***
-
Znowu ty, co?
-
O co ci chodzi? Przecież przychodzę tu codziennie i ty mnie znasz.
Gość
wyglądał przez chwilę jakby już już miał mi przyłożyć, ale
szybko wcisnąłem mu w ręce zawiniątko z rudą. Następnie śmiało
zrobiłem krok wprzód.
-
Taak, teraz sobie przypominam. - Gdy go minąłem nagle złapał mnie
za ramię. - Albo może i nie. Czegoś tu brakuje. Dwudziestu
„czegoś” z tego co czuję.
Skubany,
dobry jest. Żeby wyczuć po wadze trzydzieści bryłek rudy? Całe
szczęście, że przygotowałem się na taką okoliczność.
Wcisnąłem mu szybko w rękę kolejny pakunek, tym razem z
dwudziestoma bryłkami.
Facet
pełniący zaszczytną funkcję wykidajły bardzo szybko schował
wszystko do kieszeni.
-
Silas się ucieszy – mruknął i odwrócił się, co uznałem za
jawne pozwolenie.
Udało
się! Udało mi się wejść do karczmy!
Był
wczesny ranek, dzień po zdobyciu chaty. Przed chwilą udało mi się
znaleźć Kagana i poinformować o rozdaniu prezentów. Wyraźnie się
ucieszył, bo w nocy miał kilku klientów i ziele dobrze schodzi.
Wynagrodził mnie stoma bryłkami rudy; prawdę mówiąc korciło
mnie, żeby zostawić sobie te, które wpadły mi przypadkowo,
podczas rozdawania skrętów, ale prawdę mówiąc zdałem sobie
sprawę, że to mi może tylko zaszkodzić. Wyszło chyba na moje,
gdyż Kagan dał mi prócz rudy całkiem ciekawy pierścień, który
od razu włożyłem na palec. Mówił, że nie ma specjalnych
właściwości, ale w razie kryzysu finansowego dostanę za niego
kilka bryłek.
I
właśnie połowa mojej zapłaty znikła w kieszeni wykidajły. Mam
tylko nadzieję, ze mój plan wypali.
Karczma
była niemal pusta. Tylko jeden stolik był zajęty, ten tuż przy
wyjściu. Leżał na nim kolejny Sekciarz, z pewnością Baal Isidro,
najwyraźniej spał. Dalej, w przeciwnym narożniku siedział
samotnie przy stoliku ciemnowłosy Szkodnik, który zasalutował mi
kuflem z piwem, gdy zbliżyłem się do lady. Kiwnąłem mu głową i
zastukałem knykciami w ladę.
Naprzeciw
lady były schody, wiodące zapewne na taras na dachu, który
widziałem z zewnątrz. Zapewne było tam więcej stolików. Z kolei
za ladą były drewniane drzwi, wiodące prawdopodobnie do kuchni.
Musiałem zawołać, by w końcu ktoś wyszedł.
-
Tak wcześnie? - zdumiał się. Facet był sporo starszy ode mnie, a
na zwykły strój Szkodnika nałożony miał biały fartuch.
-
To twoja karczma? - zapytałem.
-
Aa rozumiem. Jesteś żółtodziobem? Wstąpiłeś do Kretów? No to
teraz będę cię widział częściej! Destylujemy tu ryżówkę, sam
zobaczysz, że staniemy się twoim ulubionym lokalem. Nic nie dorówna
temu uczuciu, gdy po dniu ciężkiej pracy możesz napić się czegoś
mocniejszego.
-
Macie też coś do jedzenia? - zapytałem.
-
Pewnie, choć nie ma dużego wyboru. W zasadzie mamy nawet piwo,
chłopcy przynieśli z ostatniego transportu!
-
Umieram z głodu – wyznałem. Była to szczera prawda.
