sporo rudy. I nikt się nie zorientował. Gdy go pytałem czemu to zrobił, powiedział, że z nudów.
     - Tak więc uważaj, młody – dodał Vego. - Nie podpadnij Okylowi.
     Kiwnąłem głową i odszedłem w stronę Swineya, który machał do mnie zza sterty odrzuconych przez Krety kamieni.
     Od tamtej chwili minęło całe trzy dni, a ja zdążyłem już znienawidzić swojej pracy. Już po pierwszym dniu nieustannego uderzania kilofem w żyły rudy, przestałem czuć prawą rękę. Praca była ciężka, lecz to nic przy niezwyklej monotonni jej towarzyszącej. Z samego rana brałem kilof w łapę i podchodziłem do żyły, którą wskazywał mi Swiney. Następnie zaczynał się cykl: uderzenia, zbieranie odłamków na taczkę, zwożenie ich na dół, wysypanie na kopiec i tak od nowa. Doświadczone Krety potrafiły w ciągu dnia uzbierać koło dziesięciu taczek. Mi pierwszego dnia udało się trzy.
     Po uderzeniu w żyłę powstawało pęknięcie, które następnie należało powiększyć z nieco mniejszą siłą, następnie pogłębiać rysę do momentu aż nie puści i nie odpadnie cały fragment. Po urwaniu się od żyły ruda samoistnie kruszyła się na niewielkie bryłki wielkości mniej więcej paznokcia, zupełnie jakby sklejająca je siła znikała wraz z odczepieniem od żyły.
     W ciągu dnia zmieniałem miejsce kilka razy. Pozwalało mi to nawiązać kontakty z różnymi Kretami i korzystałem z tego by nawiązywać rozmowę, co nie było trudne. W takich warunkach każdy by potrzebował rozmowy, choćby po to by nieco zmniejszyć monotonię.
     Trzy razy dziennie wydawano posiłki, a więc miskę ryżu dla każdego, czasem z dodatkiem chleba. Wszystkie Krety zbierały się na dni Kotła, tuż przy kopcu z dziennego urobku, gdzie jeden ze Szkodników wydawał ciepły ryż na drewnianych miskach. Siadaliśmy wszyscy gdzie kto mógł – zaledwie połowa mogła zmieścić się na wystających z ziemi kawałkach skały, pozostali musieli siadać na ziemi. Podczas posiłków nikt ze sobą nie rozmawiał, jakby w obawie przed powiedzeniem czegoś więcej przy innych. Pomyślałem wtedy, że w takich warunkach trudno będzie zdobyć jakieś informacje. Jednak po powrocie do pracy okazało się to znacznie łatwiejsze. Już pod koniec pierwszego dnia nawiązałem rozmowę z facetem imieniem Lin, dwa razy ode mnie starszym Kretem, który kilka metrów dalej uderzał w żyłę rudy z dziką zawziętością.
     - Mówię ci, młody, tu jest wspaniale – odezwał się nagle. - Tak wspaniale, że wszyscy harujemy dzień w dzień, byle tylko dostąpić pełni tej wspaniałości.
     - Ale przecież nikt was do tego nie zmusza, więc skąd ten sarkazm? - zapytałem.
     Przerwał pracę i spojrzał an mnie. Wyciągnął w moją stronę kilof, wskazując na mnie oskarżycielsko.
     - Tak sądzisz? A myślisz, że co by się stało z kimś, kto by uciekł? Albo nagle przestał wydobywać rudę? Wszyscy zbyt mocno chcą się stąd wydostać, by nam na to pozwolić. To jest cholerne więzienie, młody i zapamiętaj sobie to. Nie udawaj, że piach to mąka.
     - Musisz już tu długo pracować – zauważyłem.
     - Za długo. Dwa lata takiej rutyny, wierz mi, czasem wolałbym po prostu walnąć sobie tym kilofem w łeb. Nie zrobiłem tego jeszcze tylko przez zapewnienia Magów Wody, ze wkrótce uda im się wysadzić Barierę. Przez to pieprzone kłamstwo wciąż tu wegetuję.
     - Sądzisz, że to kłamstwo? Ich plan brzmi dość logicznie, choć nie ukrywam, ze nie znam się specjalnie na tym.
