piątek, 17 marca 2017

Rozdział 2 - Stary Obóz, cz. 2


***

      - Dobra, stąd zaczniemy.
      Staliśmy na skraju lasu, na ścieżce wiodącej do Starej Kopalni, całkiem niedaleko miejsca w którym wczoraj spotkałem Draxa i Rathforda.
      - To oczywiste, że będziemy musieli zejść ze ścieżki.
      Z każdym wypowiedzianym słowem stawał się coraz mniej pewny siebie.
      - Co jest naszym celem? Jakie zwierzęta żyją w tym lesie?
      - Nie wiem do końca, byłem tu tylko raz i to w dodatku z jednym myśliwym.
      - Chcesz mi powiedzieć, że jesteś tak samo zielony jak ja?
      - Nie, naprawdę dużo się wtedy nauczyłem!
      Cholera, pięknie. Naprawdę pięknie.
      - Jesteśmy w dupie – stwierdziłem, niespecjalnie zresztą zaskoczony. - Wiesz chociaż na co tu możemy trafić?
      - Noo, ostatnio upolowaliśmy dzika. Ale wiem, ze można tu trafić też na ścierwojady i wilki.
      - Dobra, musimy być po prostu ostrożni. Idziemy?
      - Tak. Lepiej wyciągnij miecz.
      Miałem tylko szczerą nadzieję, że nawet jeśli jest to zwykłe polowanie, nie będzie to ostatnia rzecz jaką zrobimy w życiu. Zachowanie Grima pokazało wyraźnie, że czegoś się obawia. Prawdę mówiąc wolałem tego nie wiedzieć. Jak pogłoduję jeszcze kilka dni będę gotów wejść do tego lasu i rozszarpać pierwsze lepsze zwierzę gołymi rękami.
      Grim założył strzałę i ruszył pierwszy.
     - Przejdziemy kawałek ścieżką, a potem wejdziemy głębiej. Spójrz, po lewej stronie widać jeszcze rzekę. Podobno spływa z gór przy Nowym Obozie.
      - Wiesz – dodał po chwili – z początku jak tu trafiłem, zastanawiałem się dlaczego nie ma tu zbyt wiele zwierząt, a ludzie boją sie wchodzić do lasu i chodzić sami szlakami między obozami. Jednak po kilku dniach zrozumiałem. Wyobrażasz sobie kilkuset facetów zamkniętych na małej przestrzeni, z ograniczonymi zasobami, nie tylko jedzenia? To było oczywiste, że w końcu żarcie się skończy, a ludzie zaczną szukać mięsa. W ciągu prawie dziesięciu lat istnienia Bariery przetrwały tylko te zwierzęta, które albo są niejadalne, albo potrafią się wystarczająco dobrze bronić. Myślę, że tu będzie dobrze.
      - W porządku. Ty obserwuj prawą a ja lewą stronę. Zachowajmy lekki dystans.
      - Dobra.
      Grim ciężko przełknął ślinę i razem zeszliśmy ze ścieżki. Było już tu dość gęsto i niewiele światła dostawało się przez korony drzew. Szliśmy wolno, bacznie obserwując i nasłuchując otoczenie lecz wciąż najgłośniejszym dźwiękiem był odgłos naszych kroków po ściółce. Co jakiś czas jakiś owad przeleciał mi przed twarzą, ale nic więcej. Im głębiej się zapuszczaliśmy tym bardziej bezużyteczny wydawał się mój przerdzewiały miecz w przypadku, gdy coś wyskoczy na nas z krzaków. Jednak w końcu udało mi się coś dostrzec. Syknąłem na Grima, pokazując mu stojącego tyłem do nas niewielkiego, samotnego dzika, ryjącego w ziemi. Grim kiwnął głową i gestem kazał mi zaczekać sam zaś podszedł kilka kroków bliżej, uklęknął na jednym kolanie i starannie wymierzył.
      Udało się. Strzała pomknęła idealnie, najwidoczniej trafiając w ważny narząd, gdyż dzik w zupełnej ciszy upadł, znikając za niewielkim krzakiem. Grim poszedł go sprawdzić, a ja wyluzowałem się nieco, czekając aż wróci. Dzik nie wydawał się duży, ale może być ciężko zanieść go we dwóch do obozu. Chyba że Grim chce go sprawić na miejscu, ale to mogłoby przyciągnąć drapieżniki.
      - Spieprzaj do rzeki! Już!
     Grim minął mnie w pełnym sprincie. Nie miał już łuku, a gnał na złamanie karku, nie bacząc na to, że zgubił jeden but.
      - Nie oglądaj się!
     W takich wypadkach nie myśli się "po co?", po prostu się biegnie. Dogoniłem go i razem przecięliśmy ścieżkę, biegnąc w stronę rzeki. Całe szczęście, ze po zabiciu dzika schowałem miecz za pasek, bo inaczej bym się nim pociął. I tak musiałem trzymać jedną rękę na głowicy, żeby sobie nie pokaleczyć nogi.
      Grim dosłownie wskoczył do rzeki, a ja za nim. Dopiero gdy wygramoliliśmy się na drugi brzeg, ociekając wodą ten odwrócił się i spojrzał za siebie.
      - Dzięki ci, Innosie – wysapał.
      - Co to było?
     - Cieniostwór. Jasna cholera, ten dzik stał kilka kroków od cieniostwora! Innosie, Adanosie, Beliarze i wszyscy, którzy się do tego przyczyniliście, dzięki wam, że wolał zjeść dzika niż mnie.
     Cieniostwór! Miałem ochotę go zatłuc. Zaprowadził nas do tego lasu, wiedząc, że grasuje tu taka bestia!
     - I tyle z naszej kolacji.
     - Masz ochotę na rybę? - zapytał.
     - Jeśli to kolejny idiotyczny pomysł i ta ryba ma dwa metry długości i zęby jak noże, to przysięgam, że sam cię pokroję i będę ją karmić po kawałku.