-
Zaraz coś poradzimy. Jery! - zawołał w stronę drzwi. Wychylił
się zza nich siwy staruszek, również w białym, choć brudnym
fartuchu. - Przygotuj udziec kretoszczura i dwa... – spojrzał na
mnie – trzy jaja ścierwojada. W jajecznicy.
-
Robi się, Silas.
-
Napijesz się? - zaproponował.
-
Później. Najpierw chcę zjeść.
-
W porządku.
Silas
zniknął za drzwiami, a ja oparłem się luźno o ladę i
obserwowałem Isidro. Jednocześnie byłem obserwowany przez
Szkodnika w kącie. Zapewne nie przypadkiem wybrał takie miejsce.
Po
kilku minutach po karczmie zaczął rozchodzić się zapach, od
którego natychmiast kiszki zagrały mi marsza. Gdy w końcu
staruszek pojawił się, niosąc gliniany talerz z potężną porcją
jajecznicy, smażonym mięsem i dwiema kromkami chleba, mój żołądek
zaśpiewał z radości.
-
Dziesięć bryłek się należy – powiedział, zanim postawił
jedzenie.
Bez
wahania zapłaciłem, pragnąc już jeść. Zorientowałem się, że
czegoś mi brakuje.
-
Niestety, mamy tylko łyżki – rzekł staruszek, wyciągając spod
lady topornie wystruganą z drewna łyżkę. - Musisz uważać, bo
może mieć drzazgi
Wymruczałem
jakieś podziękowanie, po czym zająłem się pałaszowanie, mimo
ostrzeżenia nie zważając na drzazgi.
-
A nie mówiłem?
Dobrą
minutę zajęło mi wyciąganie drzazgi z języka. Staruszek chyba
był mną zaciekawiony, gdyż nadal nie wrócił do kuchni.
-
Trafiłeś tu niedawno? Wyglądasz na żółtodzioba.
-
Ay tak to wiaac? - zapytałem z pełnymi ustami.
Mięso
było niedoprawione i żylaste, za to jajka całkiem dobre.
Najważniejsze było to, że dawały przyjemne uczucie pełności w
brzuchu.
-
Oczywiście. Jestem Jeremiasz, zajmuję się tu gotowaniem i
destyluję razem z Silasem ryżówkę. Poznam każdego Kreta, którego
karmię. Ty nim nie jesteś.
Wzruszyłem
ramionami. W tym momencie jakaś chrząstka stanęła mi w gardle.
Spróbowałem zagryźć chlebem, lecz nie pomogło. Wywoływanie
kaszlu również.
Jeremiasz
obszedł ladę i bardzo mocno uderzył mnie w krzyż; chrząstka
wyskoczyła z moich ust. Czując wielką ulgę obiecałem sobie nie
jeść tak łapczywie.
-
Masz, chłopcze. Popij – uśmiechnął się Jeremiasz, podsuwając
mi kubek ze świeżo nalaną ryżówką. - Tylko nie mów nic
Silasowi.
-
Wielkie dzięki – powiedziałem z wdzięcznością.
Staruszek
sprawiał wrażenie kogoś, kto nieczęsto ma okazję z kimś
porozmawiać. A starsi ludzie bardzo lubią rozmawiać. Zaczynam
rozumieć dlaczego do mnie wyszedł. Czułem się więc zobowiązany
podtrzymać rozmowę.
-
Jak tu trafiłeś? - zapytałem. - To znaczy na kuchnię, nie do
Kolonii.
-
Silas mi pomógł. Przez kilka lat pracowałem na polach ryżowych,
ale mój kręgosłup już się przestał na to nadawać. Ryżowy
Książę nie raz rugał mnie i zmuszał do pracy, po której nie
byłem w stanie zwlec się z łóżka. Silas, widząc jak mnie
traktują postarał się, by przeniesiono mnie do kuchni.
-
Chyba nie lubisz Księcia, co?