     - Co to za różnica? Kłamstwo czy nie, to tylko ich słowa utrzymują cały ten obóz przy życiu. Bariera nie jest jedyną blokadą, przez magów wszyscy jesteśmy uwięzieni we własnych głowa. Przez tę nikłą, bezsensowną, ale jednak... nadzieję.
     Wtedy sobie pomyślałem, że mogę go raczej wykluczyć z grona podejrzeń, ale za to może być dobrym początkiem. Jeśli będę ostrożny będę mógł wydobyć od Lina dużo więcej pozornie nieistotnych informacji. Postanowiłem zacząć od teraz, gotów wycofać się w każdej chwili.
     - Więc wszystkie Krety pracują tu tylko z przymusu? Nikt tak naprawdę nie wierzy magom?
    - A co tu myślałeś? Wierzą w to, co widzą. A widzą niewolnictwo. Przynajmniej większość. Starzy wyjadacze, jak Finc, Adrik, Szarak i Gung mają już wyrobioną pozycję i prawdę mówiąc czasem mają do powiedzenia więcej niż Szkodnicy. Gdyby chcieli, mogliby załatwić sobie robotę w obozie, ale oni wciąż wydobywają rudę. Jeśli nie nazwiesz tego fanatyzmem to czym?
     - Desperacją? Nadzieją?
     - Czasem jedno i drugie mają ze sobą wiele wspólnego. Wątpię, by pozostałych trzymało tu coś więcej niż bat Okyla.
     Nie powiedziałem nic więcej. Zagłębiłem się w rozmyślaniach, czy starzy wyjadacze, o wyrobionej pozycji mieliby większy powód do zdrady, niż ludzie zmuszani do pracy. Oczywiście wszystko może być tylko przykrywką. Cóż, pozostaje mi porozmawiać z kilkoma z nich.
     Jeszcze tego samego dnia rozmawiałem z trójką innych Kretów. Krótko, w celu poznania, jednak pomogło mi to ocenić z grubsza, że Krety z Kotła dzielą się na dwie grupy. Jedna, liczniejsza, to doświadczeni kopacze, ze znacznymi wtykami w obozie, przez co prawie nigdy nie muszą pracować w kopalni. Drudzy, składający się z osób pałających nienawiścią do wszystkich wokół, uważających plan Magów Wody za czcze gadanie, zaś cały Nowy Obóz za takich samych sukinsynów jakimi są ludzie Gomeza.
     Okyl przydzielił mnie do chaty z Kretem imieniem Dnim. Był to facet mniej więcej w moim wieku, który na wydobywaniu rudy znał się tyle co ja, mimo że pracował tu już trzeci miesiąc. Nie chciał powiedzieć, kiedy został zrzucony do Kolonii, a jedyne czego się o nim dowiedziałem to, że pracował kiedyś u alchemika. Wyglądało na to, że przypadliśmy sobie do gustu, gdyż przez te trzy dni dość sporo rozmawialiśmy, co mi bardzo pomogło - Dnim dość dobrze znał większość ludzi w Kotle. Zauważyłem, że pomimo swojego mocno olewczego podejścia do pracy, od której wymigiwał się przy każdej sposobności, cieszy się dość dużą sympatią przez wzgląd na swoją osobowość i chęć do pomagania. Dnim cierpiał również na bezsenność.
     Gdy tylko to zauważyłem, natychmiast wzbudziło to moje podejrzenia i zacząłem się mu przyglądać w nocy. Jednak dwie noce pod kolej udawania, że śpię, w rzeczywistości nasłuchując i obserwując go kątem oka, sprawiły, że stałem się mocno zmęczony i trzecią noc musiałem w pełni odespać. Poza tym Dnim ani w nocy się nie wymykał, ani robił nic, co mogłoby uchodzić za podejrzane. Nawet zacząłem mu współczuć, gdyż te pełne irytacji posapywania i przekręcanie się z boku na bok przez całą noc musiało być bardzo męczące. Nasza chata mieściła się na najwyższym poziomie, niemal naprzeciw wejścia, dwa poziomy nad chatą Okyla. Gdybym otworzył drzwi, mógłbym obserwować Najemników, pilnujących jedynego wyjścia z Kotła. W dodatku zwykle współlokatorzy pracowali blisko siebie, dlatego też obserwacja Dnima o każdej porze dobry nie sprawiała mi specjalnych trudności.