      - O co tak się złościsz, to nie moja wina, że trafiliśmy akurat na niego! Jak chcesz to wróć się po tego dzika! I spytaj cieniostwora, może ci zostawi kawałek.
      - Straciliśmy łuk i nie za bardzo mamy z czego zrobić wędkę – zauważyłem.
      - Wiem, ale nie zrobimy tego tu – obaj zerknęliśmy na małe stado krwiopijców na drugim brzegu, które na szczęście nie wydawało się nami zainteresowane. - Znam jedno miejsce, gdzie woda jest dość płytka byśmy sobie poradzili bez wędki.
      - Dobra. Gdzie to jest?
      I tak oto przez kolejną godzinę robiliśmy z siebie głupków, bo miejscem, które miał na myśli Grim był most przed Starym Obozem. A właściwie to woda przepływająca od tym mostem.
      Strażnicy, których spotkałem poprzedniego dnia zostali najwidoczniej zmienieni i nie było pana Mistrza Ironii. Ci woleli przyglądać się naszym wysiłkom w milczeniu, co było dobre bo łatwiej wtedy było skupić się na rybach, ale z drugiej ich uśmieszki sprawiały, że miałem ochotę komuś przyłożyć.
      Woda w tym miejscu rzeczywiście była płytka i razem z Grimem próbowaliśmy złapać przepływające ryby gołymi dłońmi. Aby ułatwić sobie pracę ściągnęliśmy nasze koszulki i w ten sposób dość szybko złapaliśmy kilka sporych ryb. Mimo wszystko zadowoleni z siebie oprawiliśmy je na miejscu nożem Grima i nadziane na patyk przynieśliśmy do obozu. W samą porę, bo słońce powoli zbliżało się do horyzontu.
      Rozpaliliśmy ognisko w tym samym miejscu co wczoraj i na zmianę trzymaliśmy ryby na ogniem. Wkrótce zaczął się roznosić dość przyjemny zapach, a kilku Kopaczy patrzyło na nas z wyraźną zazdrością. Od przygodny z cieniostworem Grim wydawał się być wyraźnie przybity i praktycznie się nie odzywał.
      - Co jest? - zapytałem po zdecydowanie zbyt długim czasie gapienia się w ogień.
      - To znaczy?
      - Aż tak cię przestraszył ten cieniostwór? Daj spokój, przecież żyjemy.
      - Nie.
      I to było wszystko co od niego usłyszałem.
      Ryby dopiekały się powoli, a do nas podszedł facet ubrany jak Kopacz, lecz w porównaniu do innych których widziałem jego ubranie było niemal nieskazitelnie czyste.
      - Witam panowie – powiedział. - Do mojej chaty – to ta zaraz przy bramie – dotarł miły zapach, a ja bardzo dawno nie jadłem ryby. Co powiecie na mały handel?
      Wyciągnął zza pleców butelkę prawie pełną przezroczystego płynu.
      - Jedna ryba za parę łyków ryżówki? - zapytał, machając butelką.
      - Wchodzę w to – powiedziałem, zaś Grim – o dziwo – milczał.
      - Nazywam się Graham – przedstawił się nieznajomy, siadając obok. Kolejna osoba o której mówił Rathford. - Wy zapewne jesteście nowi? Da się to poznać na pierwszy rzut oka.
      - Nie jesteś Kopaczem?
     - Jasne że nie, te spodnie po prostu są wygodne. Z moim zawodem na szczęście nie musiałem nigdy pracować w Kopalni.
      - To znaczy?
      - Jestem kartografem – oznajmił z dumą. - Robię mapy i sprzedaję w obozie. Prawdę mówiąc nie tylko w naszym, mam klientów też w innych obozach, a nawet wśród myśliwych.
      - W takim razie pewnie sporo podróżujesz po Kolonii?
      - Sam nigdy. To niebezpieczne, a ja nie potrafię walczyć. Mam układ ze Strażnikami i Cieniami. Gdy mają do wykonania zadania z dala od obozu czasem zabierają mnie ze sobą, a ja mam wtedy okazję porobić szkice, które dopracowuję po powrocie do obozu. Oni dostają jedną kopię i tak nasz układ trwa. Te ryby chyba już się nadają.
      Rzeczywiście, nie zauważyłem. Na kiju było siedem ryb, zdjąłem sobie jedną i podałem cały rożen Grimowi, który zrobił to samo również bez słowa. Ta jego markotność była bardzo dziwna. Ostatni nałożył sobie Graham i zanim spróbował, powąchał ją demonstracyjnie.
      - Cóż za piękny zapach.
      - Oddałbym wiele za szczyptę soli – powiedziałem, ocierając brodę.
     - Ciężko ją tu dostać. Chyba że dostaniesz się na zamek. Strażnicy mają wszystko, co przychodzi ze świata zewnętrznego.
      - Jakie mapy sporządzasz? - spytałem między kęsami.
      - Zależy jakie jest zapotrzebowanie. Na chwilę obecną mam kilka kopii planu Starego Obozu, drogi do Starej Kopalnii, drogi do Brac... a nie, zapomniałem, że ta się zniszczyła, muszę zrobić nową. No i mam jeszcze mapę całej Kolonii. Cholera, zrobienie jej zajęło mi dobry miesiąc, ciężkiej pracy, a i tak jest niekompletna.
      - Zamierzasz ją kiedyś skończyć?
      - Ha, dobre sobie. Czy zamierzam skończyć? Pewnie że tak! Jeśli tylko zrobisz mi pewną przysługę.
      - Przysługę?
      - Idź na ziemie orków i zabij wszystko co się tam rusza.
      Uśmiechnąłem się pod nosem, za to Grim w końcu wydał z siebie jakiś głos, mimo że było to tylko parsknięcie śmiechem.
