Cholerna
sprawa.
Od kiedy
zaczął padać deszcz zrobiło się jeszcze zimniej. Pożałowałem,
że nie mam butów, gdyż zbierająca się pod moimi nogami
deszczówka jeszcze potęgowała uczucie chłodu. Cienka narzuta, w
którą byłem ubrany była zbyt krótka, bym mógł się nią owinąć. Jedyny plus tego, że tu byłem to to że nie czułem głodu.
Czego by nie powiedzieć o więzieniu w Khorinis, karmili tu
znakomicie.
Cholerna
sprawa.
Podczas
podróży miałem wiele czasu na myślenie. Może to głupie, ale w
takich okolicznościach mimowolnie myśli się o rzeczach, które w
toku codziennego życia nigdy się nie pojawiają. Leżenie i
patrzenie w sufit, podczas gdy obijające się o pokład fale kołyszą
statkiem w usypiającym rytmie nie należy do rzeczy
najprzyjemniejszych, zwłaszcza mając przed sobą perspektywę tego
co mnie czeka.
Prawdę
mówiąc nawet się cieszyłem na wieść o podróży, bo ciągłe
siedzenie w ciemnych celach doprowadzało mnie do szału. Z początku
nawet miałem nadzieję, że pozwolą nam czasem wychodzic na pokład.
Przeliczyłem się. Byłem pewien, że stał za tym ten sukinsyn
sędzia, którego podczas mojej rozprawy nazwiska nie dano mi poznać.
A szkoda. Ale przynajmniej nigdy nie zapomnę jego twarzy.
Podróż
statkiem trwała długo. W porównaniu do dwumiesięcznego siedzenia
w lochu, to zdecydowanie postęp. Nikt z naszej trzydziestki nie
wiedział który mamy dziś dzień. Czas zaczął dzielić się na
przed wypłynięciem, a teraz. Wiadomo, im dłużej to trwało, tym
wszyscy byli bardziej zaniepokojeni i powoli zaczynali się
załamywać. Może w chwilach słabości bardziej docierała do nich
świadomość losu, jaki ich czeka. Paradoksalnie, im dłużej trwała
nasza podróż, tym dłużej wszyscy żyliśmy i byliśmy w miarę
bezpieczni. Trzy razy dziennie schodził do nas jeden ze strażników
i wydawał nam porcje żywieniowe. Solona ryba, suszona wieprzowina,
czerstwy chleb i parę łyków cienkiej ryżówki. Naprawdę dbano
tam o nas.
Teraz z
trzydziestu chłopa z którymi spędziłem ostatnie kilka tygodni
zostałem tylko ja. Wszystkim innym już dawno wykonano wyroki. Nie
licząc tego jednego, który jeszcze na pełnym morzu zachorował na
niewydolność jelit i szybko zmarł. Zanim wynieśli ciało, zapach
był naprawdę obrzydliwy. Brano ich po dwóch, trzech, a czasem po
pięciu i w kilka dni uporano się ze wszystkimi. Teraz, dziwnym
zbiegiem okoliczności zostałem tylko ja, bo moj ostatni towarzysz
zasnął w nocy by się już nie obudzić. Rozszarpał sobie żyły.
Własnymi zębami.
Cóż, czy
wyjdzie na tym lepiej, niż my wszyscy? Czas pokaże, ale póki co
dla mnie życie jest wciąż bardzo cenne. Co by się nie działo,
przetrwam.
Teraz
właśnie zostało mi zaledwie kilka minut, bym miał szansę się
przekonać ile to tak naprawdę znaczy. Za chwilę miał się zjawić
tu drogi Pan Sędzia, razem z obstawą, by zakończyć rozładowywać
transport i móc spokojnie wrócić na Kontynent.
Stało się.
Przyszli.
Dwóch
rosłych strażników szło po bokach Pana Sędziego. Za nimi czaił
się trzeci.
- Odsuń
się od kraty! - zawołał jeden z nich.
Zrobiłem
to. Gdy strażnik otworzył oba zamki i otworzył drzwi, do środka
wszedł Sędzia, rozglądając się po ścianach z obrzydzeniem i
stąpając tak, by jak najmniej poplamić sobie drogocenne buty.
-
Przebieraj się – nakazał, rzucając mi złożone w kostkę czyste
ubranie.
Złapałem
je i natychmiast zrzuciłem stare; przebrałem się przy strażnikach.
Prywatność to nic w porównaniu z możliwością ogrzania się.
- Wychodź
– polecił Sędzia. Już na statku słyszalem od współwięźniów,
że zawsze towarzyszy odprowadzaniu więźniów, choć wcale nie
musi. Najwyraźniej lubił swoją pracę.
Zrobiłem
to, a wtedy jeden ze strażników związał mi ręce za plecami.
Drugi do niego dołączył i we dwóch ustawili mnie w pozycji do
drogi: kark ugięty na poziomie ramion, ręce mocno z tyłu.
- Idziemy.
Dość
brutalnie popchnęli mnie, dając znać żebym się ruszył i nie
miałem wyboru. Wyprowadzili mnie na zewnątrz, następnie wsadzili
do ciemnego wozu i wywieźli daleko poza miasto. Nic nie widziałem,
wóż był obudowany, ale słyszałem że towarzyszy nam o wiele
więcej osób. Tuż przedtem, jak sie zatrzymaliśmy usłyszałem
szum wodospadu. Gdy pozwolono mi wyjść wiedziałem już gdzie
jesteśmy.
Plac
Wymian. Górnicza Dolina Khorinis. A także tajemnicza Bariera,
polityczne samobójstwo Króla Rhobara.
Cholerna
sprawa.
Wokół
mnie krzątało się wiele osób, przygotowując towary do
spławienia, lecz mój wzrok przykuła sama bariera. Do tej pory
jedynie słyszałem o niej plotki.
Była
naprawdę ogromna. Iskrzyła się srebrzysto niebieskim blaskiem,
któego promienie rozchodziły się zygzakiem po jej powierzchni.
Dookoła widziałem tylko góry, a przed sobą, w miejscu gdzie
zaczynała się bariera skarpę, zaś niżej niewielkie jeziorko, nad
którym stało kilkanaście osób.
Tuż obok
mnie po prowizorycznej platformie przeleciała tratwa z bali,
wyładowana beczkami z żywnością, ubraniami i alkoholem. Chwilę
później kolejne dwie. Na szczycie trzeciej była kobieta.
Przywiązana
do beczek, ubrana skromnie, zapewne była prostytutką. Przez krótką
chwilę spojrzeliśmy sobie w oczy i dostrzegłem w nich to samo
zrezygnowanie i poddanie się losowi, co u moich sąsiadów spod
pokładu.
Ktoś
szarpnął mnie brutalnie i upadłem na kolana przed Sędzią, z
cichym stękiem. W międzyczasie poza barierę wyjechał transport z
rudą.
- W imieniu
Jego Wysokości Króla Rhobara II, pana Varantu, skazuję tego
więźnia na...
- STAĆ! -
zagrzmiał głos.
Podniosłem
głowę i zobaczyłem, że biegnie ku nam wytwornie ubrany mag w
podeszłym wieku. Zatrzymał się przede mną, całkowicie ignorując
Sędziego.
-
Skazańcze, mam dla ciebie propozycję. Ten list MUSI trafić do
przywódcy Kręgu Magów Ognia.
Obrzuciłem
go spojrzeniem, starając się pokazać nim, gdzie może sobie
wsadzić swoje propozycje. Jednocześnie wyobrażałem sobie, jak
wpycham mu ten list do gardła. Swoją drogą, fajne wdzianko. W
Khorinis widziałem podobnie ubrane prostytutki.
- Marnujesz
czas – powiedziałem, bo wyraźnie oczekiwał słownej odpowiedzi,
a nie chciałem robić sobie kłopotów tuż przed zrzuceniem.
Ten tylko
machnął ręką.
- Sam
będziesz mógł wybrać sobie nagrodę. Magowie dadzą ci wszystko
czego zażądasz
Cóż, nic
nie mówiłem. To zmienia postać rzeczy. Nagroda na pewno mi się
przyda jak już będę za Barierą.
- Dobra,
zaniosę wasz cenny list. - W tym momencie rozcięto mi więzy na
rękach i pozwolono się wyprostować, a jednocześnie ktoś
przylożył mi klingę miecza do szyi. - Ale pod jednym warunkiem –
dodałem, odsuwając ostrze. Na twarzy maga zauważyłem cień
oburzenia, który jednak szybko znikł.
-
Oszczędźcie mi reszty tej paplaniny.
- Jak
śmiesz... - Sędzia wyraźnie planował sypnąć mi parę słów,
ale mag szybko sprowadził go na ziemię.
- Milcz!
Dobra, zrzucajcie go!
Poczułem,
jak ktoś wsadza mi coś pod koszulę a następnie te sukinsyny
zepchnęły mnie ze skarpy, wprost na Barierę. Tak jak się
spodziewałem, nic nie poczułem przenikając przez nią w tę
stronę.
Zwaliłem
się ciężko do jeziorka, które było tak płytkie, że nie
zasługiwało nawet na tę nazwę. Podniosłem się ciężko na
rękach i obolały podczołgałem się do brzegu, krztusząc i
plując. Nade mną wyrosły trzy cienie. Jeden z nich, stojący
pośrodku podniósł mnie za przód ubrania niczym szmacianą lalkę
i na jego nieogolonej, pełnej blizn twarzy zagościł szeroki
uśmiech.
- Witamy w
Kolonii.
Dostałem
pięścią w skórzanej rękawicy obitej metalem, prosto pod oko. Nie
pamiętam, czy potem były jeszcze jakieś ciosy, bo na krótko
straciłem przytomność.
- Dość
tego! Zostawcie go. A teraz precz!
Ten rozkaz,
wykrzyczany grubszym, chrapliwym głosem wykonali natychmiast, bo
słyszałem jak się oddalają. Za trzecią próbą udało mi się
otworzyć oczy i zobaczyłem pochylającego się nade mną faceta
koło czterdziestki z dużymi wąsami. Ubrany był w czerwony
pancerz, nieco odróżniający go od tamtych strażników.
- No już - rzucił niecierpliwie, gestem nakazując mu się pospieszyć. -
Wstawaj.
Wygramoliłem
się w końcu z wody i wstałem. Woda ciekła ze mnie ciurkiem, a pod
okiem czułem bardzo duży guz. Na szczęście kość chyba się nie
złamała. Otarłem krew z policzka i spojrzałem na tamtego faceta.
Na placu wymian zostaliśmy tylko my dwaj.
- Nazywam
się Diego – powiedział.
Zamrugałem
szybko, bo wciąż kręciło mi się w głowie od uderzenia i miałem
spory problem ze skupieniem myśli.
- Jestem...