     Przez te trzy dni starałem się rozmawiać w jak największą liczbą Kretów i Szkodników, jednak niespecjalnie przyniosło to jakikolwiek skutek. Byłbym głupi, gdybym sądził, że w ciągu zaledwie trzech dni udałoby mi się wykryć szpiega, jednak być może gdzieś podświadomie na to liczyłem, bo poczułem zawód.
Nawyk noszenia przy sobie broni był zbyt silny, więc nawet poruszając się po Kotle miałem zawsze przy pasku swój miecz. Zresztą nikogo to jakoś specjalnie nie dziwiło. Jedna z najbardziej nieprzyjemnych sytuacji spotkała mnie w połowie drugiego dnia, gdy podczas powrotu z obiadu na stanowisko zaczepił mnie jeden młody Szkodnik. Wiedziałem już od Lina, że ma na imię Baloro.
     - Hej, młody – zawołał. Dziwne to było, gdyż musiał być młodszy ode mnie co najmniej kilka lat. - Trafiłeś tu niedawno, co? Skąd masz ten brzeszczot?
     - Od kowala – odpowiedziałem krótko. Nie chciałem wchodzić w dłuższą dyskusję, a on widocznie miał na to ochotę.
     - Oho, więc byłeś w Starym Obozie! No, no, młody, musiałeś tam dostać lekcję życia, skoro wolałeś to miejsce. Chciałbyś tam wrócić? Chciałbyś skopać paru sprzedajnych skurwysynów?
     - A chcesz mi w tym pomóc? - zapytałem ironicznie.
     - A czy trawa jest zielona? Kto by mógł się oprzeć pokusie nadepnięcia na odcisk Gomezowi? Człowieku, to nasz główny cel! Obóz, kopalnia... wszystko temu służy. Nie liczy się nasza wolność, ani nawet ruda, chodzi tylko o to, by zagrać na nosie tego tchórzliwego...
     - O co ci chodzi? - przerwałem, zniecierpliwiony.
     - Mogę dać ci broń, którą pokonasz każdego przeciwnika. Wierz mi, że w Starym Obozie nie będzie na ciebie mocnych, jeśli kiedyś tam wrócisz. Będziesz mógł odpłacić się Bullitowi.
     Tym mnie zaciekawił. To była jedyna rzecz związana ze Starym Obozem, o której myślałem codziennie.
     - I ty możesz mi ją dać? W zamian za co?
     - Och, nie żądam wiele. Jedynie małą przysługę.
     - Czyli?
     Wokół nas nikogo nie ma, a ja miałem już przed oczami sytuację z Grimem. Na pierwszy rzut oka było widać, że tym razem ja jestem w gorszym położeniu.
     - Słuchaj, potrzebuję tylko trochę jedzenia, którego nie można znaleźć w Obozie – powiedział. Mówił bardzo szybko, zbliżając się do mnie. Już nawet prawie położył mi po ojcowsku rękę na ramieniu. - Albo można, ale nie drogami, którymi wolno mi chodzić, jeśli wiesz co mam na myśli.
     W momencie gdy jego dłoń dotknęła mojego ramienia, palnąłem go pięścią pod oko. Był twardy, o zatoczył się, ale nie upadł, mimo że cios był silny.
     Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. To było odruchowe. W momencie gdy mnie dotknął poczułem po prostu, że nie mogę do tego dopuścić. Nie sądziłem, ze jestem tak nerwowy. I prawdopodobnie zaraz w ramach rewanżu on połamie mi kilka żeber.
     Sięgnął po broń, jednak w tej chwili jakby zatoczył się lekko i zmienił zamiar. Na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech.
     - No dobra, masz mnie, chłopie. Widzę, że też byłeś w Starym Obozie. Na twoim miejscu zrobiłbym to samo.
     - Ta broń była tylko pretekstem, by dręczyć nowych? - zapytałem.
     Nie podobało mi się coś w nim. Gdy się otrząsnął, jego zachowanie i ton zmieniły się drastycznie.
     - Nie ująłbym tak tego. Większość naprawdę się na to łapie. Nie uwierzyłbyś, jak bardzo pomysłowi potrafią być ludzie, którzy chcą zaplusować w obozie. Kilku nawet specjalnie z Obozu przyniosło mi winogrona. Winogrona, czaisz?