     Wziąłem rybę i podałem Grimowi. Na rożnie zostały jeszcze dwie i po krótkim zastanowieniu zaproponowałem Grahamowi, ale odmówił.
       - Dzięki, nie chcę wam ich zabierać, to wy je złowiliście.
      W końcu otworzył butelkę i podał mi. Wyplułem kilka ości i wziąłem solidny lyk.
     Gorzałka nie byłą zbyt mocna, nawet nie paliła w gardło, chociaż muszę przyznać, że nie była zła. Podałem butelkę Grimowi, a następnie znów wróciła do Grahama, który ocenił ilość pozostałego trunku i skrzywił się nieznacznie.
      - Skąd masz ryżówkę? - zapytał nagle Grim.
      - Od takiego faceta z Nowego Obozu. Tam wyrabiają ją na potęgę.
      Zakładam, że ma na myśli Mordraga. Widać handluje nie tylko rzeczami z przejętych konwojów.
      - Wiecie co, miałem w sumie już lecieć, ale będę miał dla was chyba jeszcze coś. Łapcie, napijcie się jeszcze trochę. Dziś jak byłem na targowisku doszły mnie słuchy, że jeden z Cieni ma robotę dla żółtodzioba. Dziś jest chyba już trochę za późno, ale jutro możecie spróbować.
      Graham odszedł, a ja postanowiłem, że jutro jak tylko wyjdę od Rączki udam się na targowisko. Spojrzałem na Grima i postanowiłem nie poruszać tego tematu. Kto pierwszy ten lepszy.
      Zjedliśmy ostatnie ryby, krztusząc się i plując, bo okazały się być bardziej wredne niż poprzedniczki. Zauważyłem, że Grim co jakiś czas zerka niespokojnie na obszar za moimi plecami, czyli część obozu, pilnowaną przez Bloodwyna. Zupełnie jakby się czegoś bał. Może właśnie o niego chodzi?
      Po jakimś czasie wstał, mówiąc, że idzie do siebie, dziękując mi za wspólne polowanie. Zostałem sam, było już ciemno, a jutro czekała mnie lekcja u Rączki. Zamierzałem poczekać aż ognisko nieco przygaśnie i odejść. Właśnie minął mnie, zataczając się kolejny Kopacz, wyglądający na mocno pijanego.
      Cóż, dzisiejszy dzień chyba nie był taki zły. Jeśli się postaram za kilka dni Diego będzie ze mnie zadowolony.
      To był instynkt. Ułamek sekundy. Zrobiłem jedyną rzecz jaką w tym momencie mogłem – rzuciłem się twarzą w dogasające ognisko i przetoczyłem na bok, rozsypując wszędzie skry i parząc sobie boleśnie tułów. Natychmiast zerwałem się i wyciągnąlem broń, zanim napastnik – którym był zataczający się Kopacz – wyrwał nabitą kolcami maczugę z miejsca w którym przed momentem siedziałem.
      Jego spojrzenie było dzikie tak jak jego uśmiech. Zastanawiałem się, czy w moim obecnym stanie dam mu radę i czy lepiej zaatakować go od razu, czy poczekać na jego ruch. W mig zdałem sobie sprawę, że ta pierwsza opcja odpada, bo z pewnością widzi mnie jakiś Strażnik, a jeśli on zapłacił za ochronę, to praktycznie już jestem trupem.
      Nie zaatakował jednak ponownie. Odwrócił się i odbiegł, znikając w ciemnościach.
      Wciąż spięty do granic rozejrzałem się, czy napastników nie ma przypadkiem więcej. Zobaczyłem jedynie Strażnika stojącego nieopodal chaty Diego. Po przyjrzeniu się poznałem go. Był to Fletcher. Wsunąłem miecz za pasek i chciałem odejść w stronę chaty. Przechodząc obok niego powiedziałem:
       - Wygląda na to, że mi pomogłeś.
      - Tak? Cóż, nie miałem takiego zamiaru. Ale jeśli już to zrobiłem, możesz się odwdzięczyć, znajdując Neka.
       - Wiem. Pracuję nad tym.
      Gdy byłem już w chacie, przed położeniem się musiałem naprawić odpadającą zasuwę. Niezbyt mi to wyszło, ale może przynajmniej zatrzyma wiatr przed wepchnięciem drzwi do środka. Drugi dzień w Kolonii dobiegł końca, a ja wciąż żyję. I zamierzam poprawić ten wynik.
      Rankiem Rączka czekał na mnie przy studni pośrodku ścieżki, naprzeciw swojej chaty.
      - Wszystko już przygotowałem. Wejdźmy do środka.
      W środku pod ścianą ustawione były trzy zbite wyglądające dość solidnie kufry. Obok na ziemi leżała sterta wytrychów.
      - Nie potrwa to długo, ale skup się i słuchaj – powiedział. - Mam tu prosty zamek, głównie takie są tu używane. Pod Barierą znajdzie się może paru ślusarzy, potrafiących zrobić coś solidniejszego. W każdym razie spójrz.
      Rzucił mi rozebrany zamek, razem z wytrychem, które złapałem i obejrzałem dokładnie.
      - Jak widzisz, zamek składa się z niewielkich bolców, które dopasowują się do wyżłobień w kluczu, powodując otwarcie. Zapoznaj się z tym dokładnie. Znajomość budowy zamków to podstawa gdy chce się je otwierać.
      Następnie wziął ze stosu kolejny wytrych i pokazał mi na dłoni.
    - Zamki otwiera się wytrychem i polecam ci zawsze mieć kilka przy sobie. Chociaż nie jest to skomplikowana rzecz i spokojnie możesz zrobić go na przykład z gwoździa. Składa się z dwóch części. Na tę mówimy obracacz. Schemat działania jest bardzo prosty. Obracaczem stymuluje się zamek w stronę, w którą się otwiera, a następnie tą częścią próbujesz ustawić bolce we właściwej kolejności. I to wszystko. Spróbuj najpierw na tym zamku, a jak ci się uda to na skrzyniach. Twoim zadaniem jest otworzyć wszystkie trzy.