- Nie
interesuje mnie kim jesteś. Jesteś tu nowy, a do mnie należy
dbanie o nowych. Na razie to tyle... Jeśli chcesz jeszcze trochę
pożyć, słuchaj się mnie... ale oczywiście nie będę ci
przeszkadzał w ewentualnej próbie samobójstwa. To jak będzie?
Najwidoczniej
plotki o Kolonii nie wzięły się z niczego, pomyślałem. Diego
miał u pasa krótki miecz, a zza jego ramienia wystawał długi,
sfatygowany łuk i pełen kołczan. Zdecydowanie dobrze będzie się
go trzymać.
- Dobra. Co
powinienem wiedzieć o tym miejscu?
Diego
uśmiechnął się spod wąsa.
-
Przeprowadzasz tę rozmowę z każdym kto tu trafia? - zapytałem
jeszcze.
- Nie
zawsze mogę być na miejscu, gdy przychodzi transport. Ale ostatnio
kazano mi bardziej tego pilnować, bo zbyt wielu nowych ginęło
zanim dotarli do któregoś z obozów.
- Wygląda
na to, że opowieści o tym miejscu nie były przesadzone.
- Nazywamy
je Kolonią. Wiesz już, że wydobywamy rudę dla króla. Cóż.... w
każdym razie tak robią ludzie ze Starego Obozu.
To
wiedziałem. Zachłanność Rhobara, po udanym zdobyciu Varantu
doprowadziła całą Myrtanę na skraj przepaści. Rhobar błyskawicznie stał się z kochanego władcy despotą, który nie
cofnie się przed niczym by doprowadzić do końca swoje plany. A
potem wszystkie jego uczynki stały się niczym wobec pomysłu
stworzenia Bariery. I od przeszło dziesięciu lat Rhobar, jest
zmuszony płacić skazańcom za wydobywaną rudę. Można powiedzieć,
że przegrał na obu frontach, które sam zresztą stworzył. Teraz
przyjdzie mi się dowiedzieć, jak sprawa wygląda od środka.
- Wewnątrz
Bariery powstały trzy obozy – kontynuował Diego. - Największym i
najstarszym jest tak zwany Stary Obóz.
- Dlaczego
mi pomogłeś?
- Bo
potrzebowałeś pomocy. Gdybym nie interweniował, Bullit i reszta
mogliby cię wykończyć, a ja jestem zbyt miły by się temu
spokojnie przyglądać. W końcu przeszedłem taki kawał drogi po
to, by złożyć ci propozycję.
-
Propozycję?
- Tak, po
tym zajściu z Bullitem i jego ludźmi powinieneś się domyślić,
że przyda ci się ochrona. W Kolonii są trzy obozy i prędzej czy
później będziesz musiał do któregoś dołączyć. Jestem tu, by
udowodnić wszystkim nowym, że najlepszym miejscem dla nich będzie
Stary Obóz.
W jego
tonie było coś dziwnego, jakby to była wyuczona fraza, którą
powtarzał zbyt wiele razy.
- Dołączyć,
żeby przeżyć?
-
Dokładnie.
- Gdzie
jest teraz Bullit?
Diego
zmarszczył brwi.
- On i jego
ludzie przenoszą towary z zewnątrz do zamku. Tam go znajdziesz. Ale
jeśli szukasz zemsty, muszę cię ostrzec. To doświadczony
wojownik. Skądś przecież ma te blizny.
Pokiwałem
głową na znak, ze rozumiem i zadałem kolejne pytanie.
- Jak w
takim razie dojdę do Starego Obozu?
Diego
wskazał palcem na drogę za jego plecami, na której widniały
odciśnięte ślady kół.
- Podążaj
tą ścieżką, w dół zbocza. Stary Obóz to pierwsze, mniej więcej
bezpieczne miejsce jakie napotkasz po drodze. Gdy dojdziesz do mostu,
strażnicy cię pokierują.
- Nie
będziesz mi towarzyszyć? - zapytałem, starając się, by
zabrzmiało to zdawkowo.
- Może
kawałek, mam jeszcze coś do załatwienia poza obozem. - Zmierzył
mnie spojrzeniem z góry na dół i dodał: - Radzę ci postarać się
o jakąś broń. Na drodze do obozu można czasem spotkać wiele
niebezpiecznych zwierząt.
- To znaczy
jakich?
- Zwykle są
to tylko ścierwojady, ale bez broni nawet ich dzioby mogą zrobić z
ciebie stertę poszarpanego mięsa.
Nie
brzmiało to zbyt optymistycznie. Miał rację, potrzebowałem czegoś
do obrony. Czegokolwiek. Rozejrzałem się po opuszczonym już placu
wymian, ale nie zostało tu nic, co mogłoby mi się przydać.
- Skąd
mogę wytrzasnąć jakąś broń?
- Rozejrzyj
się trochę w okolicy opuszczonej kopalni. Tylko nie rzucaj się
zbyt pochopnie uzbrojony w głupi kilof! Masz dotrzeć do obozu cały
i to jest dla ciebie priorytetem. No, to chyba na tyle.
Diego
odwrócił się, by odejść, a ja przypomniałem sobie o tym, co
właśnie znajduje się pod moją koszulką. Dotknąłem tego ręką,
na szczęście nie przemokło.
- Mam list
do Arcymistrza Magów Ognia - powiedziałem do jego pleców.
Diego
odwrócił się powoli i spojrzał mi w oczy.
- Czyżby?
- Jakiś
mag dał mi go, zanim mnie tu wrzucono.
Przez
krótką chwilę miałem wrażenie, że dostrzegłem błysk w jego
oku, lecz chwilę później Diego wybuchnął krótkim śmiechem.
- Twoje
szczęście, że nie mogę pokazywać się więcej u magów. Ktoś
inny mógłby poderżnąć ci gardło za taki list.
- Dlaczego?
Jest tak cenny?
- Magowie hojnie opłacają swoich posłańców, a większość z tutejszych
ludzi nie ma absolutnie nic. Dobrze ci radzę, nie mów o tym głośno,
aż do momentu, gdy nie spotkasz któregoś z magów. Choć szczerze
mówiąc wątpię by ci się to udało.
- A to
dlaczego?
- Magowie
rezydują w zamku, gdzie wstęp mają tylko ludzie Gomeza. Tacy jak
ty mogą poruszać się tylko po Zewnętrznym Pierścieniu.
- Kim jest
Gomez?
Na twarzy
Diego znów zagościło coś w rodzaju pełnego niedowierzania
uśmiechu.
- Gomez
jest najpotężniejszym człowiekiem pod Barierą. To on kieruje
całym handlem rudą i ma najwięcej do powiedzenia w całej Kolonii.
-
Zakładając, że chciałbym zostać jednym z jego ludzi...
- To
możliwe, lecz bardzo trudne. Przed bramą do zamku spotkasz
człowieka imieniem Thorus. Powiedz mu, że Diego cię przysłał.
- I to
tyle?
- Reszta
będzie zależeć od ciebie.
- Dzięki
za pomoc. I radę.
- Nie ma
sprawy. Chodźmy już, kawałek przejdę z tobą.
Szedłem
obok Diego, ścieżką pomiędzy dwoma warstwami skalnymi i czułem
się bardzo dziwnie. To, że nie będzie łatwo przeżyć w Kolonii
wiedziałem już dawno, ale gdy już tu trafiłem wszystko wyglądało
jeszcze mroczniej niż zakładałem.
-
Wspomniałeś, że są trzy obozy. Opowiesz mi o pozostałych?
Diego
pogładził swoje bujne wąsy, najwidoczniej odruchowo.
- Cóż,
jako drugi powstał Nowy Obóz. Nie żyjemy z nimi w dobrych
stosunkach. Są tam ludzie, którzy odeszli ze Starego Obozu i teraz
napadają na nasze karawany, by przejąć choć część towarów z
zewnątrz. No i są jeszcze świry z sekty...
- Sekty?
- Taak,
założyli obóz na bagnie na wschodzie, ale o nich nie chcę sobie
strzępić języka. W Starym Obozie spotkasz kilku jego członków,
ich zapytaj.
Właśnie
minęliśmy zakręt i stanęliśmy przed drewnianą strażnicą.
Dwójka strażników pilnujących przejścia właśnie zamykała
bramę za pomocą kołowrotu. Była już zamknięta do połowy.
- To Orry
i... cholera nie wiem kto. Co chwila się zmieniają – powiedział
Diego.
- Co tak
późno, Diego? Zwykle zajmuje ci to mniej czasu!
- Płacą
mi za godziny, Orry – odpowiedział spokojnie Diego. Następnie
zwrócił się do mnie: - Tu nasze drogi się rozchodzą. Pamiętaj,
żeby rozglądać się za bronią.
- Dzięki
za pomoc.
Diego
uśmiechnął się pod wąsem. Zaczynałem go lubić.
- Spotkamy
się w Starym Obozie.
Wspiął
się po drabinie nad bramę i kilkoma zwinnymi susami znalazł się
na półce skalnej po lewej stronie. Chwilę później znikł im z
oczu.
- Nowy, co?
- zagadnął Orry. Drugi strażnik stał w milczeniu przy kołowrocie.
- Jak
widać.
- Skoro
rozmawiałeś z Diego to pewnie wiesz już co i jak? Tak? No, to
teraz do obozu. Diego mówił ci o broni i słuchaj się go, bo bez
niej możesz tam nie dotrzeć. Tu nic nie mamy, ale przy opuszczonej
kopalni na pewno coś znajdziesz. To chwila drogi stąd.
Mówił
bardzo dużo i szybko, co zapewne było skutkiem pracy na odludziu z
milczącym towarzyszem. Skoro miałem okazję, postanowiłem go nieco
podpytać.
- Gdy tu
wylądowałem, jeden z waszych uderzył mnie w twarz...
- Mówią
na to "Chrzest Wody". Robią tak z każdym nowym.
- Czy w
Starym Obozie dużo jest takich zawadiaków?
- Jego
kilka czarnych owiec, ale nic ci nie zrobią, jeśli zapłacisz im za
ochronę. Gdy dotrzesz do obozu, trzymaj się Diego, a wszystko
będzie dobrze.
- Gdy mnie
wrzucano, widziałem jakąś kobietę...
Orry
machnął ręką i pokręcił głową, nie dając mi skończyć.
- W zamian
za rudę, magnaci dostają wszystko, czego sobie zażyczą.
Naturalnie, te kobiety trafiają tu również prosto z więzienia,
gdyby nie miały trafić do Gomeza, nadal tkwiłyby w jakimś
śmierdzącym lochu. Sam nie wiem, co dla nich gorsze...
W sumie
mogłem się tego spodziewać. Zostawiłem Orry'ego i poszedłem
dalej drogą, czując się strasznie odsłonięty. Za moimi plecami
brama opadła z hukiem.
Dosłownie
kilkadziesiąt kroków dalej natrafiłem na dwójkę kolejnych
strażników, którzy siedząc na pieńkach pili coś z drewnianych
kubków. Widząc mnie przerwali rozmowę i jeden z nich wstał.