     Za plecami Baloro dostrzegłem Dnima, który na migi pytał się, czy wszystko w porządku. Kiwnąłem głową i machnąłem, by sobie poszedł. Baloro nie obejrzał się, by sprawdzić, komu daję znaki i wciąż patrzył się na mnie wciąż z tym samym wyrazem na twarzy.
     Zrobiło mi się trochę głupio.
     - Wybacz, nawet jeśli to była podpucha, przesadziłem. Postawię ci piwo przy okazji, zgoda?
     - Zgoda, młody. Nigdy nie powinno się odmawiać piwa.
     Na twarzy Baloro nie było nawet śladu, prócz lekkiego zaczerwienienia, a jako że praktycznie nikt nie widział tego incydentu, najwidoczniej obaj uznaliśmy, że piwo jest dobrą zapłatą za chwilę lekkiego bólu.
     Resztę tego dnia spędziłem na głębokich rozmyślaniach. Nie było sensu dalej działać w ten sam sposób. Zanim przepytam w wystarczającym stopniu wszystkich w Kotle, minie dobry rok. W chwili obecnej każdy z kim zamieniłem więcej niż dwa słowa, nawet Baloro, Lin i Vego wydawali mi się podejrzani. Nie, zdecydowanie to nie mogło pomóc. Musiałem zdecydować się na odważniejszy krok i – a czułem, że właśnie dlatego mnie tu sprowadzili i od początku tylko ja nie zdawałem sobie z tego sprawy – musiałem wystawić się jako przynętę.
     Tego samego wieczora, tuż przed końcem pracy celowo wywróciłem taczkę z rudą i to pod nogi samego Okyla, który przyszedł, by nadzorować zabezpieczanie dziennego urobku.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami domyślił się o co chodzi. Zbeształ mnie przy wszystkich, co nie było przyjemne, ale konieczne, po czym niemal na kopach zagonił do swojej chaty pod pretekstem „spisania raportu o stratach”. W środku zastałem Mordraga, pałaszującego w najlepsze bochenek chleba, maczany w tłuszczu. Gdy tylko zamknęły się drzwi za Okylem, zacząłem mówić. A raczej wyrzucać z siebie to, z czym tu przyszedłem.
     - ... i właśnie dlatego uważam, że to ten, no, jedyny sposób wywabienia go z kryjówki – zakończyłem, kulawo.
     Mordrag zamyślił się przez chwilę, za to Okyl poklepał mnie po ramieniu.
     - Zainicjować transport i zadbać o to, by inni widzieli, że ty o tym wiesz? Da się załatwić bez problemu. Nawet na jutro.
     - Tylko zdajesz sobie sprawę, że ten transport musi być pełny? Nie może to być kolejna lipa.
     - Hę? A dlaczego niby?
     - Właśnie o to chodzi. W ten sposób dowiemy się, czy nasz kret ma w obozie jakąś czujkę lub łącznika, który przekazuje jego informacje dalej, czy też komunikuje się z kimś od Gomeza bezpośrednio. Rozpuścisz plotkę, ze idzie nadterminowy transport, bez uprzedzenia o tym obozu. Obsadzisz go podwójną liczbą Najemników. Znajdziesz tylu, bez specjalnych strat w kadrach?
     - Powinienem – mruknął Okyl. - Ale nie na długo.
     - W ostatniej chwili podmienisz ich na zupełnie inną grupę, która do tej pory przebywała w zamkniętej kopalni. Po prostu wejdziesz tam i weźmiesz ludzi, o których wiesz, ze nie mają żadnych informacji ani możliwości kontaktu z tym szpiegiem. Bo zakładam, ze kopalnia jest dobrze odizolowana?
Ponowne kiwnięcie. Po minie wnioskowałem, że pomysł zaczynał mu się podobać. Większość z tych zdań wypowiedziałem bezpośrednio do Mordraga, jednak ten wydawał się nie okazywać większego zainteresowania.
     - Dasz im lepsze uzbrojenie. O misji mają dowiedzieć się dosłownie w ostatniej chwili. Transport ma wyjść nocą. Jeśli transport nie zostanie zaatakowany, oznacza to, ze problemem byli Najemnicy, lub też nasz kret ma czujkę w Nowym Obozie. Jeśli zostanie, twoi ludzie, spodziewając się zasadzki powinni sobie poradzić. Może nawet uda im się kogoś złapać. Jeśli tak się jednak stanie, będziecie mieli pewność, że przynajmniej Najemnicy są czyści.