       - Strasznie tu ciemno.
      - Tym lepiej, tu nie liczy się twój wzrok, tylko wyczucie i zręczność. Musisz uważać, żeby nie złamać wytrycha, co się czasem zdarza niewprawionym. Cierpliwość jest tu cechą kluczową. To bardzo subtelna sztuka – W tym momencie wytrych pękł mi w dłoni. Nie sądziłem, że jest tak delikatny. - Właśnie o tym mówię. Delikatność! Musisz się z nim obchodzić jak z kobietą, a nawet jeszcze łagodniej. Teraz oczyść zamek z resztek wytrycha i spróbuj kolejnym.
      Minęło dobre kilka godzin nim w końcu udało mi się otworzyć pierwszy zamek. Za to gdy pierwszy się poddał, z kolejnymi poszło mi zadziwiająco szybko. Rączka cały czas obserwował mnie z łóżka, czasem dopowiadając jakieś wskazówki.
      Gdy zbierałem się do odejścia zapewnił mnie, że teraz poprze mnie u Diego.
      - Zręcznych złodziei nigdy za wiele – powiedział na odchodne, uśmiechając się pogodnie.
      Zdobyłem już pierwszy głos poparcia i byłem z siebie bardzo zadowolony. Ośmielony zdecydowałem się udać na targowisko, by sprawdzić to, co mówił Graham. Przedtem nabrałem wody ze studni i przemyłem sobie twarz. Prawdę mówiąc przydałaby mi się też kąpiel.
      Przed pierwszą chatą przed targowiskiem siedział Cień, pogwizdując sobie wesoło. Miał łysą głowę, a na czole cienką bliznę. Według Grima w tej chacie mieszkał niejaki Świstak, który również był wpływową osobą.
      - Cześć, jestem tu nowy – zagadałem.
      - Czego chcesz? - zapytał, jakby zdziwiony.
      - Chciałbym zostać Cieniem....
     - I szukasz ludzi, którzy cię poprą, tak? Jeśli chcesz, żebym cię poparł musisz najpierw coś dla mnie zrobić.
      - Co takiego?
      Świstak zerknął na targowisko, po czym wstał i stanął obok chaty, by nie być widzianym z tamtej strony i gestem kazał mi podejść.
      - Chcę jedną z broni, którą ma na swoim składzie Fisk, ale on nie chce mi jej sprzedać. To miecz, bardzo dobry miecz. Dam ci sto bryłek rudy, a ty kupisz ten miecz dla mnie.
      - Czemu Fisk nie chce ci go sprzedać?
      - Trochę się posprzeczaliśmy.
      - I?
      - I to wszystko co musisz wiedzieć – zmarszczył brwi, nagle rozeźlony. - Jesteś strasznie wścibski.
      - A przyszło ci do głowy, że mógłbym po prostu zwiać z twoją rudą? - zapytałem niepewnie.
      Świstak tylko wzruszył ramionami.
      - Nie zapominaj, że to jest mała kolonia. Prędzej czy później bym cię znalazł.
     - Spokojnie, pytam czysto hipotetycznie. Daj mi te bryłki, a kupię go dla ciebie. Powiedz tylko, jak rozpoznam ten miecz?
     - Jest bardzo bogato zdobiony. Z pewnością go poznasz. - Wręczył mi sporą sakiewkę, którą schowałem do kieszeni. - I jeszcze jedno. Nie idź od razu do Fiska. Pokręć się najpierw po targowisku, pogadaj z kimś. Rób tak, żeby się nie domyślił, że kupujesz go dla mnie.
     - W porządku, zrozumiałem.
     Wedle zaleceń połaziłem trochę po targowisku, udając, że przyglądam się rzeczom wyłożonym na stołach. Prócz Fiska handlowały tu jeszcze cztery osoby. Trzech Cieni i jeden facet w ubraniu różniącym się od pancerzy gildii z obozu. Jego strój składał się z pozszywanych skór i tkanin, a sprzedawał niemal wyłącznie skóry, rogi i inne zwierzęce trofea, więc zakładałem, że jest niezrzeszonym myśliwym. Jeden z Cieni, mający swoje stanowisko na samym skraju, tuż przy skarpie, gdy byłem tu pierwszy raz obserwował mnie bacznie i teraz robił to samo. Jako jedyny nie miał wystawionego towaru przed swoją chatą. Gdy tylko znalazłem się dostatecznie blisko zawołał:
      - Hej ty! Sprzedaję bagienne ziele i różne wywary z obozu na bagnach. Może czegoś potrzebujesz?
      - Co o jest bagienne ziele? - zapytałem. Już kolejna osoba o tym wspomina o tej roślinie.
     - Jesteś tu nowy, co? - powiedział, przyjmując minę wszechwiedzącego nauczyciela. - Bagiene ziele można palić. To baaardzo relaksujące.
      Puścił mi oko, a ja dopiero dostrzegłem, że oczy ma mocno przekrwione i szczerzy się jak idiota.
      - W zasadzie to chciałbym dołączyć do obozu i zostać Cieniem.
      - No proszę, i szukasz pewnie okazji żeby pokazać na co cię stać, tak?
      Wzruszyłem ramionami.
      - Dobra. Możesz wyświadczyć mi pewną przysługę. Jeśli dobrze się spiszesz to wstawię się za tobą u Diego. Jestem Dexter i Diego bardzo liczy się z moim zdaniem.
      - O co chodzi?
      - W obozie Sekty mieszka mężczyzna imieniem Kalom. To wielka szycha, jeden z najważniejszych Guru całej tej pomylonej zgrai. - Urwał na sekundę, by rozejrzeć się, czy nikt nie stoi wystarczająco blisko by go usłyszeć. - Kalom jest alchemikiem, posiada przepis na niezwykle skuteczny napój uzdrawiający. Chciałbym go od neigo odkupić, wtedy sam mógłbym zacząć produkować ten napój. A to byłaby wielka korzyść... dla Starego Obozu rzecz jasna. Ale jest w tym mały problem, mianowicie do Kaloma trudno się zbliżyć, zwłaszcza ludziom z zewnątrz.