- Kolejny
żółtodziób! Podejdź, napijemy się za twoją przyszłość!
Później może już nie być okazji!
Obaj
ryknęli śmiechem, a ja czując się trochę głupio stanąłem
przed nimi, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
- Widzę,
że Bullit już cię ochrzcił – zauważył ten drugi. - No, niezła
robota, poprzedniego to ledwo pogłaskał. Będziesz miał pamiątkę
na dobre kilka tygodni! Ha ha!
Gdybym był
w trochę innej sytuacji to zdzieliłbym go w pysk. Ale cóż, pewnie
jeszcze nie raz przyjdzie mi przełknąć dumę. Postanowiłem sobie,
że cokolwiek by to nie oznaczało, nie dam się pokonać Kolonii.
Cholera, choćby nie wiem co.
- Powiedz
coś, chłopie! Siadaj z nami, opowiesz nam co słychać za Barierą.
Masz, łyknij się.
- Dzięki –
odezwałem się po raz pierwszy, biorąc parę łyków ciepłego
piwa, które mi zaoferował. Miła to była odmiana po więziennym
menu. - Szukam jakiejś broni. Powiedziano mi, że znajdę coś przy
opuszczonej kopalni...
- TU jest
opuszczona kopalnia, człowieku. Spójrz tam.
Kawałek
dalej widniała dziura w skale i nic więcej.
- To jest
ta kopalnia?
- Tak,
pełno wciąż tam zardzewiałego sprzętu, możesz sobie coś wziąć.
Jeśli uda ci się znaleźć coś, co się nie rozpadnie przy
pierwszym użyciu.
Idąc za
jego przykładem wszedłem do jaskini, a oni mnie obserwowali,
najwidoczniej śmiejąc się z czegoś, czego nie rozumiałem.
Jaskinia do której wszedłem miała ledwie kilkanaście króków
długości, dalej wielkie głazy uniemożliwiały dalszą drogę. Na
ziemi pełno było zużytych pochodni, starych kilofów i parę noży
i drobnych bryłek rudy. Bryłkami rudy napchałem kieszenie, wziąłem
w jedną rękę pochodnię, ale po zastanowieniu wyrzuciłem ją. Nie
będzie mi potrzebna, planuję dotrzeć do obozu przed zmrokiem.
Wypatrzyłem i zabrałem za to wyglądający na w miarę użyteczny
kilof. Lepsze to niż nic.
- No
proszę, jaki wyposażony - zawołali, gdy wynurzyłem się z
jaskini. - Mało rozmowny jesteś facet, jak każdy kto tu trafia.
- Co się
stało z tą kopalnią? - zapytałem
- Kilka lat
temu po prostu się zawaliła. Podobno podpory nie wytrzymały i
zgniotło prawie wszystkich, którzy byli w środku. Ale jakby kto
mnie spytał, to powiedziałbym że to wina pełzaczy. Czasem w nocy
słychać jak kopią. Mówię ci, coś okropnego.
- Nocujecie
tu?
Wzruszył
ramionami.
- Pilnujemy
drogi na plac wymian, póki chłopaki nie skończą przewozić
towarów. Różne szumowiny lubią atakować nas by przejąć towar.
Skinąłem
głową. Spojrzałem na słońce, które było juz coraz niżej na
niebie. Czas iść.
- Dobra,
idę szukać obozu.
- Łap –
powiedział jeden z nich, rzucając mi piwo. - Na drogę. Na dobry
początek w Kolonii.
Złapałem
je w locie i spojrzałem na niego, naprawdę zaskoczony.
- Dzięki.
- Nie ma
sprawy.
Zostawiłem
ich, a piwo schowałem do kieszeni. Przyda się na później.
Cholernie dużo czasu minęło od kiedy ostatni raz je piłem.
- Ej! -
usłyszałem za plecami.
Odwróciłem
się jeszcze. Jeden ze strażników wskazywał ręką na mostek
biegnący kilka metrów nad moją ścieżką.
-
Przypomniało mi się, że tam są towary uznane za chwilowo
nieprzydatne. Może znajdziesz coś lepszego, ale nie zaglądaj do
skrzyń, bo jak zobaczę, ze coś jest otwarte to w obozie cię
odnajdę i pozbawię ręki!
Poszedłem
za jego radą. Wszedłem po stromiźnie i stanąłem na moście.
Rozpościerał się stąc niezwykły widok, dotąd nie zdawałem
sobie sprawy z tego jak wysoko jestem. Moja dalsza droga biegła
bardzo stromo w dół, a daleko na horyzoncie widać było las. Nie
tracąc więcej czasu na oglądanie krajobrazu przeszedłem na drugą
stronę mostu i zamarłem. Usłyszałem dźwięk, jakby świński
kwik i po chwili zza porozstawianych pod zboczem beczek wyszło
zwierzę, które pierwszy raz widziałem na oczy, ale po tym dźwięku
wiedziałem już z czym mam do czynienia.
Ciężko
było je opisać. Czworonożny, niezbyt duży, tłusty, o grubej, pofałdowanej skórze i świńskim pysku. Mówiono mi, że
kretoszczury to jedne z najsłabszych stworzeń w Kolonii, ale
jednocześnie agresywnych. Słyszałem też, że stanowią tu jeden z
głównych dostawców mięsa. Mialem tylko nadzieję, że nie smakują
tak jak wyglądają.
Wyciągnąłem
kilof. To moja pierwsza walka pod Barierą. I z pewnością nie
ostatnia. Jeśli mam przeżyć, muszę nabrać wprawy. Traktowałem
to jako pewnego rodzaju test. Przeszukam te towary i żadna kwicząca
bestia mnie od tego nie odwiedzie.
Wedle
oczekiwaniom, bestia była bardzo powolna. Ja prawdę mówiąc też.
Zbyt długo nie miałem możliwości rozprostowania kości i moje
ruchy byly bardzo ślamazarne. Straciłem też sporo na sile.
Zdołałem jednak z prostego doskoku uderzyć stwora w bok. Celowałem
w głowę. Kretoszczur wydał potworny kwik i ledwo udało mi sie
wyszarpnąć kilof z jego cielska i uniknąć rozorania pazurami
mojego uda. Bestia zaatakowała znów i znów miłem szczęście.
Cofnąłem się do mostu, a on szedł za mną, brocząc krwią. W
momencie, gdy chciał zaatakować, odskoczyłem w stronę jego
rannego boku i tym razem celnie zdzieliłem w głowę. Kwik ucichł.
Z kilofa sączyła się krew i fragmenty mózgu. Odrzuciłem go i
zabrałem się za przeszukiwanie tego placu.
Nie
znalazłem nic, prócz paru bryłek rudy i starego, pordziewiałego
miecza, który jednak wciąż zdawał się być dość mocny. Cale
szczęście. Zostawiłem kilof i zszedłem na dól, po drodze
pokazując strażnikom spod kopalni swoje znalezisko. Jeden z nich
skomentował to machnięciem ręki. Nie tykałem beczek. Ręce będą
mi jeszcze potrzebne.
Ruszyłem
ostro w dół, a po jakimś czasie ścieżka zaczęła biec wzdłuż
krawędzi urwiska.
Bardzo wysokiego urwiska. W pierwszej chwili pczułem zaroty głowy, ale szybko się otrząsnąłem. Z prawej strony miałem cholernie wysoką górę, z drugiej cholernie głęboką przepaść. I parę belek mających symulować coś na kształt barierki. W dole przepaści widać było rzekę, opływający skałę, która była niemal tak wysoka jak położenie ścieżki na której stałem, zaś za rzeką zamek, otoczony palisadą. Zgadywałem, że to właśnie jest Stary Obóz.
Bardzo wysokiego urwiska. W pierwszej chwili pczułem zaroty głowy, ale szybko się otrząsnąłem. Z prawej strony miałem cholernie wysoką górę, z drugiej cholernie głęboką przepaść. I parę belek mających symulować coś na kształt barierki. W dole przepaści widać było rzekę, opływający skałę, która była niemal tak wysoka jak położenie ścieżki na której stałem, zaś za rzeką zamek, otoczony palisadą. Zgadywałem, że to właśnie jest Stary Obóz.
Tak jak
sądziłem, na ścieżce spotkałem kolejne zwierzę. Tym razem
ścierwojad. Na szczęście młody, sięgał mi ledwie do pasa. Nie
znosiłem ich długich dziobów. Stworzenia te nie miały praktycznie
węchu i wzroku i kierowały się niemal wyłącznie słuchem i to
stawiało mnie w lepszej sytuacji. Doskoczyłem to niego, i jednym
uderzeniem miecza zepchnąłem go w przepaść. Sam się zdziwiłem
jak łatwo mi poszło.
Droga była
bardzo stroma i śliska, co zapewne było skutkiem wczorajszego
deszczu, za to widoki niezwykłe. Jakoś udało mi się nie
poślizgnąć i doszedłem na sam dół, gdzie daleko przede mną
zobaczyłem wspomniany przez Diego most. Po mojej lewej stronie
płynęła rzeka, na jej drugim brzegu kręciło się kilka
topielców. Po prawej stronie znajdowała się polanka, ogrodzona od
drogi barierką, a kawałek dalej rósł las. Na polance, niedaleko
mnie stało dwóch facetów, którzy zauważyli mnie wcześniej i
teraz obserwowali. Ich ubiór różnił się od stroju Diego i
strażników. Były zafarbowane na niebiesko i wyglądały bardziej
dziko i drapieżnie, będąc prawdopodobnie uszyte z fragmentów
jakiegoś futra.
- Hej, ty!
Nie było
wątpliwości, kogo woła ten ochrypnięty głos. Nie mając wyboru
podszedłem do nich, czując się o wiele bardziej niepewnie niż
przy rozmowie ze strażnikami na górze.
- O co
chodzi? - zapytałem.
- Chcę cię
tylko ostrzec – powiedział ten, który mnie zawołał. Miał bujne
wąsy i czarną czuprynę, w przeciwieństwie do towarzysza, który
był niemal całkiem łysy, ale za to spojrzenie zdecydowanie
bardziej nieprzyjemne. - Jesteś tu nowy, co? Chcę cię tylko
ostrzec. Idąc dalej, trafisz na nasze tereny łowieckie. Lepiej
trzymaj się ścieżki, żebyśmy omyłkowo nie wzięli cię za
zwierzynę.
Cóż, dość
jasno się chyba wyraził.
- Na co
polujecie?
- Głównie
na ścierwojady. Da się je zjeść, no i nietrudno je zabić. Jeśli
wie się jak to zrobić.
- Naprawdę?
Są na to jakieś specjalne metody? Prócz ciosu w łeb rzecz jasna.
- Nie znasz
się na myślistwie, co? Zapytaj mojego kumpla, Draxa, nikt nie wie
więcej o ścierwojadach niż on.
Jego kompan
wzruszył tylko ramionami.