-
To zapchlony wieprz! - syknął gniewnie. Po chwili, jakby zdumiony
swoim atakiem wściekłości dodał: - Nikt nie pracuje tam z własnej
woli. Książę nie bez powodu ma całą tę zgraję z Lewusem na
czele. Gdyby mogli, zamęczyliby biedaków na śmierć. Nadal pracuje
tam wielu moich kolegów...
-
Dlaczego Lares nie zainterweniuje? - zapytałem.
-
Może nawet o tym nie wie? Może ma to w dupie? Nie wiem, nigdy by
mnie do niego nie dopuszczono.
Chciałem
jeszcze nieco wypytać o Ryżowego Księcia, lecz w tym momencie
pojawił się kolejny Szkodnik, który również zamówił śniadanie
i dosiadł się do tego w kącie. Jeremiasz zgarnął moją pustą
już miskę i wrócił na kuchnię. Zanim to zrobił jednak zamówiłem
u niego dwa piwa, za które zapłaciłem cztery bryłki.
Nawet
jeśli było rozwodnione to i tak lepiej niż mógłbym liczyć. Było
zimne, co stanowiło wielki plus. Prawdę mówiąc bardzo mi
smakowało, zwłaszcza po obfitym posiłku.
Najwyższy
czas zabrać się za realizację mojego planu, zanim pojawi się
więcej osób. Zabrałem oba drewniane kufle i udałem się do
stolika śpiącego Baala. Podstawiłem sobie drugi pieniek z
sąsiedniego stolika – na lepsze siedzisko nie miałem co liczyć.
-
Halo, kolego – powiedziałem, potrząsając go lekko za ramię.
Poruszył się, ale nadal spał, więc powtórzyłem to, tym razem
mocniej. - Wstawaj! Mam piwo!
Zabełkotał
coś, po czym podniósł głowę. Widocznie zrobił to z dużym
trudem, gdyż miał problemy z utrzymaniem ciała w pionie. Zakołysał
się niebezpiecznie, po czym schylił gwałtownie. Odruchowo
podciągnąłem nogi, obawiając się, że będzie rzygał, jednak
nie zrobił tego. Po kilku chwilach doszedł do jako takiego stanu i
przyglądał mi się z jednym przymkniętym okiem.
-
Kim... ty jesteś?
Z
gardła wydobyło mu się głośne beknięcie. Podsunąłem mu piwo.
-
Napij się kolego, słabo wyglądasz.
-
Dzięki... Nigdy nie odmawiam... Dobre. Zimne. Taaak.
Głos
wyraźnie mu się poprawił. Uniosłem kufel i zasalutowałem mu.
-
A więc za szybki powrót do zdrowia.
-
Za... Śniący... wielki.
Opróżnił
pół kufla kilkoma potężnymi łykami.
-
Słaba noc, co? - zagadałem ponownie.
-
A słaba, żebyś wiedział.
-
Domyślam się. Nie będę ukrywał. Wiem z czym masz problem i
jestem tu by zaproponować ci współprace.
Jego
uniesione brwi świadczyły, że trafiłem na podatny grunt.
-
Masz duży ładunek ziela, którego szybko musisz się pozbyć.
Baal
Isidro nie odpowiedział od razu. Wziął kolejny łyk piwa, z
wyraźną lubością, po czym sięgnął do paska. Dopiero teraz
zauważyłem, że ma tam coś w stylu torby uplecionej chyba z
jakiegoś włókna. Wyjął stamtąd jeden, niewielki sprasowany
listek, małą garść ususzonego bagiennego ziela i moździerz.
-
Skąd wiesz? - zapytał, drżącymi rękami przygotowując sobie
skręta.
-
Mogę ci pomóc w jego sprzedaży. Jeśli dasz mi ziele, znajdę
kupca, a rudą podzielimy się po połowie.
-
Stary, nie jestem aż tak nawalony, żeby na to przystać. - Czknął
głośno, a z ust poleciała mu strużka śliny. Skręt był już
gotowy, mimo swojego stanu uwinął się bardzo sprawnie. - Dam ci
ziele a ty się ulotnisz. Masz ognia?