      - Więc czego oczekujesz ode mnie?
      - Te świry z Sekty bez przerwy szukają nowych ludzi. Jesteś tu nowy, nikt cię nie zna. Pokręć się trochę wśród nich, udawaj że chcesz do nich dołączyć. To właśnie Kalom sprawdza nowych kandydatów, więc będziesz miał świetną okazję by się do niego zbliżyć. Jeśli uda ci się z nim spotkać, spróbuj zdobyć te recepturę. Czy za nią zapłacisz czy nie, to już twoja sprawa.
      Muszę przyznać, cwany był. Ale nie dam się tak łatwo wrobić.
      - To łatwe nie będzie. Co będę z tego miał?
      - Zgadnij od czego będzie zależała moja odpowiedz, gdy Diego zapyta mnie...
      - Nie o to mi chodzi – przerwałem mu niecierpliwie. - Bardzo prawdopodobnie będę musiał zapłacic za tę recepturę. Potrzebuję zaliczki. Powiedzmy jakieś pięćdziesiąt bryłek rudy.
      - Nie ma mowy!
      - Trudno. Nie ma rudy, nie ma receptury.
     Dexter wyraźnie był nieco skołowany. Wiedziałem, próbował mnie wykiwać. Ale dobrze, że się postawiłem, może uda mi się uzyskać trochę rudy na początek.
      - No dobra... - wydusił w końcu. - Ale rudę dostaniesz dopiero po przyniesieniu przepisu.
      - Nie – zaprzeczyłem stanowczo, zgrywając twardego biznesmena. - Albo zapłacisz mi z góry, albo sam biegaj sobie na bagna.
      - Jest tu wielu żółtodziobów. Może jednak powinienem zlecić to któremuś z nich.
      Gówno prawda. Jeśli by było tylu chętnych to już dawno by o tym wspomniał.
      - Świetnie – powiedziałem, pokazując, że mam zamiar się odwrócić. - Zapomnijmy o całej sprawie.
     - Zaraz, poczekaj! - Zgodnie z moimi oczekiwaniom zawołał, łapiąc mnie za ramię. - Chciałem tylko zobaczyć jak daleko się posuniesz. Pięćdziesiąt bryłek to trochę dużo jak na żółtodzioba, nie sądzisz? - Nie odpowiadałem, wiedząc, że wygrałem już tę licytację. - A niech cię szlag, masz tu swoje pięćdziesiąt bryłek. Tylko nie próbuj mnie wykiwać, mały.
      - Gdzie jest ten cały obóz na bagnie? - zapytałem, chowając sakiewkę do drugiej kieszeni. Obie były już wyraźnie wypchane. Dwóch Cieni w kilka chwil dało mu sto pięćdziesiąt bryłek! Wzbudzam aż takie zaufanie czy co?
      - Wyjdź przez południową bramę a potem idź ścieżką na wschód. Chociaż może lepiej jakbyś poprosił któregoś z Nowicjuszy w obozie. Na pewno chętnie cię zaprowadzą. A najlepiej będzie jak weźmiesz mapę. Tak się składa, ze mam tu jedną. Kosztuje... pięćdziesiąt bryłek rudy.
      Cwaniak. Zapewne dostał jedną z kopii Grahama. Ale mi nie będzie ona potrzebna. Nie zamierzam iść na bagna póki nie załatwię poparcia pozostałych Cieni.
      - Południowa brama to ta przy zawalonej wieży, tak?
      - Dokładnie.
      - W porządku. Uprzedzam tylko, że to zadanie trochę mi zajmie.
      - Ważne, żebyś przyniósł recepturę. Będę cię obserwował.
      Dobra, udało mi się załatwić trochę rudy na kredyt. Na pewno się przyda. Teraz Fisk.
     - Chciałbym kupić miecz – powiedziałem, gdy podszedłem do jego stoiska. - Tylko nie taki zwykły. Myślałem o czymś, bardziej eleganckim. Coś bogato zdobionego.
      - Dobrze trafiłeś chłopcze – zaskrzeczał. - Mam tu cos w sam raz dla ciebie. Osobiście nie znoszę takiego psucia dobrej broni, ale interes musi się kręcić. Spójrz.
      Tak, to musiał być ten. Prosta, ale pozłacana rękojeść, błyszczący kamień w głowni i klinga pokryta symbolami.
      - Nadaje się idealnie. Ile kosztuje?
     - Masz szczęście, bo Cień, który go zamówił już nigdy więcej się tu nie pojawi. Kosztuje jedyne sto dziesięć bryłek rudy. Zainteresowany?
      Możliwe, że się domyślił. Trudno. Nie pobiegnę teraz po te dziesięć bryłek do Świstaka, bo wszystko się wyda. Odliczyłem dziesięć bryłek rudy z sakiewki Dextera - który na szczęście tego nie widział, bo znikł wewnątrz chaty – i dorzuciłem do tamtych stu.
      - Biorę go – powiedziałem, dając mu sakiewkę.
      Fisk schował ją do kieszeni i wręczył mi miecz.
      - Trzymaj, jest twój.
      - Nie przeliczysz?
      - Zrobię to później. To mały obóz, a ty z pewnością nie chciałbyś mnie oszukać. Więc nie mam się co z tym spieszyć, prawda?
      Prawda. Uczciwość nie jest tu cechą, jest po prostu jedyną możliwością, jeśli chce się przeżyć.
      Pokręciłem się jeszcze chwilę w okolicy, oczekując aż Fisk pójdzie na dłużej do chaty i gdy w końcu tak się stało wróciłem do Świstaka, który już na mnie czekał.