- Jesteś
myśliwym? - zapytałem
- Rathford
tak twierdzi, więc chyba to prawda.
- Mógłbyś
opowiedzieć mi coś o polowaniu?
- Mógłbym
co nieco ci opowiedzieć, ale to będzie kosztować.
- Ile?
- Na
początek wystarczy dobre piwo. Potem zobaczymy.
Miałem je
zostawić na później, ale co tam. Z żalem jednak pożegnałem
butelkę. Krótko ją miałem, ale wiem, że będzie mi jej brak.
- Za pożądane piwo dałbym się posiekać – powiedział Drax, ocierając
usta, gdy wypił całą butelkę w paru łykach. - Choć raz jakaś
odmiana od tej paskudnej ryżówki, którą przynosi Rathford.
- Ryżowka
ci nie pasuje? - oburzył się Rathford. - A może sam byś się
pofatygował do Obozu po coś lepszego? A ja tu postoję i
ponarzekam?
- Ścierwojady należy atakować pojedynczo. Te wielkie ptaszyska są
prawie całkiem ślepe, ale gdy podejdziesz za blisko, zaatakują
całym stadem. Lepiej byś miał wtedy broń w pogotowiu. Jeśli uda
ci się trafić go, zanim dziobnie, wygrałeś. Jeśli on pierwszy
dziobnie ciebie... cóż, lepiej żeby nie dziobnął.
- Złota
rada, nie ma co – zadrwiłem. Wygląda na to, że zmarnowałem
piwo.
- Ej,
czegoś ty oczekiwał za zwykłe piwo? Mogę nauczyć cię zdejmować
skóry, pazury i kły różnych zwierząt. Nie jest to łatwe, ale
kilka dni spędzimy na polowaniu i w mig połapiesz. Zastanów się,
bo to dość opłacalne. Każdy kupiec chętnie kupi od ciebie skóry.
Powiedzmy na początek pięć bryłek rudy, potem zobaczymy jak wiele
będziesz chciał się nauczyć.
- Nie mam
żadnej rudy. Dopiero mnie tu wrzucono.
- Zawsze
możesz przyjść później. Postaraj się jak najszybciej o jakąś
pracę. Będąc myśliwym szybko zarobisz nawet na własną chatę w
Obozie. Polować będziesz musiał tak czy siak, a nie potrafiąc
zagospodarować zwierzyny, ona po prostu zgnije. A to zwyczajne
marnotrawstwo. Tylko musisz uważać, gdzie zamierzasz polować. Dla żółtodzioba nie jest tu bezpiecznie.
- Dlaczego
ten teren jest taki niebezpieczny?
Rathford
włączył się do rozmowy:
- W całej
Kolonii jest masa mniej lub bardziej niebezpiecznych miejsc. Ścieżki
pomiędzy obozami są dość bezpieczne, ale nawet tam można natknąć
się na stado wilków, które będą chciały zjeść cię na
kolację... Dlatego lepiej nie ruszać sie nigdzie bez odpowiedniego
ekwipunku. Weź sobie tę radę do serca, jeśli chcesz tu trochę
pożyć.
- Skąd
mogę wziąć jakiś ekwipunek?
- Najlepiej
w Starym Obozie. Idź tą ścieżką, obóz znajdziesz za mostem. Na
pewno trafisz. Ale lepsze ceny znajdziesz u nas, w Nowym Obozie, pod
warunkiem że znasz odpowiednich ludzi. Kiedy trafisz do Starego
Obozu odszukaj faceta imieniem Mordrag. Za kilka bryłek rudy można
u niego kupić wiele wartościowych rzeczy.
- Powiesz
mi coś więcej o Kolonii?
- Jeśli
zamierzasz podróżować między obozami, przyda ci się mapa. Nie
znając drogi łatwo jest tu się zgubić, albo co gorsza trafić na
istoty na które... lepiej nie wpadać.
- Co to za
istoty?
- Rożne, a większość z nich kręci się w okolicach starych ruin. Niektóre
pamiętają jeszcze pierwszą wojnę z orkami, albo są
pozostałościami po ich osiedlach. Często kręcą się tam orkowie
i jeszcze gorsze poczwary. Na twoim miejscu unikałbym tych miejsc
jak ognia. I jeszcze jedna rada: nie wchódz do lasu.
- Gdzie
mogę zdobyć jakąś mapę?
- Popytaj w
Starym Obozie. Mieszka tam jeden kartograf, ale zapomniałem jego
imienia. Może uda ci się gwizdnąć jakąś. Przy okazji mógłbyś
zwinąć jedną dla mnie.
- Jego mapy
nie są na sprzedaż?
- Cóż,
jeśli stać cię na taki wydatek...
Chyba
nieprędko jakąś zdobędę. Uśmiechnąłem się cierpko.
- Jeśli
uda mi się zabrać je bez płacenia wezmę tyle ile dam radę udźwignąć.
- Równy z
ciebie gość! - ucieszył się Rathford. Drax najwidoczniej stracił
zainteresowanie rozmową, bo odwrócił się, obserwując pobliskie
stado ścierwojadów. - Powinieneś pomyśleć o dołączeniu do
naszego obozu. Jeśli tam kiedyś trafisz pytaj o Laresa – on
zajmuje się nowymi. Na pewno znajdzie dla ciebie jakieś zajęcie.
- Dzięki
za pomoc.
- Tylko nie
myśl sobie, że wszyscy są tu tacy mili. Niewiele można znaleźć
w kieszeniach nowego, ale są tu tacy, co potrafią rozbić komuś
czaszkę za stary kilof.
- Będę o
tym pamiętał.
Ruszyłem
dalej ścieżką, mijając rozwidlenie w prawo, prowadzące do lasu i
po chwili, za kolejnym wzniesieniem w końcu zauważyłem most i
strzeżących go dwóch strażników, oraz bramy Obozu za ich
plecami. Czułem się trochę niepewnie, podchodząc do nich.
Obserwowali mnie czujne, jednocześnie dziwnie się wykrzywiając,
ale żaden nie powiedział ani słowa.
- Czy to
stary Obóż? - zdecydowałem się odezwać.
- Nie,
Nowy. Stary znajduje się pod mostem.
Cóż,
ironia chyba nie wychodzi mu najlepiej. Sumując to z dość tępym spojrzeniem, nie dziwi mnie to, że przydzielono go do pilnowania
mostu.
Znalazłem
się w końcu przed bramą Obozu, których strzegło kolejnych dwóch
strażników. Ci przy bramie wyglądali nieco poważniej, może
dlatego dostali nieco lepszą fuchę. Obserwowali mnie czujnie odkąd
przekroczyłem most. Dostrzegłem jeszcze jednego, w podobnym
pancerzu, który właśnie załatwiał potrzebę pod pobliskim
drzewem.
- A ty
dokąd się wybierasz? - zaskrzeczał jeden z nich.
- No, do
Obozu.
- I
myślisz, że możesz tak sobie po prostu wejść? Nigdy wcześniej
cię tu nie widziałem.
- Diego
powiedział, ze mam się z nim spotkać w Obozie – powiedziałem, z
nadzieją, ze to pomoże. Na szczęście pomogło.
-
Żółtodziób, co? No, to właź, tylko nie sprawiaj kłopotów, bo
szybko cię naprostujemy.
Wolałem
nie zastanawiać się, co oznacza owo "naprostowanie". Nad
moją głową znajdowała się potężna brama zrobiona z grubych,
zaostrzonych bali. Cały Stary Obóz otoczony był sześciometrowym
ogrodzeniem, okopanym z zewnątrz czymś w rodzaju fosy.
Ledwie
zdążyłem zrobić parę kroków, gdy ktoś za moimi plecami
krzyknął:
- Ej, ty!
Odwróciłem się, by zobaczyć jak macha do mnie ręką, w biegu dopinając
rozporek.
- Dopiero
cię zrzucili, co? - wyrzucił z siebie jak tylko się zbliżył. -
Widzę, że już cię urządzili. Na pewno chcesz tam iść? By znowu
dostać w pysk?
Facet, mimo
pancerza był chudszy ode mnie. Na jego nieogolonej twarzy widać
było blizny po ospie. Strażnik, który mnie przepuścił przez
bramę najwidoczniej się wkurzył, bo podszedł do niego i złapał
go za ramię.
- Nie
przesadzaj Gamal. Jak Thorus się dowie, że rekrutujesz ich już pod
obozem, to sam wylądujesz w kopalni.
- Tylko
kilka słów Sven. Słuchaj, żółtodziobie. Mam dla ciebie ofertę.
Olej to, co mówił Diego, w Obozie nie czeka cię nic więcej niż
kolejny łomot od Strażników. W końcu nie masz rudy, co nie?
- A jaką
mam niby alternatywę? - zapytałem z ciekawości, choć od samego
początku mi się to nie podobało.
- Chodź ze
mną do Starej Kopalni. Jest niedaleko, zaraz za lasem. Jako Kopacz
szybko dorobisz się jakiejś rudy, a wtedy będziesz miał czym
zapłacić Strażnikom w Obozie za ochronę. Pomogę ci dostać się
szybko do kopalni, dostaniesz kilof, ubranie, coś do żarcia i
miejsce do spania. To chyba dużo jak na kogoś kto dopiero tu
trafił, co nie?
- Najpierw muszę porozmawiać z Diego – powiedziałem. - Miałem się z nim
spotkać w Obozie.
Gamal
wyglądał jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Sven
praktycznie wykopał go poza bramę. Ponownie się odwróciłem i
wszedłem do Obozu.
Nie powiem,
zaskoczyło mnie to co tam zastałem. Obóz rozciągał się dookoła
zamku, którego brama znajdowała się na górce, całkiem blisko
mnie. Były tu jakby dwa poziomy, niższy bliżej zamku, zaś wyższy
na niskiej skarpie pod zewnętrznym ogrodzeniem. Wzdłuż ścieżek
stały liczne chaty, zrobione z desek, słomy i gliny. Wokół
kręciło się mnóstwo ludzi, wyróżniali się głównie rodzajami
noszonych ubrań. A były ich trzy: Strażnicy, w czerwonych zbrojach
identycznych jak u Svena i Bullita, drudzy ubrani jak Diego i Gamal,
a także trzecia grupa w prostych, brązowych kombinezonach, w większości brudnych. Oczywiście sami mężczyźni.
A więc
zaczyna się. Muszę szybko znaleźć jakąś pracę, bo przyjdzie mi
tu umrzeć z głodu i zimna. Ruszyłem ścieżką w lewo, pod górę
w stronę bramy zamku. Wydawało się to być najlepszym miejscem, by
rozpocząć
Przy bramie
stało pięciu Strażników i to był jednoznaczny sygnał, że nie
będzie tak łatwo jak myślałem. Jeden z nich, stojący na przedzie
wyróżniał się. Był to potężnie zbudowany facet o ciemnej
karnacji i krótkich, czarnych włosach. Miał na sobie lśniący w
kolorze srebra i czerwieni pancerz z wysokim kołnierzem. Zza jego
pleców wystawał fragment klingi i rękojeść wielkiego dwuręcznego
miecza. Przypatrywał mi się od momentu gdy przekroczyłem bramę.