     - Plan jest dobry – odezwał się w końcu Mordrag, odpychając od siebie talerz. - Ale wspomniałeś coś o przynęcie i twojej nieszczęsnej roli. Wyjaśnij.
     - Co tu wyjaśniać – wzruszyłem ramionami. - To przy mnie ma wypłynąć informacja o transporcie, poza tym siedzę tu teraz z wami i rozmawiamy o tym. Dla kogoś zagrożonego dekonspiracją, to już wystarczający powód.
     Mordrag kiwnął głową z aprobatą, jednak spojrzał jeszcze na Okyla. W końcu on tu rządzi.
     - Załatwimy to. Scenkę odegramy jutro, pojutrze transport.
     - W takim razie – powiedziałem, wstając – ja sobie już pójdę.
     Miałem już rękę na drzwiach, gdy usłyszałem za plecami gruby bas Okyla, który najwidoczniej miał jakiś atak wesołości, bo jego twarz wykrzywiła się w dziwnej parodii uśmiechu.
     - Jutro zostaw broń w chacie – powiedział.
     Kiwnąłem głową i wyszedłem. Zamykając drzwi usłyszałem jeszcze słowa Moradrga.
     - Mówiłem ci, że ma głowę na karku na tyle, by wyjść z tego cało.

                                                                   ***

     Okyl wszystko pięknie ustawił. Następnego dnia dostałem przydział na dnie, przy kopcu z dziennym urobkiem, gdzie pracowało najwięcej Kretów. Razem z Dnimem właśnie odstawialiśmy pierwszą taczkę, gdy podeszło do nas dwóch Najemników i jeden z nich zagrzmiał, aż echo rozniosło się po Kotle:
     - Wy dwaj, zostawcie kilofy, dziś macie inne zadanie! Pomożecie nam pakować rudę do skrzyń, musimy się z tym uwinąć do wieczora!
     Kilku zaciekawionych Kretów zerknęło na nas, ale szybko wrócili do pracy. Jednym z nich był Lin, który szybko został ofuknięty przez innego Najemnika. Przez resztę dnia razem z Dnimem i dwoma Najemnikami pakowaliśmy rudę do skrzyń, które następnie na wielkim wozie taszczyliśmy na samą górę na czterokołowych wózkach. Dzięki temu wszyscy w całym Kotle widzieli, że szykuje się transport, a ja przyglądałem się uważnie reakcjom Kretów. A gdy rozeszło się, że ruda wyrusza dziś do Obozu, bacznie obserwowałem wszystkich, którzy wykazywali większe zainteresowanie. Było bardzo prawdopodobne, że szpieg może próbować nawiązać z pozoru nieistotną rozmowę ze mną lub Dnimem, by zdobyć więcej informacji. Zaś zaufani ludzie Okyla zapewne w tym momencie pilnują ze wzmożoną czujnością wyjścia z Kotła. I w zasadzie tak zleciał nam dzień. Rozmawiałem z kilkoma osobami, lecz o niczym istotnym. Jedyny powód do podejrzeń dał mi – nie spodziewałem się tego – Lin. Sam, z własnej woli zgłosił się do nas z chęcią pomocy.. Fakt, potrzebowaliśmy jej, ale było to dość podejrzane, gdyż nasza robota była dużo gorsza niż jego. Podejrzane było również to, że nawet jeśli to faktycznie on był szpiegiem to dlaczego ryzykowałby ujawnienie w tak banalny sposób?
     - Nie sądzisz, że to dziwne? - zagadał mnie Dnim, gdy powoli zbieraliśmy się do zabrania ostatniej skrzyni. We dwóch staliśmy w pewnym oddaleniu od Lina i reszty.
     - Co takiego?
     - Strasznie afiszują się z tym transportem. I zdecydowanie za długo to idzie. Nie mają więcej ludzi, czy co? Zresztą ten jest mniejszy niż zwykle.
     - Magowie mówią, ze rudy brakuje niewiele. Może przez to zależy im na częstszych dostawach.
     - Wiesz, Lin jest ostatnio jakiś dziwny.
     - Masz coś konkretnego na myśli?