-
Nie mam.
Sięgnął
znów do swojej dziwnej torby i wyjął hubkę i krzesiwo. Poczekałem
aż zapali, zanim przejdę do finału.
Milczałem,
sącząc powoli piwo, które robiło się coraz cieplejsze. Isidro
spalił całego skręta, wyraźnie odlatując. Chmura gryzącego dymu
rozeszła się po całej karczmie, zwracając uwagę Szkodnika w
kącie.
-
To jak? - zapytałem, gdy wyrzucił niedopałek.
-
Co jak?
-
Co z tym zielem?
-
Chcesz kupić ziele?
Przewróciłem
oczami i zacisnąłem pięść pod stołem.
-
Nie, ale ty chcesz. Ja mogę ci w tym pomóc.
-
Daj mi spokój, sam sobie poradzę!
-
Czyżby? - zapytałem, zniżając głos i nachylając się ku niemu.
- Nie sądzę. Masz przerąbane.
-
Grozisz mi? - wybełkotał.
-
Nie. Rozmawiałem z Baal Kaganem. Interweniował w twojej sprawie do
Cor Kaloma.
Jego
oczy zmieniły momentalnie wyraz ze skrajnego otępienia na czysta
panikę. Chyba się udało.
-
Nie!
-
Tak.
Przez
chwilę wydawało mi się, że otrzeźwiał, ale gdy wstał,
wyrżnąłby jak długi gdybym go nie przytrzymał.
-
Stary, musisz mi pomóc! Weź to, na Śniącego, weź! - stęknął
mi na ucho, odpinając swoją dziwną torbę i wciskając mi ją w
ręce. - Tego towaru jest na co najmniej czterysta bryłek. Sprzedaj
to gdzieś, gdziekolwiek. Potrzebuję dwustu, resztę sobie weź.
-
Jasne – skłamałem pewnie. - Wrócę do ciebie jak tylko je
sprzedam.
-
Dzięki... na Śniącego. Ratujesz mnie. Jak to dobrze, że tu
przyszedłeś, by mi powiedzieć.. - jego głos robił się coraz
słabszy gdy powoli osuwał się po ścianie. - Wielki Śniący,
zmiłuj się nade mną...
Jego
ciało opadło bezwładnie, głowa spoczęła na stoliku i wrócił
do pozycji w jakiej go zastałem. Poszło łatwiej niż się
spodziewałem.
Opiąłem
jego torbę wokół pasa, ważyła całkiem sporo. W środku
przyjemnie szeleściło dobrze ususzone ziele. Gdyby mnie teraz ktoś
okradł, byłbym w niezłej dupie. Przez myśl przemknęło mi
pytanie, co takiego zrobi mu Cor Kalom, że tak się przestraszył.
W
karczmie przybyło kilku kolejnych Szkodników. Kolejno zamawiali
ryżówkę u zabieganego Jeremiasza, który nie wyglądał wcale na
nieszczęśliwego z tego powodu.
-
Zaczyna się, co? - zagadałem, gdy podał mi kolejne piwo.
-
Póki nie pojawi się Silas tak będzie. Nie nadążam destylacją!
Ci to potrafią wypić – zawołał radośnie.
Zniknął
za drzwiami do kuchni. Wypiłem szybko pół piwa, stojąc przy
ladzie. Chciałem je dopić i wrócić do chaty, schować bezpiecznie
ziele, a potem zabrać się do szukania dilera. Jednak, jak to w
Kolonii bywa i tym razem wydarzyło się coś, czego nie byłem w
stanie przewidzieć.
Kończyłem
już piwo, gdy do karczmy weszła grupa trzech Kretów. Najwidoczniej
wracali prosto z Kopalni, gdyż byli mocno pobrudzeni. Weszli pewnie,
nie zwracając uwagi na Szkodników, po czym wywiązała się między
nimi rozmowa:
-
Piwo czy ryżówka?