Zacząłem się zastanawiać, czy rozmiar posiadanej broni nie
świadczy tu o hierarchii społecznej. Zatrzymałem się niepewnie w odległości kilku metrów, a on wciąż na mnie patrzył.
- Zakładam,
że nie będziesz chciał wpuścić mnie do zamku? - odezwałem się.
- Tylko
ludzie Gomeza mają tam wstęp.
Jego głos
był niski, stanowczy, jakby przyzwyczajony do wydawania rozkazów.
Teraz byłem już pewien z kim rozmawiam. Skoro Diego mi go wskazał,
to może warto zaryzykować.
- Muszę
się dostać do zamku – powiedziałem. - Mam list do Arcymistrza
Magów Ognia.
- I
myślisz, że wpuszczę cię tak po prostu do środka? Żebyś oddał
list i zgarnął nagrodę?
- Coś w
tym stylu.
Zmarszczył
gniewnie brwi i potarł dłoń w metalowej rękawicy.
- Dobra,
pokaż ten list.
- Nie ma
mowy, zapomnij o tym.
- W
porządku, już zapomniałem – wzruszył ramionami.
Od początku
byłem pewien, że nie ma drogi na skróty, ale byłbym głupi gdybym
nie spróbował.
- Chcę
pracować dla Gomeza.
- Czyżby?
A czemu myślisz, że Gomez chciałby by ktoś taki jak ty dla niego
pracował?
- Diego
powiedział, że to ty podejmujesz takie decyzje...
- Hę?
Jeśli Diego uważa, że jesteś w porządku to dlaczego sam się
tobą nie zajmie? No dobra, słuchaj uważnie. Diego podda cię
najpierw testowi. Jeśli on uzna, że się nadajesz, wtedy ja
wpuszczę cię na spotkanie z Gomezem. Co się stanie potem będzie
zależało wyłącznie od ciebie. Jasne?
- Jak
słońce. Porozmawiam z Diego. Wiesz, gdzie mogę go znaleźć?
- To jego
chata. - Thorus wskazał na najbliższą chatę, przed którą stała
krótka ławeczka, oddaloną o zaledwie kilka metrów. - Zwykle kręci
się w pobliżu.
- W
porządku, zaczekam na niego – odpowiedziałem i zamierzałem
odejść, gdy wpadło mi jeszcze coś do głowy. - Dlaczego sam nie
poddasz mnie testowi?
- To nie
takie proste, chłopcze. Każdy nowy, który chce tu do czegoś dojść
potrzebuje opiekuna. Może nim być tylko jeden z zaufanych ludzi
Gomeza i to właśnie on podda cię próbie. A jeśli narobisz
kłopotów to on poniesie tego konsekwencje. Takie panują tu zasady
i weź je sobie do serca.
- A ty nie
miałbyś dla mnie jakiegoś zadania?
- Nie.
Rzeczy, którymi zajmują się Strażnicy przerastają twoje
możliwości, a ja nie chcę mieć ciebie na sumieniu. Zajmij się
najpierw tym co zleci ci Diego to może kiedyś uda ci się dołączyć
do Cieni. Większość nowych zaczyna jako Kopacze, zawsze możesz do
nich dołączyć.
- Potrafię
sprostać każdemu zadaniu jakie mi powierzysz – powiedziałem
śmiało. Jeśli alternatywą ma być kopalnia, będę musiał zrobić
wszystko, by jak najszybciej dołączyć do Cieni.
- Aż tak
ci zależy na wpadce już pierwszego dnia? Hmm...
Pokazał
gestem bym się zbliżył. Spojrzał mi głęboko w oczy, jakby mnie
oceniał, zaś pozostali Strażnicy udawali że nie słuchają.
Thorus zniżył głos niemal do szeptu.
- Jest
jedna rzecz, którą może się zająć wyłącznie człowiek nie
będący w służbie Gomeza. Ale uprzedzam cię: jak to schrzanisz,
będziesz miał nie lada kłopoty.
Spodziewałem
się tego. W końcu w Kolonii każdy dzień to walka o przetrwanie.
Jeśli nie będę w stanie wykonać tego zadania, to będzie znak, że
nie zasłużyłem by przeżyć w tym miejscu.
- Jestem
gotów.
- To co ci
teraz powiem ma zostać między nami – rzekł, jeszcze bardziej
ściszając głos. - Pewien gość z Nowego Obozu sprawia nam
problem. Nazywa się Mordrag i przywłaszczył sobie kilka rzeczy
należących do Magnatów. Oczywiście, można to powiedzieć o wielu
Szkodnikach z Nowego Obozu, ale Mordrag ma czelność zjawiać się w
NASZYM obozie i odsprzedawać NASZE rzeczy NASZYM chłopcom. A to już
za wiele. Niestety łajdak wie, że nie mogę z tym nic zrobić.
Mordrag. To o nim z takim przejęciem musiał mówić Rathford.
- Dlaczego?
- Bo jest
pod opieką magów.
I tu mamy
haczyk. Żeby dostać się do magów, muszę się najpierw im
narazić...
- Dlaczego
magowie chronią Mordraga?
- Bo służy
im za posłańca. Nasi magowie utrzymują kontakt z tymi z Nowego
Obozu i często wymieniają się informacjami za pośrednictwem
gońców. Sami nigdy nie opuszczają swoich siedzib. Zapewne nieźle
się wkurzą na wieść, że coś przydarzyło się ich kurierowi.
- A co ze
mną? Co magowie mogą mi zrobić?
- Jesteś
tu nowy, nic ci nie będzie. Ale to ja odpowiadam za wszystko co
robią moi ludzie, dlatego musisz trzymać język za zębami.
Ani trochę
mnie to nie uspokoiło.
- Widzę,
że masz trochę problemów z magami.
- Tak, i to
problemów, które niełatwo rozwiązać. Kilka lat temu jeden z
Cieni próbował zasztyletować we śnie Arcymistrza Magów Ognia.
Faceta znaleziono potem w Zewnętrznym Pierścieniu. Żeby było
jasne: rozsmarowanego po CAŁYM Zewnętrznym Pierścieniu.
Jeszcze
lepiej. Dało mi to bardzo mocno do zrozumienia, co tu oznacza "łatwe
rozwiązanie problemu". Zaczynałem się ponownie zastanawiać,
czy to był dobry pomysł. Postanowiłem postawić sprawę jasno.
- Chcesz
żebym go zabił, tak?
- Chcę,
mieć pewność, że już nigdy więcej się tu nie pojawi i żeby
przestał nam szkodzić. Jak to załatwisz, to już twoja sprawa.
- Gdzie
znajdę Mordraga?
- Kreci się
przy południowej bramie po przeciwnej stronie zamku. Tuż przy
wyjściu. Sukinsyn boi sie pokazywać bliżej centrum.
Kiwnąłem
głową. Miał rację, nie będzie to łatwe.
- Zajmę
się tym. Ale może to trochę potrwać.
- Rób jak
chcesz.
Oddaliłem
się, zostawiając Thorusa, ale prawdę mówiąc nie miałem pojęcia
co ze sobą zrobić. Nie chciałem czatować przed chatą Diega, za
bardzo zwracałbym na siebie uwagę. Jako że do zmroku zostało
jeszcze trochę czasu, postanowiłem rozejrzeć się po Obozie.
Okrążyłem zamek, omijając większe skupiska ludzi i starając się
być niezauważonym. Niestety moja obita twarz, a do tego ubranie i
przełożony przez pasek spodni pordzewiały miecz wyraźnie
świadczyły o tym, skąd przychodzę. Pierwszym, który mnie
zaczepił był facet, który przed swoją chatą miał kilka skrzyń
z wystawionymi towarami. Zauważyłem, po stroju, że jest Cieniem.
Miał bardzo ponury wyraz twarzy i strasznie drażniący głos.
- Witaj! -
zaskrzeczał, przeciągając sylaby. - Jestem Fisk. Handluję
najróżniejszym towarem. Gdybyś kiedyś czegoś potrzebował, zgłoś
się do mnie.
Po
wypowiedzeniu tych kilku słów odwrócił się i znów mnie
ignorował. Zupełnie jak maszyna.
Dwa stoiska
dalej kolejny Cień obserwował mnie, opierając się o drzwi chaty.
Właśnie minął go facet w znacznie wyróżniającym się stroju,
przypominającym raczej przepaskę biodrową, z dorobionymi
elementami zbroi płytowej. I ten właśnie facet gdy tylko mnie
zobaczył podszedł wyciągając szeroko ramiona, jak by chciał mnie
powitać.
- Nowa
twarz! Niech Śniący będzie z tobą nieznajomy!
Wyjaśniło
się, to zapewne członek Sekty, o której mówił Diego. Sam nie
wiem jak to się stało, ale dałem się odciągnąć na bok i
usadzić na ławce, a on wciąż gadał.
- Jestem
Baal Parvez. Jestem tu, by wskazać ci właściwą ścieżkę.
- Właściwą
ścieżkę? - powtórzyłem, czując się strasznie głupio.
- Jedyną
prawdziwą! Ścieżkę Śniącego oczywiście! Pozostałe zaprowadzą
cię do głuszy bez wyjścia. Tylko on może nas stad uwolnić! Guru
przygotowują w naszym Obozie rytuał Wielkiego Przyzwania. Zamierzają
nawiązać kontakt ze Śniącym! Do tej pory przemawiał do nas
wyłącznie za pomocą wizji, ale już wkrótce objawi nam się w
całej swojej chwale! Jednak aby to osiągnąć potrzebujemy jak
największej rzeszy wyznawców. Dzięki zjednoczeniu naszej energii
duchowej uda nam się nawiązać z nim kontakt!
Był tak
podekscytowany i mówił z takim przejęciem, że zacząłem się zastanawiać, czy nie puka ludziom po nocach do chat, zapraszając do
rozmowy o Śniącym. Nie chciałem się narażać na samym początku,
ale jego otwartość i to sadzanie mnie na ławce było mocno
wkurzające. Musiałem jakoś z tego wybrnąć. Nie musiałem nic
mówić, bo on jeszcze nie skończył.
- Nasz obóz
znajduje się dość daleko stąd, na wielkim bagnie. Mogę cę tam
zaprowadzić jeśli chcesz.
Rzeczywiście,
najłatwiej dołączyć do Sekty. Przynajmniej jest jakaś
alternatywa. Jeśli wszyscy tam są tak wylewni jak Baal Parvez, to
musiałbym być naprawdę bardzo zdesperowany.
- Kim jest
ten Śniący? - zapytałem.