     - Tak, ale opowiem ci o tym później. W chacie.
     Kiwnąłem głową, zastanawiając się o co może mu chodzić. W zasadzie wątpiłem w winę Lina, a nikt inny nie wykazał żadnych oznak zainteresowania nieoczekiwanym transportem. Choć co prawda właściwe efekty będą znane dopiero nad ranem.
     Jak powiedział, po pracy, gdy wróciliśmy do chaty na odpoczynek, Dnim zaczął od ucięcia sobie drzemki. Ja w tym czasie leżałem, patrząc w sufit i rozmyślając nad kolejnym krokiem, gdyż zaczynałem podejrzewać, iż w gruncie rzeczy to nie był zbyt dobry plan. Leżałem tak co najmniej dwie godziny, wystarczająco by Dnim zdążył się przebudzić i zapytać bez ogródek.
     - Lin podkrada rudę z każdego transportu. - Nie wiem, jak długo już nie spał. Nigdy nie wydawał żadnych głośniejszych dźwięków, nawet kiedy spał. Był jak cień, cichy i dyskretny. - Dlatego zwykle sam zgłasza się do taszczenia skrzyń.
     Pomyślałem, że to by bardzo wiele wyjaśniało, ale nie miałem pewności.
     - Skąd to wiesz?
     - Bo często robiłem to z nim. To dobry biznes. Kieszenie w tych spodniach są dość pojemne, spokojnie można podczas jednego takiego dnia uzbierać tyle co za cały miesiąc. Tych kilkudziesięciu bryłek i tak nikt nie zauważy, jeśli podkradasz umiejętnie.
     Usiadłem na łóżku, czując nagłe podekscytowanie. Nagle zaczęło mi świtać, że to nieco zbyt dużo jak na zbieg okoliczności.
     - Też byś chciał tak dorobić? - zapytał, źle interpretując mój entuzjazm. - Nic dziś nie zabrałeś, prawda? Nie wpadłeś na to?
     - Wpadłem, ale obawiałem się o wpadkę – spróbowałem jakoś sensownie wyjaśnić.
     - Jeszcze nic straconego. Transport nie ruszy przed północą. Póki co jest co prawda pilnowany, ale wokół leży pewnie sporo bryłek, które powypadały ze skrzyń. O ile nie zostały już przez kogoś zebrane. Bez obaw, Najemnicy nie mają nic przeciw temu, o ile nie tykamy samych skrzyń.
     - Zastanowiłem się nad tym. Był to pewien sposób na kręcenie się po Kotle, nie budząc specjalnych podejrzeń, a wtedy mógłbym zorientować się, kto kręci się przy skrzyniach. To znakomita okazja na przekazywanie poufnych informacji.
     - Po przemyśleniu dochodzę do wniosku, że te pięćdziesiąt bryłek to zdecydowanie za mało – powiedziałem, a Dnim przytaknął mi wesoło.
     - Nie idziesz ze mną? - zapytałem.
     - Nie – odparł. - Dzisiejszy transport nie jest normalny, coś tu się dzieje. Wolę się nie narażać.
     - Dzieje się?
     Dnim uniósł brwi, patrząc na mnie dziwnie.
     - Nie zależy mi na rudzie na tyle, by ryzykować wplątanie się w coś, o czym nic nie wiem. Różne rzeczy dzieją się w tej kopalni i jak chcesz brać w nich udział to twoja sprawa. Ale ja wolę trzymać się od nich z dala.
     Po raz kolejny jego przenikliwość wstrząsnęła mną. Wychodząc w tej chwili narażałem się na podejrzenia Dnima. Jednak nie wychodząc marnowałem podwójnie dobrą okazję na przyłapanie potencjalnego informatora na gorącym uczynku.
     - Chyba jednak zaryzykuję. W końcu jestem nowy, może nic mi nie będzie – powiedziałem i wyszedłem, czując jego spojrzenie na plecach.