      - Masz miecz, świetnie!
      - Tak, ale Fisk żądał teraz za niego stu dziesięciu bryłek rudy.
      - I pewnie mam oddać ci te dodatkowe dziesięć bryłek?
      - Myślałem, że zależy ci na tym mieczu.
      - Dobra. Trzymaj – wygrzebał z kieszeni kilka bryłek i odliczył równo trzynaście. - Masz, napij się czegoś w karczmie, za moje zdrowie.
      - To jest tu karczma? To znaczy poza zamkiem.
     - Jest, choć nie zasługuje na tę nazwę. Przy zawalonej wieży, a w zasadzie w niej. Wejście jest przy południowej bramie. W każdym razie to nie było trudne zadanie. Jednak pomogłeś mi, a ja teraz pomogę tobie. Gdy Diego mnie zapyta, możesz liczyć na moje poparcie. Póki co, muszę zapoznać się bliżej z tym cudeńkiem. Trzymaj się!
      Dzisiejszy dzień jest zdecydowanie pierwszym naprawdę dobrym. Nie chciałem jednak za bardzo chwalić go przed zachodem, jak to mówi popularne powiedzenie i zmierzając w stronę bramy zamku zastanawiałem się jak spożytkować rudę.
      Gdy doszedłem do swojej chaty już wiedziałem. Nie pójdę z tym do Draxa., nie opłacę Strażników, niech się chrzanią. Wybrałem trzydzieści trzy bryłki, a pozostałe schowałem w jedynym miejscu w chacie, które wydawało mi się jako tako bezpieczne – zakopałem w ziemi pod łóżkiem.
      Udałem się prosto do Scatty'ego, którego spotkałem w tym samym miejscu co wczoraj.
      - Witaj ponownie – powitał mnie.
      - Czy twoim zdaniem ważniejsza jest broń, czy umiejętność posługiwania się nią?
      Zmarszczył brwi, zaskoczony tym pytaniem.
      - To zależy. Prawie zawsze bardziej istotne są umiejętności, choć nie zawsze.
     - Gdybyś miał trzydzieści bryłek, spróbowałbyś kupić nieco lepszą broń, czy nauczyć się nią posługiwać?
      - Podoba mi się twój tok myślenia.
      - Więc?
    - Cóż, gdybym miał taką możliwość i dysponował jedynie przerdzewiałym brzeszczotem, wtedy zainwestowałbym w miecz, bo zawsze pewnych rzeczy można nauczyć się samemu. Poza tym trzydzieści bryłek rudy to kwota wystarczająca na proste i pewne ostrze, ale na porządną naukę już nie.
      - Dzięki, to mi wystarczy.
      Zamierzałem odejść, gdy znów się odezwał:
      - Jeśli miałbym wybierać, udałbym się do kowala Huno, z kuźni nad areną.
      - Dobra.
      - I...
      - Tak?
      - Liczę, że wkrótce zobaczę cię na arenie
      Kuźnię Huno mijałem już wcześniej i teraz nie było mi trudno ją znaleźć, nawet pomijając głośne odgłosy stukania młotem o kowadło.
     Kuźnia była tylko niezbyt dużą wiatą, pod którą stało kowadło, piec, duża kamienna ostrzałka i kilka wiader wypełnionych po brzegi wodą. Kowal właśnie rozbijał na kowadle kawałek stali, podśpiewując przy tym skoczną melodię. Na rękach miał grube rękawice.
      Stałem jakiś czas, obserwując go. Spojrzał na mnie dopiero, gdy rozbił całe ostrze i wrzucił je do wody, która momentalnie zaczęła parować. Stanął przede mną, milcząc oczekująco.
      - Widać, że znasz się na swoim fachu – zacząłem.
      - Jeszcze nikt nie miał powodu do narzekania. I lepiej, zeby nikt tego nie robił. Każdy dureń potrzebuje miecza i to ode mnie je dostają.
      To mówiąc rzucał co chwila pogardliwe spojrzenie na mój przerdzewiały miecz. Przez ten wzrok nawet ja zacząłem się wstydzić za jakość tej broni.
      - Jak długo zajmuje ci wykucie jednego miecza?
      - To zależy – wzruszył ramionami. - Najprostsze ostrza można zrobić w kilkadziesiąt minut. Oczywiście, pod warunkiem, że jestem odpowiednio zmotywowany finansowo. Są co prawda świry pokroju Świstaka, którzy muszą czekać na swoje cacka nieco dłużej.
      - Dlaczego? Świstak mało płaci?
     - Nie, wręcz przeciwnie. Za ostatni miecz zapłacił mi całe sto pięćdziesiąt bryłek. Ale facet lubi bogate zdobienia i takie tam babskie fanaberie. Okropność, ale kosztowna. Swoją drogą ciekawski z ciebie facet, kolego.
      Uśmiechnąłem się. Nie pierwszy raz to słyszę.
     - A jak stoisz z pracą?
     - Prawdę mówiąc, co ciebie to obchodzi?
     - Być może będę miał dla ciebie zamówienie.
     - Czyżby? A cóż takiego?
     - Potrzebuję miecza. Jak najlepszego, za trzydzieści bryłek rudy.
     Huno podrapał się po brodzie i rozejrzał po kuźni.
     - Prawdę mówiąc nie mam wiele roboty. Trzydzieści bryłek to niezbyt wiele, ale myślę, że coś by się udało zrobić. Na kiedy byś go chciał?
     - Jak najszybciej.
     - No dobra. Niech będzie.
     Wręczyłem mu równo trzydzieści bryłek, a Huno zmierzył mnie wzrokiem.
     - Jesteś praworęczny? - zapytał, a gdy przytaknąłem dodał: - Chwyć mnie za przedramię. Chcę poznać twój chwyt, by dopasować rękojeść.