-
Szkoda mi kasy na piwo. Dopiero dziś odebrałem wypłatę.
-
Dobra, dawajcie rudę.
-
Idziemy na taras?
-
Jasne, zaczekajcie tam na mnie.
Dwójka
poszła na górę, zaś trzeci, młody Kret z potężnymi bicepsami i
zmierzwioną czarną czupryną zastukał w ladę, nawołując Silasa.
-
Może to trochę potrwać, gdyż jest tylko Jery i ma pełno roboty –
powiedziałem do niego, gdyż wyglądał na mocno zniecierpliwionego.
-
Tak. - Ledwo na mnie spojrzał. - Wiem.
-
Przychodzicie prosto z Kopalni? - zapytałem.
Nie
obchodziło mnie to, ale chciałem zapytać o Dnima. Tak po prostu,
chyba go polubiłem.
-
Zgadłeś.
Widocznie
nie chciał rozmawiać. Trudno, w sumie nie przeszkadzało mi to,
była to tylko poboczna zachcianka. Jednak po chwili spojrzał na
mnie ponownie, tym razem z o wiele większym zainteresowaniem.
-
Ty byłeś w Kopalni – powiedział. - Widziałem cię.
-
Tak, byłem przez chwilę – odpowiedziałem. Ja go nie kojarzyłem.
Zaskoczyło
mnie, gdy uderzył mnie otwartą dłonią w ramię. Nie rozlałem
piwa tylko dlatego, że chwilę wcześniej opróżniłem kufel.
-
Ty skurwysynu, szpiegu od siedmiu boleści – warknął. - To przez
ciebie zginął Lin!
Te
słowa mną wstrząsnęły. Skąd on do cholery mógł to wiedzieć?
-
Nie przyłożyłem ręki do jego śmierci. Sam jest sobie winien,
skoro przekazywał wiadomości Magnatom.
-
Lin nie potrafił czytać ani pisać, ty zdradziecki skurwysynu! To
przez ciebie nie żyje!
-
Skąd ty w ogóle...
Nie
dał mi skończyć, rozgniatając moją wargę pomiędzy zębami a
swoją pięścią. Poczułem przejmujący ból. Rzucił się na mnie
i muszę przyznać, że nie byłem w stanie nic zrobić. Obrywałem
po twarzy, żebrach i brzuchu, a zanim zdołałem sam wyprowadzić
cios, wszystko mnie już bolało. Ktoś krzyknął. Tarzaliśmy się
po ziemi, okładając pięściami, gdy nagle ktoś nas od siebie
odciągnął. Najpierw dostałem ja, z otwartej dłoni, aż mi
zaszumiało w uszach, następnie mój przeciwnik. To wykidajło
wkroczył do akcji.
-
Wypierdalaj stąd Senyan, nie chcę cię tu widzieć przez tydzień!
- wrzasnął. Potem spojrzał na mnie, a ja już wiedziałem co
powinienem zrobić. Nie zabił mnie tylko dlatego, że moja ruda
wciąż przebywała w jego kieszeni. Zrozumiałem, nigdy mnie tu nie
było, nic się nie wydarzyło. - Won.
Nie
dałem sobie tego dwa razy powtarzać. Siedząc już w chacie
zorientowałem się, że podczas szamotaniny straciłem pozostałą
rudę i nieco ziela. Ktoś będzie balował na mój koszt. Prócz
tego miałem kilka niewielkich siniaków, ale nic czego nie dałoby
się ukryć. Kto by pomyślał, że dopadnie mnie przyjaciel Lina.
Trudno uwierzyć w winę kogoś bliskiego, nie miałem mu to
specjalnie za złe. Gorzej, że przez ten eksces nie zostanę już
wpuszczony do karczmy. A przynajmniej przez jakiś czas.
Liczyło
się, że mam ziele.
Czas
poszukać kupca.