     Powoli zapadał wzrok. Znaczna większość Kretów już od dawna spała w swoich chatach, próbując jak najbardziej zregenerować siły przed kolejnym dniem harówki. W dole, nie licząc dwójki pilnującej wejścia do kopalni i stróżówki, nie było nikogo. Gdzieś na środkowym poziomie dwóch Szkodników wymieniało połamane deski w kładce. Na górze, niemal u samego wyjścia stały cztery przytargane przez nas skrzynie, których również pilnowała dwójka Najemników. Wokół nich coś pobłyskiwało delikatnie, lecz byłem przekonany, że to tylko najdrobniejsze bryłki, zostawione p przebraniu przez co bardziej zachłanne Krety. Zacząłem szukać miejsca, gdzie będę mógł się przyczaić, nie budząc niczyich podejrzeń, lecz jednocześnie mógł obserwować część kładki na której stały skrzynie. Oczywiście takie miejsce było tylko jedno i już w momencie, gdy myśl o wyjściu uformowała się w mojej głowie wiedziałem, gdzie będę zmuszony się schować.
     Siedząc w wychodku drugą godzinę, obserwując otoczenie przez szpary w źle zbitych deskach zauważyłem, że plac opustoszał. Jednak przy skrzyniach nadal nic się nie działo. Nie potrafiłem określić czasu, jednak wydawało mi się, że do północy została jeszcze może godzina. Miałem nadzieję, że Dnim już śpi, bo mój powrót po tak długim czasie naraziłby mnie na niewygodne pytania, zwłaszcza, jeśli okaże się, iż transport zostanie napadnięty.
     Nigdy nie lubiłem takich podchodów. Zawsze wolałem bardziej przyziemne metody rozwiązywania problemów, jeśli było to możliwe i nigdy nie starałem się wykorzystywać swoich nikłych talentów do załatwiania spraw, które mnie osobiście nie dotyczyły. A teraz siedzę w rozlatującym się śmierdzącym kiblu (chyba już całe moje ubranie przesiąkło zapachem gówna i uryny), szpiegując ludzi, których ledwo znam, dla innych ludzi, których ledwo znam, aby podpaść ludziom, których co prawda znam nieco lepiej, ale nie jest to z całą pewnością plus. W dodatku nie będę miał z tego prawdopodobnie nic, prócz uścisku dłoni szefa (herszta?), a i to nie jest pewne. I po co mi to wszystko?
     Głupoty zaczynają przychodzić mi do głowy. Przecież to oczywiste.
     Żeby przetrwać.
     Cholerna sp...
     Zaraz, czy to nie Lin?
     Właśnie minął mój kibel, wyraźnie skradając się w stronę skrzyń. Najemnicy go nie widzieli, stali częściowo zasłonięci skrzyniami. Najdziwniejsze było to, że nie spojrzał nawet na leżące mu pod stopami drobne bryłki rudy – fakt, były niewielkie, jednak w Koloni każda bryłka przedstawiała taką samą wartość, a większość była bardzo podobnego rozmiaru.
     Aby ominąć skrzynie musiał przejść blisko wewnętrznej krawędzi kładki. Gdy to zrobił, znalazł się niemal tuż obok Najemników i wyprostował się pewnie. Oni dopiero spostrzegli jego obecność i w tym momencie trudno było stwierdzić, która ze stron była bardziej zaskoczona. Czy Najemnicy, którzy zobaczyli przed sobą Kreta, w nocy, na chwilę przed wyruszeniem transportu, czy też Lin, na którego twarzy malowało się skrajne zaskoczenie, gdy zobaczył twarze inne niż te do których przywykł.
     Nie mogłem w to do końca uwierzyć, ale wszystko miałem jak na dłoni. Lin, dowiedziawszy się o transporcie zdecydował się przekazać te wieści dalej. Nie jestem pewien, czy zwykł przekradać się między wartownikami i gdzieś poza kopalnią zostawiać wiadomości w umówionym miejscu, dla ludzi Gomeza obserwujących kopalnię, czy też miał jakąś wtyczkę wśród Najemników. Wiele jednak wskazywało na tę drugą opcję. Usłyszałem głos Najemnika, Lin wyraźnie spanikował i cofnął się, najwidoczniej z zamiarem ucieczki.
     Nie widziałem tego zbyt dokładnie, lecz wydawało mi się, że usłyszałem trzask, gdy noga Lina natrafiła na spróchniały fragment deski, na samym skraju kładki. Zatoczył się i znikł mi całkiem z oczu. Chwilę później usłyszałem bardzo nieprzyjemny dźwięk.