     Ramię miał grube i bardzo umięśnione, za to gładkie jak u niemowlaka, pewnie od pracy nad ogniem.
     - Daj mi teraz spokój. Możesz przyjść wieczorem.
     Odszedłem, zmierzając w stronę południowej bramy. W końcu zostały mi jeszcze całe trzy bryłki, które zamierzałem wykorzystać zgodnie z zaleceniem Świstaka. Należało mi się.

piątek, 10 marca 2017

Rozdział 2 - Stary Obóz (cz. 1)


Rozdział 2 - Stary Obóz (cz. 1)

    Obudził mnie mocny kopniak w żebra. Odturlałem się na bok, kuląc odruchowo, a gdy odzyskałem oddech spojrzałem na napastnika. Był nim wysoki Strażnik w takim samym pancerzu jak Thorus, ale o wiele brudniejszym. Pomijając ubiór można było powiedzieć, że był przystojny, niemal elegancik, gdyby nie oczy. Wygłodzone spojrzenie, można by nawet powiedzieć że wręcz dzikie. I te wykrzywione wargi, w okrutnej parodii uśmiechu. Obity metalem but cofnął się, jakby znów miał ochotę zetknąć się z moimi żebrami. Nie wiedziałem kim jest ten facet, ale w tej chwili byłem pewien jednego: nie będę miał z nim łatwo.
     - Ej ty! Jeśli chcesz spać na ziemi jak pies to możesz to robić poza obozem!
     Wstałem, otrzepując się z ziemi.
     - Dopiero tu trafiłem. Nie mam własnej chaty.
     - No proszę, teraz widzę. Chłopaki ładnie cie oznaczyli, choć jak ja się tym zajmowałem, wyglądało to dużo lepiej. Jednemu kolesiowi do dziś nie zrosła się szczęka. No, chłopcze, idź szukać roboty.
      - Mówisz do mnie? - zapytałem najłagodniej jak umiałem. Od momentu gdy go zobaczyłem, wkurzało mnie w nim wszystko, od wypucowanej buźki po barwę głosu.
       - Ostrzegam cię, chłopcze. Tacy jak ty mogą napytać sobie biedy, w końcu większość tutejszych ludzi to straszne zbiry. Wydaje się im, że mogą tu robić co im się żywnie podoba, no ale my im na to nie pozwalamy.
      Teraz już wiedziałem na pewno co ma na myśli. Szybko się upomnieli.
      - Gomezowi zależy na spokoju w Obozie, a do nas należy dbanie o ten spokój i porządek. Rzecz jasna to bardzo wyczerpujące i kosztowne – mógłby darować sobie ten głupi uśmiech – zajęcie, dlatego chciałbym cię prosić o drobne wsparcie finansowe. Wiesz, na znak przyjaźni. Ty pomożesz nam, a my pomożemy tobie. W końcu wszyscy jesteśmy tu przyjaciółmi, musimy jakoś współpracować. Jeśli będziesz miał kłopoty możesz na nas liczyć.
      - Czy to groźba?
      Próbował zrobić oburzoną minę, co zupełnie mu nie wyszło.
      - Przeciwnie, oferuję ci pomoc. Ranisz mnie takimi pytaniami.
      - To znaczy, że mam ci zapłacić za ochronę? Ile?
      - Marne dziesięć bryłek rudy. Toż to niewiele w porównaniu do oferowanej pomocy.
     Nawet jakbym miał te bryłki nie zapłaciłbym mu. Mogłem mieć przez to poważne kłopoty, ale gdy odmówię, przynajmniej będę miał satysfakcję.
      - Dzięki, ale nie. Sam sobie poradzę.
      - Jak sobie chcesz chłopcze – jak się spodziewałem, ton jego głosu zmienił się natychmiastowo. - Ale wkrótce pożałujesz, że odrzuciłeś tę przyjacielską propozycję.
       - Dlaczego? Przecież jesteśmy tu wszyscy przyjaciółmi.
      Mam zdecydowanie za długi język. Idiota, mogłem chociaż wstrzymać się z takimi uwagami aż zostanę przyjęty do Obozu. Błysk w jego oku w pierwszym momencie upewnił mnie, że ten człowiek nosi w sobie żądzę mordu większą niż dotychczas widziałem.
      - Trzymaj się, kolego – rzucił na odchodne.
      Stałem kilka minut w miejscu nie mogąc uwierzyć w swoją głupotę. Cholera, jeśli w tym tempie będę pozyskiwał wrogów, to nie przeżyję do jutra. Przecież nikt nie trafił tu za niewinność. Zapamiętałem rejon w który oddalił się Strażnik i postanowiłem unikać go jeśli tylko będę mógł.
      Nigdzie w okolicy nie widziałem Grima, więc polowanie musiało zaczekać. Zamiast tego postanowiłem rozejrzeć się po obozie. Przedtem nabrałem wody ze studni nieopodal bramy i orzeźwiłem się nieco. Jako że musiałem unikać tamtego Strażnika, zdecydowałem się obejrzeć arenę. Przy bramie zamku znów stał Thorus, rozmawiając z jednym z Cieni. Cień szybko skończył rozmowę i minąłem się nim w pobliżu chaty Diego.
      - Hej ty, nigdy wcześniej cię tu nie widziałem! - zawołał do moich pleców. Odwróciłem się. - Jesteś tu nowy, co? Jestem Zły i mam robotę dla takiego żółtodzioba jak ty.
      Przez chwilę miałem ochotę parsknąć śmiechem. Naprawdę, kto im wymyśla te pseudonimy? Był nieco starszy ode mnie i najwidoczniej miał nawyk gładzenia swojego pokaźnego wąsa podczas rozmowy.
      - Masz dla mnie robotę? Jaką?
      Miałem tylko nadzieję, że to nie kolejne zlecenie. Zapewne mordercy na zlecenie też nie pociągną tu zbyt długo.