- Śniący
przemawia do nas poprzez sny i wizje – odpowiedział głosem wręcz
uniosłym. - Przewodzi nam, odkąd nawiązał pierwszy kontakt z
naszym wielkim duchowym przywódcą, Y'berionem, pięć lat temu. Wszyscy członkowie Bractwa wyrzekli się trzech bogów, teraz
modlimy się o zbawienie do Śniącego...
- Zbawienie
od czego?
Po raz
pierwszy dostrzegłem błysk oburzenia w jego oku.
- Od tego przeklętego miejsca, naturalnie! Śniący wskaże nam drogę do
wolności... Uwolni nas wszystkich... a ci, którzy w niego zwątpią
przepadną, jako niegodni.
- Co wam
powiedział Śniący?
-
Zaprowadził nas na bagna, gdzie zbudowaliśmy nasz Obóz przy
ruinach starej świątyni. Dał nam niezależność. Pokazał nam
jaka moc drzemie w bagiennym zielu. Teraz żaden z nas nie musi juz
pracować. Zbieramy tylko ziele i wymieniamy z innymi obozami na
wszystko czego nam potrzeba. Dla siebie mamy tego więcej niż
bylibyśmy w stanie spalić! Do tego obdarzył niktórych z nas darem
magii. Magii starożytnej i potężnej., różnej od tej, którą
wykorzystują magowie Myrtany.
- Co to za
magia?
- Pozwala
ona kontrolować i oddziaływać na rzeczy siłą twojej woli. Jednak
tylko wtajemniczeni Guru i niektórzy strażnicy świątynni potrafią
ją kontrolować. Może okażesz się jednym z tych wybranych? Albo
dołączysz do najlepszych wojowników tworzących świątynną
straż? Musisz tylko zaufać Śniącemu... Jak widzisz nasze bractwo
otwiera przed tobą wielkie możliwości! Nie musisz wcale marnować
życia i zdrowia w kopalni. Możesz być wolny, prawdziwie wolny!
Tymi
słowami zakończył rozmowę, mrugając do mnie na koniec. Wstał i
odszedł, a ja odetchnąłem z ulgą. Wróciłem do myślenia, jak
wypatrzyć tych wpływowych Cieni. Już prawdę mówiąc zauważyłem
kilka osób, które mogą byc ważniejsze niż pozostałe, ale muszę
najpierw parę razy rozejrzeć sie po Obozie. Poczekam do zmroku i
spróbuję znaleźć Diego. Tymczasem Cień, który patrzył na mnie
od momentu gdy wszedłem na targowisko nadal mi się przypatrywał.
Wolałem
nie zatrzymywać się dłużej w jednym miejscu. Nie chciałem
rozmawiać z kimkolwiek, nim nie dowiem się wszystkiego od Diego.
Rozmowa z Thorusem dała mi do zrozumienia, że panują tu bardzo
specyficzne zasady. Kręciłem sie wokół zamku, nabierając
orientacji. Wyglądało to tak, jak się spodziewałem, choć nie
sądziłem, że będzie tu aż tyle ludzi. Robiło się już ciemniej
i zauważyłem, że wiele osób udaje się w okolice południowej
bramy. Znajdowała się tam arena, ale nie poszedłem tam. Zamiast
tego wróciłem pod bramę zamku, korzystając z tego, że zostało
tu tylko kilkanaście osób, wliczając Thorusa, usiadłem na jednej
z wolnych ławek niedaleko wygasłego ogniska. Diego wciąż nie było
nigdzie widać, a z tego miejsca miałem dobry wiok na bramę Obozu.
Najwidoczniej teraz kwartę pełnił ktoś inny, gdyż nie zauważyłem
Svena wśród Strażników. Robiło się coraz ciemniej, a ja
zaczynałem być głodny. Do jutra, jakoś wytrzymam, a potem
spróbuję znów zrobić użytek z tego pordzewiałego miecza. Jakoś
dam sobie radę. Naprawdę miałem wiele pytań do Diego i nie mogłem
doczekać się jego powrotu. Przeszło mi przez myśl, że jeśli nie
wróci dziś, ani jutro, a może nawet przez kilka dni, to może będę
jednak zmuszony dołączyć do Bractwa. Cóż, jutro będę nad tym
myślał. Z samego rana zacznę zaczepiać ludzi w Obozie, muszę
dowiedzieć się jak najwięcej o tym miejscu, jeśli mam zamiaru tu
przeżyć.
Cholerna
sprawa.
- Ej, ty,
nowy!
Podniosłem głowę. Przede mną stał facet ubrany jak Kopacz, z drewnianą
maczugą przy pasku. Wydawało mi się, że gdzieś już go widziałem
- To ciebie dziś tu zrzucili, co nie? Nazywam się Grim, też jestem tu od
niedawna.
Na dowód
tego odgarnął włosy z czoła, by pokazać mi resztki niemal
zagojonego zielonego sińca.
- Pamiętam
cię. Byliśmy razem w transporcie.
- Dokładnie
tak! Byłem w celi z takim jednym facetem bez jednego ucha, kojarzysz
go? Nazywał się Mauro, czy jakoś podobnie.
Faceta nie
kojarzyłem, ale to imię słyszałem niedługo przed zrzuceniem,
jeszcze w celi, z ust strażników.
- Kojarzę.
Miał być zrzucony tuż przede mną.
- Cholera,
widziałem wszystkich nowych, nie było go.
- I nie
będzie. Kilka godzin przed planowanym zrzuceniem przegryzł sobie
żyły.
Grim
skrzywił się, chyba nawet szczerze.
- Szkoda
faceta, wydawał się w porządku. Mogę się przysiąść?
- Jasne.
Długo już tu jesteś?
- Czas tu
dziwnie płynie, nie wiem dokładnie ile czasu minęło. Na pewno
tydzień, może trochę dłużej.
- Jak
wygląda życie w Kolonii?
- Nie jest
źle, jeśli zapłacisz Strażnikom za ochronę. Zrobiłeś to już?
- Najpierw
muszę zdobyć rudę.
- Fakt, mi
też ciężko było na początku. Strażnicy biorą dziesięć bryłek
i mówię ci, jeśli będziesz tyle miał od razu im zapłać. Lepiej
przegłodować kilka dni niż chodzić po Obozie bez opłaty.
- Co mi to
da?
Grim
zaśmiał się, wyraźnie nabijając się ze mnie.
- Zapytaj
się lepiej, co ci się stanie jeśli nie zapłacisz.
- Więc?
- Prawie
wszyscy nowi, a także Kopacze płacą za ochronę. Jeśli wejdziesz
z kimś w spór, a wierz mi że o to niełatwo, Strażnicy pomogą
temu, kto zapłacił.
- A jeśli
pobije się dwóch, którzy zapłacili za ochronę?
-
Przyglądają się i czekają, aż któryś z nich zginie. Wtedy
zabijają drugiego.
Milczałem
chwilę, nie wiedząc co powiedzieć.
- A ty, jak
sobie radzisz? - zapytałem w końcu
- Gdy tu
trafiłem, od razu podjąłem decyzję, żeby zostać Cieniem. Choć
facet przy bramie próbował mnie zwerbować do Starej Kopalni. Po
tym, że tu jesteś wnioskuję, że też tak pomyślałeś. Dobrze
zrobiłeś, dowiedziałem się, że ten koleś dostaje kasę za
każdego nowego, którego sprowadzi do kopalni. A stamtąd ciężko
jest się wydostać.
- Co w
takim razie powinienem zrobić, żeby dołączyć do tego obozu?
- Proste.
Każdy żółtodziób zanim zostanie przyjęty do Obozu musi mieć
swojego opiekuna, który wyjaśni mu co w trawie piszczy. Na twoim
miejscu trzymałbym się Diego, ja tak zrobiłem i nie żałuję.
Najważniejsze są dwie rzeczy: zdanie testu zaufania i zdobycie
szacunku w obozie. Wystarczy, że kilku wpływowych Cieni będzie cię
dobrze kojarzyło i to wystarczy.
- A ty
zdałeś już test zaufania?
- Tak, ale
nie powiem ci na czym polegał. O takich rzeczach lepiej nie mówić
głośno. Myślę, że niedługo zostanę przyjęty, rozmawiałem już
z Dexterem, Rączką i paroma innymi, Diego chyba jest ze mnie
zadowolony.
- Oo, nowi
chcą przyłączyć się do Cieni!
Aż
podskoczyłem, gdy usłyszałem ten głos tuż nas głową.
Zerwaliśmy się z Grimem równocześnie, by spojrzeć w oczy
facetowi z zbroi Cienia, który uśmiechał się kpiąco.
- Co wy
tacy strachliwi? Skoro chcecie do nas dołączyć, powinniście mieć więcej odwagi. Trzeba wam wiedzieć, że Gomez nie toleruje błędów
- Nagle spoważniał i położył dłoń na rękojeści krótkiego
miecza przy pasku. - Musicie być gotowi pójść za nim choćby w
ogień. Tylko niecała połowa z tych, którzy próbowali została
przyjęta.
- A co się
stało z tymi, którym się to nie udało? - zapytałem
- Pewnie
siedzą w Nowym Obozie i pałaszują ryż, hehe... Wiecie co? To
oznacza, ze jeden z was nie zostanie przyjęty. Albo obaj. Hehe...
Po tych
słowach odszedł. Spojrzałem na Grima, ale był jakiś dziwnie
zamyślony. Zapadł już półmrok, a Diega wciąż nie było widać.
Kilku Kopaczy rozpaliło w pobliżu ognisko, przy którym siedzieli,
piekąc coś na zaostrzonych patykach. Grim wskazał w ich stronę.
- Chodź,
przedstawię cię pierwszej osobie, którą warto poznać. Panowie –
powiedział, gdy podeszliśmy do ogniska. Siedzący przy nim dwaj
Kopacze byli znacznie starsi ode mnie. Jeden miał nawet całkiem
białe włosy i sporo zmarszczek na twarzy. - Mamy nowego! Żółtodziobie, to jedna z najważniejszych osób z Obozie, oto
Gravo!
- Przestań
włazić mi w tyłek, Grim – odpowiedział Kopacz w białych
włosach. - Nudzą mnie twoje odzywki.
- Możemy
się dosiąść?
- Tego
zabronić wam nie mogę.
Głos miał
zmęczony, lecz stanowczy. Drugi Kopacz patrzył w ziemię odkąd
przyszliśmy, dłubiąc palcem w dziurawej podeszwie buta.
Najwyraźniej niezbyt był zadowolony z nowego towarzystwa.
- Jak leci,
Gravo? - zagaił znów Grim.
- Odkąd
rzuciłem robotę w kopalni, nie mogę narzekać.
- To może
powiesz nowemu czym się zajmujesz? Co, żółtodziobie, chciałbyś
wiedzieć,czemu Gravo jest taki ważny? No, Gravo, powiedz, nowy chce
się dowiedzieć.
- Póki co
nie słyszę, żeby się w ogóle odezwał, za to zdecydowanie
słychać nadmiar bezsensownego mielenia ozorem, Grim.