     Korzystając z zamieszania, które się zrobiło wyskoczyłem z kibla i podbiegłem na skraj kładki. Leżał tam, w miejscu, w którym kilka godzin temu był kopiec z dziennego urobku. Przez panujący mrok nie widziałem dokładnie.
     Ludzie wychodzili z chat, zrobiło się głośno i wielu pobiegło na dół, by obejrzeć zwłoki. Ja również. Po drodze usłyszałem, jak Dnim woła do mnie:
     - Gdzie ty do cholery byłeś?!
     Zignorowałem go. Gdy byłem na dole jakoś udało mi się przepchnąć na przód i zobaczyłem ciało Lina. Spadł bardzo niefortunnie. Co prawda i tak nie miał szans na przeżycie, ale w kontekście tego, iż prawdopodobnie był szpiegiem, w tej pozycji wyglądał niemal majestatycznie. Spadł tak niefortunnie, że kręgosłup zadziałał jak włócznia i przebił mu czaszkę. Wyglądał jakby siedział z rozrzuconymi luźno nogami, z których wystawały w kilku miejscach kości, głowę i całe ciało miał dziwnie, wręcz śmiesznie skurczone, zaś z czubka głowy wystawało kilka kręgów szyjnych, po których niczym magma z wulkanu wypływał leniwie mózg i krew.
     Było mi go po prostu szkoda. W gruncie rzeczy lubiłem go.
     - Spieprzać mi stąd wszyscy! Nie macie na co się gapić?!
     To Okyl próbował opanować sytuację i poganiani jego słowami Najemnicy szybko rozpędzili towarzystwo, które jednak po prostu podzieliło się na mniejsze grupki i oddaliło zaledwie nieznacznie. Obserwowałem razem z innymi całą procedurę zabierania ciała Lina, z którym obchodzono się nad zadziwiająco delikatnie. Ludzie Okyla głośno przepytywali świadków, próbując ustalić wersję wydarzeń. Wiedziałem, ze nawet jeśli któryś z nich mnie widział, i tak nie wypytają mnie teraz. Nagle ktoś położył mi dłoń na ramieniu.
     - Mówiłem ci, że coś tu nie gra – powiedział Dnim.
     Ponownie nie odpowiedziałem. Nie było czego komentować.

                                                                  ***

     Po prywatnej rozmowie z Okylem i Mordragiem dowiedziałem się, że już mnie nie potrzebują. Wyglądało na to, że problem sam się rozwiązał. Po usłyszeniu tego co widziałem i obejrzeniu ułamanego kawałka deski poinformowali mnie, że w kieszeni Lina znaleziono zwój z zaklęciem niepamięci.
     - To zaklęcie pozwala na wymazanie ostatnich wspomnień u dowolnej osoby – wyjaśnił mi Mordrag. - Kiedyś miałem je w swojej ofercie, ale są bardzo drogie. Mało kogo byłoby na nie stać. A to oznacza, ze sponsorował go ktoś bardzo wysoko postawiony. Możemy domyśleć się kto. Podejrzewam, że przekradał się między wartownikami, gdy dowiedział się czegoś nowego i zostawiał wiadomości w ustalonym miejscu gdzieś blisko obozu. W jego chacie znaleźliśmy też sporo papieru i pióro. Jestem pewien, że ten zwój z zaklęciem trzymał przy sobie by użyć go w razie nagłych sytuacji, jak na przykład dziś. Ale musiało go zaskoczyć, bo zwykle skrzyń pilnuje jedna osoba. Spłoszył się i chciał odejść, ale miał pecha.
     - Czy to oznacza sukces czy porażkę?
     Okyl prychnął.
     - Ani jedno ani drugie. Zaleczyliśmy tylko ranę, która za jakiś czas znów się otworzy. Kupiło nam to jednak trochę czasu.
     - W takim razie, to koniec?
     - Koniec – odpowiedział Mordrag. - Wracasz ze mną do obozu. Musimy zdać raport Laresowi.
     - Chyba że chcesz dalej pracować jako Kret – wtrącił Okyl. - Mamy tu wiecznie deficyt ludzi.
     Spojrzałem na niego tak śmiało i poważnie jak jeszcze nigdy do tej pory.
     - Bez urazy, ale wsadź sobie w dupę tę propozycję.
     Okyl zarechotał i kiwnął mi głową
     - Twój kilof będzie na ciebie czekał.