W tym
momencie poczułem odrobinę sympatii dla tego starego Kopacza. Ja
też miałem dość błazenad Grima, ale postanowiłem sobie, że nie
będę się odzywał, jeśli nie będzie takiej potrzeby. Jednak
chciałem wiedzieć, czym tak bardzo zaimponował Grimowi, że
zapytałem:
- Czym się
zajmujesz? Teraz pytam osobiście.
- W sensie
co robię na codzień? Czy z czego się utrzymuję?
- Jedno i
drugie – spróbowałem się uśmiechnąć, ale chyba niezbyt mi to
wyszło. Gravo miał taką dziwną powagę w oczach, że chyba warto
było próbować.
- Zwykle
przesiaduję przed swoją chatą, wpatrując się w Barierę. W nocy
wygląda naprawdę niesamowicie. Za kilka godzin zrozumiesz o czym
mówię. A jeśli chodzi o to drugie... cóż, pomagam ludziom w
rozwiązywaniu ich problemów. Tak to nazwijmy. Jeśli podpadniesz
któremuś z wpływowych osobistości, zgłoś się do mnie. Razem coś
wymyślimy.
- Gdybym
miał kłopoty ty mógłbyś mi pomóc? W jaki sposób?
- Żartujesz
sobie? - wtrącił Grim. - On zna tu wszystkich, wystarczy...
- Załóżmy,
ze nadepnąłeś na odcisk Thorusowi – rzekł Gravo na tyle
głośno, by uciszyć Grima. - Co prawda, lepiej nigdy nie włazić
mu w drogę, ale wypadki sie zdarzają. Thorus potrafi być bardzo
uparty. A mówiąc bardzo uparty mam na myśli naprawdę bardzo
uparty – Odruchowo odwróciłem się w stronę bramy zamkowej, ale
Thorusa tam nie było. - Jak raz się na ciebie wkurzy, w najlepszym
wypadku nie będzie chciał zamienić z tobą słowa. A to bardzo
niedobrze, bo jako żółtodziób musisz mieć go po swojej stronie.
Wtedy przychodzisz do mnie. Znam wiele osób, z których zdaniem
liczy się nawet Thorus. Pni szepną o tobie dobre słówko, lub dwa
i Thorus przestanie się boczyć. Oczywiście nikt nie zrobi tego za
darmo, a ja pilnuję by ruda trafiła do właściwych osób.
Pobierając małą opłatę rzecz jasna.
- Idzie z
tego wyżyć?
- I to
nawet nieźle. W tym obozie ludzie dość często się sprzeczają. I
na szczęście od czasu wprowadzenia opłaty za ochronę Strażników,
nie zawsze kończą się one krwawo. Wtedy mam więcej klientów.
Jakiś czas
siedzieliśmy, wpatrując się w zgodnym milczeniu w strzelające
płomienie.
- Hej, żółtodziobie, jesteś głodny? - odezwał się nagle Grim.
Spojrzałem
na niego, ale nie odpowiedziałem. Musiało się jednak coś odbić
na mojej twarzy, bo natychmiast wstał.
- W chacie
mam jeszcze parę grzybów i kawałek mięsa, przyniosę je to je
odgrzejemy, póki dobrze się pali.
- Nie mam
rudy – powiedziałem wprost.
Grim
machnął ręką.
- Nie martw
się o to. Przecież wiem jak to jest na początku. Też głodowałem,
póki nie dostałem pierwszej roboty. Mi też pomogli.
- Umiesz
polować? - zapytałem go.
- Ha,
myślałem tak samo. Pierwszy dzień głodówka, żeby się rozeznać,
a drugiego dnia na samotne polowanie, by zaspokoić głód za darmo.
Przyznam, ze chociaż udało ci się znaleźć lepszą broń niż mi,
ja przez kilka dni nie miałem nic poza kilofem! Ale umówmy się
tak: dziś jemy to co przyniosę, a jutro pomożesz mi coś upolować.
Pasuje?
- Jasne,
wchodzę w to.
- No ja
myślę. Zaraz wracam.
Gdy znów
odwróciłem się ku ognisku zauważyłem, że Kopacz, który do tej
pory nie odezwał się ani słowem patrzy na mnie, szybko odwracając
wzrok gdy go na tym przyłapałem. Nie podobało mi się to.
- Co się
dzieje? - zapytałem.
- Sam się
dowiesz w swoim czasie. Od kilku dni nie wyspałem się porządnie, a
w tej przeklętej kolonii kto nie śpi, ten pracuje na dwie zmiany.
- Co
sądzisz o tym obozie? Żałujesz, że tu dołączyłeś? - zapytałem
wprost. Może niezbyt taktownie, ale chciałem poznać wszelkie
możliwe opinie.
- Jestem
zwykłym Kopaczem, moje zdanie się nie liczy. Miej oczy szeroko
otwarte, zwłaszcza w nocy.
Ledwie
powiedział te słowa, a juz go nie było. Zacząłem sie
zastanawiać, co się pod tym kryło i czy miała to być groźba czy
ostrzeżenie. Przecież dopiero dziś tu trafiłem, nie mogłem się
jeszcze nikomu narazić. O co tu chodzi?
- Słyszałeś
to? - zapytałem Gravo, ale ten udawał, że nic nie słyszy.
Minie
jeszcze sporo czasu, nim przyzwyczaję się do zachowań ludzi z
Kolonii. Żeby zatrzeć myśli o tamtych słowach postanowiłem
zapytać Gravo o coś bardziej konkretnego.
- Możesz
mi powiedzieć, które Cienie należą do najbardziej wpływowych?
- Chcesz
mieć po swojej stronie największe szychy, co? Nie powiem, że mnie
to dziwi. Jesteś młody i zapewne ambitny. Nie dla ciebie jest praca
w kopalni.
-
Postanowiłem dołączyć do Cieni. Nie chcę spędzać większości
czasu pod ziemią, kopiąc rudę, której i tak nie zobaczę.
Gravo
przyglądał m się przez chwilę, po czym powiedział:
- Cóż,
najpotężniejszym z Cieni jest Diego. To jego zaufanych ludzi należą
Rączka, Świstak i Zły...
- To ich
imiona?
- Ty tak
poważnie? - Nie spodziewałem się u niego ironii, ale fakt, że
moje pytanie było bardzo głupie. - Niewielu używa tu prawdziwych
imion, możesz domyślić się dlaczego. Co do innych... Dexter i
Fisk handlują na targowisku. Mają szeroką klientelę, do której
należą nawet niektórzy Strażnicy, więc są dosc wpływowi. No i
jest jeszcze Scatty. On rządzi na arenie, w końcu sam ją otworzył,
teraz ustala zakłady, organizuje walki i takie tam. Właśnie w tej
chwili jakaś trwa, pewnie dlatego jest tu tak pusto. Ludzie lubią
oglądać walki. Czasem nawet sam Gomez wychodzi żeby popatrzeć.
Wiele osób winnych jest Scatty'emu pieniądze, więc on również
jest sporą szychą.
- Dzięki
za pomoc.
- Nie ma
sprawy. Ta forma była za darmo.
Zjawił się
Grim, z kilkoma bezkształtnymi kawałkami solonego mięsa, które
nadział na dwa patyki i podał mi jeden. Podziękowałem mu, ale powstrzymałem się od wąchania mięsa, żeby nie zepsuć sobie
smaku. Byłem bardzo głodny.
- Grzyby musiałem wyrzucić, jakieś robactwo się do nich dobrało –
powiedział. - Wybacz Gravo, ale nie mam tego zbyt wiele.
- Martw się
o siebie Grim. - W tym momencie zaczęło pojawiać się coraz więcej
ludzi, co zapewne oznaczało, że walki na arenie dobiegły końca. -
Ja was zostawiam.
Wstał i
odszedł, zaś Grim przesiadł sie na jego miejsce.
- Stąd
jest lepszy widok na zamek. Spójrz, kto idzie.
Pod bramą
zamku zatrzymał się mały tłum osób. Czterech Strażników w
zbrojach podobnych do tej Thorusa, z naciągniętymi kuszami w rękach
obserwowało otoczenie, a wszyscy wokół przyglądali się trzem
osobom, które otaczali Strażnicy. Dwie z nich były postawnymi
osiłkami, któych pancerze obite były brązowym futrem, a ich
miecze lśniły nawet z tej odległości. Twarzy nie widziałem w
panującym tu mroku. Jeden z nich trzymał zapaloną pochodnię,
której blask oświetlał kolejnego olbrzyma. Ten miał o wiele
wytworniejszy strój, który sprawial wrażenie jakby miał pęknąć
gdyby osobnik napiął mięśnie. Na plecach miał ogromny miecz, z
pięknie zdobioną i lśniącą kolorowo rękojeścią. Przez chwilę
gapiłem się jak urzeczony na sam miecz, a jego właściciel
rozmawiał z Thorusem. Po minie Thorusa i całej tej obstawie
domyślałem się kim jest ów posiadacz tej niezwyklej broni.
Minęło
kilka chwil, zanim nie zorientowałem się, że wśród tych wielkich
facetów jest jeszcze jedna osoba, niemal niezauważalna ze względu
na swoją drobną posturę. Nie powiem, żeby mnie to zaskoczyło,
ale poczułem się dziwnie, gdy zobaczyłem tę samą kobietę, którą
dziś zrzucono tu razem ze mną, przywiązaną do tratwy. Miała na
sobie długie futro i patrzyła cały czas w ziemię u swych stóp.
- Dziś ją
przywieźli, trafiła prosto do Gomeza – odezwał się Grim, jak
zobaczył na kogo patrzę.
- Wiem,
widziałem jak ją zrzucano.
- Nie gap
się tak na nich!
Odwróciłem
natychmiast wzrok. W momencie gdy Grim wypowiedział te słowa, ja
również zauważyłem, że jeden ze Strażników z kuszami spojrzał
się w naszą stronę, zakładając bełt. Zajęliśmy się na powrót
pieczeniem mięsa, zerkając tylko od czasu do czasu w stronę bramy.
- Musisz
uważać na co się gapisz – ostrzegł mnie Grim. - Parę dni temu
widziałem jak jeden z Kopaczy patrzył o sekundę zbyt długo na
jednego ze strażników Gomeza, tego łysego z blizną. Jego głowa
poleciała aż na dach następnej chaty.
Gomez.
Największa szycha w całej Kolonii, osoba, przed którą trzęsie
portkami cały Stary Obóz, a prawdopodobnie inne również.
Trzymająca żelazną ręką za mordę swoich ludzi. A ja mam do nich
dołączyć i spędzić tak resztę życia.
Rozmowa
najwidoczniej się skończyła, gdyż Gomez, dwóch jego ochroniarzy,
Thorus i Strażnicy z kuszami weszli do zamku i znów zrobiło się
cicho, a jedyne światło dochodziło z ognisk, rozpalonych co
kilkanaście metrów, przy których grzali się Kopacze i Cienie.
Kilku Strażników pełniło wartę na dachach chat, tuż przy
zewnętrznym ogrodzeniu, ale kusze mieli w pokrowcach na plecach. Nie
ma możliwości, żeby zrobić tu coś niezauważonym.
Mięso
szybko się przypiekło i razem z Grimem zaczęliśmy je powoli
ogryzać. Było gumiaste, ale w gruncie rzeczy nawet nie takie złe.
Przez jakiś czas, gdy zaczęło już pachnieć, nie mogłem,
opanować obfitego ślinienia i teraz pałaszowałem je, nie bacząc
na to, ze parzę sobie język. Grim był bardziej powściągliwy, a
przynajmniej najpierw długo dmuchał na mięso, by je ostudzić.
- Heej,
więc jeszcze żyjesz! Gratuluję dotarcia do Obozu.
Po raz
kolejny ktoś zawołał nad moją głową, ale ten glos już znałem.
Nade mną stał Diego, przysiadł się do naszego ogniska i rozłożył
wzdłuż ogniska, grzejąc ręce.
- Znalazłem
miecz obok Opuszczonej Kopalni i zabiłem parę bestii. Poza tym bez
przeszkód. I rozmawiałem z Thorusem.
- I co ci
powiedział?
- Że będę mógł dołączyć do Obozu, jeśli ty uznasz, że się nadaję.
- Widzę,
że czeka mnie dodatkowa robota.
- Cześć
Diego – powiedział Grim – masz ochotę na mięso?
- A co tam
masz, pewnie znów jakieś szczurze gluty? Nie, nie chcę, po
ostatnim twoim posiłku spędziłem w krzakach dobrą godzinę. Ale
łapcie, to dla was.
Wyciągnął
z podróżnej torby cały bochenek chleba, przełamał go na dwie
części i wręczył nam.
- Wielkie
dzięki Diego – powiedzieliśmy jednocześnie. - Nie ma sprawy, w
końcu jesteście pod moją opieką. Nie znaczy to, że muszę wam
pomagać, o nie, ale nie znaczy też, że nie mogę tego zrobić.
Grim, jak ci idzie?
Grim
wyraźnie się zmieszał.
-
Rozmawiałem z kilkoma osobami. Chyba niedługo mnie poprą...
- Gówno
prawda. Też rozmawiałem. Popiera cię tylko Rączka z wiadomych
powodów, a pozostali albo o tobie nie słyszeli, albo mają cię za
tchórza, bo boisz się wyjść poza Obóz.
- Jutro
wyjdę,. Razem z nowym idziemy na polowanie. Nie złość się,
diego, naprawdę się staram.
- Z takim
staraniem się to powinieneś trafić do kopalnii, albo do Sekty. A
ty – spojrzał na mnie – mam nadzieję, ze nie okażesz się tak
leniwy jak Grim, to ja za was odpowiadam i póki co jesteście pod
moją ochroną, ale mogę z tego zrezygnować. Chcesz dołączyć do
Obozu? Od jutra zacznij pracować. Najpierw jednak powinieneś
dowiedzieć się kilku rzeczy.
- To
znaczy? Może opowiesz mi o Starym Obozie?
Wziąłem
duży kęs chleba, który choć twardy, nadwał się do zjedzenia i
smakował o wiele lepiej niż mięso.
- Mówiłem
ci już, że Stary Obóz to największy i najpotężniejszy wśród
obozów. Gomez i jego ludzie kontroluja kopalnię, a przez to cały
handel ze światem zewnętrznym. Raz w miesiącu, czasem częściej,
król przesyła nam wszystko czego potrzebujemy. Broń, mięso,
chleb, wino... Mamy staruszka w garści, kapujesz? Wy też mżecie
mieć w tym swój udział, jeśli dołączycie do Obozu.
Grim
wydawał się jakoś przygaszony po reprymendzie od Diego i skupił
całą swoją uwagę na jedzeniu.
- A co z
pozostałymi? Z Nowym Obozem i Bractwem Śniącego?
- Radziłbym
ci o nich zapomnieć. Te dwa obozy zamieszkują szaleńcy, któzy
chcą za wszelką cenę się stąd wydostać. W zachodniej części
Kolonii znajduje się Nowy Obóz. Rezydują tam magowie, którzy
myślą, ze uda im się wysadzić Barierę, jeśli tylko zgromadzą
dostatecznie dużo rudy. No i świry z Sekty... na wschodzie. Ich
obóż znajduje się na środku bagna. Oni z kolei wierzą, że ich
bóstwo pomoże im się stąd wydostać i wyczekują tego. Wygląda
na to, że jeszcze trochę sobie poczekają... - dodał, mrugając do
mnie. Zrozumiałem, że ma na myśli przechodzącego w pobliżu Baal
Parveza. - Na twoim miejscu nie traciłbym czasu na zadawanie się z
szaleńcami.
- A możesz
mi powiedzieć coś więcej o Barierze?
Diego
westchnął.
- Nie ma tu
za bardzo o czym opowiadać. Jest nie do sforsowania.
- A co się
stanie, jeśli po prostu spróbuję stąd wyjść?
- Nawet tym
nie myśl. Ostatni, który tego próbował dotarł na drugą stronę
jako trup. Przez to przeklęte magiczne pole można wejść, ale już
nigdy się stąd nie wydostaniesz.
- Jeśli
istnieje jakiś sposób... jeśli jest stąd jakieś wyjście, znajdę
je.
Diego
spojrzał na mnie zupełnie inaczej niż dotąd. Miałem wrażenie,
jakby na nowo mnie oceniał. A może tylko mi się wydawało. Grim
natomiast prychnął i rzucił tylko:
- Nigdy się
stąd nie wydostaniesz, pogódź się z tym. Wszystkim przyjdzie nam
tu umrzeć, jako wyrzutki, zapomniani przestępcy.
- Tak
spieszno ci się stąd wyrwać? - Diego całkiem zignorował Grima. -
Dopiero co tu trafiłeś.
- Co nie
znaczy, że mam zamiar się z tym pogodzić.
- Widziałem
już kilku takich jak ty. Żaden z nich nie przeżył w Kolonii
dłużej niż miesiąc. Z takim nastawieniem ty też możesz tak
skończyć. Wyrób sobie najpierw reputację w Obozie, załatw
pozycję. Dopiero potem przyjdzie czas na szukanie wyjścia. Będziesz
miał wtedy dość czasu i o wiele większy wachlarz możliwości.
Rzecz jasna nie wierzę, by coś takiego jak wyjście istniało, ale
to jest tak jak z planem magów z Nowego Obozu – nikt nie wierzy,
ale jeśli jakimś cudem się uda, wszyscy na tym skorzystają.
Zdecydowanie
miał rację. Nie mogę tracić zdrowego rozsądku.
- Co
powinienem wiedzieć, zanim zostanę przyjęty do Obozu? - zapytałem.
- Żeby
zostać jego członkiem, musisz najpierw zaplusować sobie u kilku
osób. W Zewnętrznym Pierścieniu możesz spotkać paru wpływowych
ludzi. Jeśli uda ci się ich do siebie przekonać, twoje szanse wzrosną. Potem będzie czekał cię test zaufania... i nie będziesz
mógł przystąpić do niego, póki nie zdobędziesz poparcia wśród
Cieni. To był zły pomysł, pozwalać Grimowi zrobić najpierw test,
teraz obija się, bo przeszedł test, ale nie chce mu się zapracować
na szacunek. Dlatego będziesz tu tkwił jeszcze długo, Grim. Póki
nie weźmiesz się w końcu do roboty. No i oprócz tego musisz się
jeszcze wiele nauczyć. Im więcej potrafisz, tym będziesz dla nas
cenniejszy. Dobrze widziane są również znajomości zarówno w
Obozie jak i poza nim. Krótko mówiąc, musisz się pokazać z
dobrej strony wpływowym osobom.
- A gdzie
znajdę te wpływowe osoby?
Diego
pogładził wąsy i powiedział z uśmiechem:
- Cóż, na
jedną z nich właśnie patrzysz. Poza tym jest też Thorus, jego już
znasz. Co do pozostałych, sam musisz ich rozpoznać. Jeśli nie
jesteś w stanie tego zrobić, i tak nie masz tu czego szukać.
Najlepiej przejdź się po Zewnętrznym Pierścieniu i porozmawiaj z
ludźmi.
Chyba
rozumiałem już na czym to polega. Cenny jest ten, kto coś potrafi,
lub kogoś zna. Lub też ma dużo rudy. A kto jest cenny, jest też i
ważny. Jeśli ważna osoba coś potrafi, poprze mnie, gdy będę
potrafił coś z jej dziedziny, gdy będę jej przydatny. Wszystko
pasowało do tego, co powiedział Gravo. Prawdę mówiąc było to
dość dobrze przemyślane.
- Kto może
mnie tu czegoś nauczyć?
Diego znów
się uśmiechnął. Chyba jestem na dobrej drodze.
- Najlepiej
zacznij od Rączki. To najzręczniejszy człowiek w Obozie. Miej oczy
szeroko otwarte, a na pewno znajdziesz wiele takich osób. Wbrew
pozorom większość ludzi w tym miejscu lubi dzielić się swoimi
umiejętnościami.
- Gdzie go
znajdę?
- Zapewne w
jego chacie. Stojąc na wprost bramy do zamku idź w lewo, jego chata
mieści się nieco na uboczu, przed areną, przylega do murów zamku.
- Dzięki
za pomoc.
- Nie ma
sprawy, uważaj na siebie. Ja uciekam, powodzenia. Grim, jutro nie ma
siedzenia w Obozie. Masz w końcu coś zrobić. Pamiętajcie, że mam
na was oko.
- Trzymaj
się – powiedziałem, a Diego odszedł do swojej chaty.
Ognisko
wygasało, a ja z Grimem siedzieliśmy jeszcze jakiś czas, nie
rozmawiając ze sobą. Po jakimś czasie i on poszedł do siebie, a
wokół zrobiło się dość pusto. Byłem już jedyną osobą, która
została przy ognisku. Wyglądało na to, że przyjdzie mi tu zasnąć.
Na szczęście noc była bardzo ciepła. Przekręciłem się na plecy
i wpatrywałem jakiś czas w niebo. Gravo miał rację. Wyglądało
niesamowicie. Co jakiś czas rozbłyskało wyładowaniami magicznymi
w miejscu, w którym była Bariera. Wyglądało to jakby co raz
uderzał w nią piorun i rozbijał się na wiele mniejszych, dając
krótki blask. Przeklęta kopuła, najgorsze więzienie jakie można
było sobie wymyślić. I przeklęci magowie, którzy zgodzili się na
ten proces. I tysiąckroć przeklęty Rhobar.
Przekręciłem
się na bok i zamknąłem oczy, czując zbliżający się sen.
Cholerna
sprawa.