      - Masz szansę się wykazać. Zaginął jeden z naszych Strażników. Nazywa się Nek. Bardzo możliwe, że dał nogę do Nowego Obozu, ale trzeba to sprawdzić. Jesteś tu nowy i zaglądasz w różne miejsca, po prostu miej oczy szeroko otwarte. Jeśli uda ci się go znaleźć, będziesz mógł liczyć na moje poparcie, gdy przyjdzie do mnie Diego.
      - Masz na myśli, że mnie poprzesz w kwestii dołączenia do Obozu?
      - Taak, przecież mówię. Jeśli szepnę o tobie dobre słowo, Diego spojrzy na ciebie przychylniej.
      - W porządku, postaram się go odnaleźć.
      - Jakbyś spotkał Fletchera możesz go zapytać o Neka. Kumplują się a poza tym Fletcher przejął jego rewir po tym zniknięciu.
      - Gdzie go znajdę?
      - Na rewirze Neka. To znaczy w pobliżu areny. Rozejrzyj się, na pewno na niego trafisz.
      Wyglądało na to, że każdy Strażnik ma własny rewir i tylko z niego zbiera czynsz. To mi pomoże, jeśli tylko dowiem się ilu ich jest i jaki teren patroluje tamten psychopata.
      Zły odszedł, a ja poszedłem wzdłuż zewnętrznego ogrodzenia, mijając rzędy chat oraz wielu Cieni i Kopaczy. Po jakimś czasie trafiłem na arenę. Niewysoka skarpa, którą szedłem była na poziomie prowizorycznych trybun areny. Wokół postawiono ogrodzenie zbite z kilku desek o które opierał się jakiś facet ubrany jak Kopacz.
      Chyba wszyscy tu lubią zaczepiać nowych, albo po prostu moja obita twarz aż tak bardzo się wyróżnia. No, zdecydowanie to drugie.
      - Cześć żółtodziobie! - zawołał. - Nie sądziłem, że cię dziś zobaczę.
      - Widzieliśmy się już? - zapytałem zbity z tropu.
      - Ja ciebie widziałem, jak spałeś przy ognisku. Ha, odważnie! Nikt nie mówił ci, że Strażnicy są na tym punkcie mocno wyczuleni?
      - Jakoś nikt nie wspomniał.
     Wyciągnął z kieszeni pogiętego skręta i odpalił za pomocą hubki i krzesiwa. Zaciągnął się kilka razy zanim znów się odezwał.
      - Masz fart, zasnąłeś w rejonie Bloodwyna, a to kawał sukinsyna. Zakładam, że nie połamał cię tylko dlatego bo myślał, że zgarnie od ciebie rudę. Zapłaciłeś mu?
      - Nie – odpowiedziałem trochę zbity z tropu. Dym śmierdział paskudnie i na pewno nie był to tytoń, sądząc po jego rozbieganym wzroku. Gdy tylko złapał pierwszego bucha, na jego twarzy zagościł błogi uśmiech.
      - Z takim podejściem długo nie pożyjesz. Guy! Ej, Guy!
     Stojący w pobliżu straszy Kopacz podszedł do nas. Pierwsze co zrobił, to zabrał tamtemu skręta i zaciągnął się kilka razy. Ten dym nie pachniał tak źle jak podejrzewałem.
      - Słuchaj żółtodziobie. To jest Guy i zajmuje się podziałem chat. Guy, młody trafił tu wczoraj i noc spędził na ziemi. W rejonie Bloodwyna.
       Guy spojrzał na mnie po raz pierwszy i po chwili patrzenia sobie w oczy złapał się uderzył się dłonią w czoło, mocno zażenowany.
      - Jesteś idiotą – powiedział. - Ale jednocześnie masz cholerne szczęście. W sumie to chyba dobre połączenie. Parę dni temu zwolniła się chata, możesz ją sobie wziąć. I trzymaj się z daleka od Bloodwyna, a najlepiej zapłać mu od razy rudę.
       - Którą mogę zająć?
      - Tamtą, z niewielkim baldachimem – pokazał, wskazując palcem. - I zrób jak powiedziałem, jeśli chcesz chodzić o własnych siłach.
      Pierwszy Kopacz wyraźnie się pobudził po wypaleniu skręta.
      - Ta chata przynosi pecha, żółtodziobie! Odkąd została zbudowana, jej właściciele zmieniali się najdalej co miesiąc!
      - Dlaczego? Co się nimi stało?
      - A jak myślisz? Kilku zjadły pełzacze w kopalni, kilku zadarło jak ty ze Strażnikami, paru zwiało do innych obozów... Ciekawe jak to będzie z tobą.
       - Pewnie cię zawiodę, ale będę musiał przerwać tę klątwę.
      - Pewność siebie nie zaszkodzi, chyba że jest przesadna – odezwał się Guy. Jego oczy zrobiły się przekrwione i widać było, że palenie mocno weszło mu w głowę. - Idź uprzątnąć chatę po starym właścicielu i nie waż się nawet zaglądać do jakiejkolwiek innej, jeśli nie chcesz dostać bełtu w plecy.
      Zostawiłem ich i poszedłem obejrzeć mój nowy dom. Nieco problemów sprawiło mi otworzenie drzwi na mocno przerdzewiałych zawiasach, ale w końcu odało się to, a drzwi wbrew oczekiwaniom nie rozsypały się.
      W środku nie było żadnych okien i panował zaduch. Śmierdziało wilgocią, kurzem i czymś jeszcze, co odkryłem dopiero po przestawieniu drewnianego łóżka w inne miejsce. Pod ścianą leżało tam kilka bardzo mocno zgniłych jabłek, w dodatku cuchnących tak, jakby ktoś na nie nasikał i wystawił w pełne słońce na kilka dni. Wywaliłem je bez ogródek na zewnątrz. Pozostałym wyposażeniem tej jednoizbowej chaty była prócz łóżka drewniana skrzynia, o dziwo, zabezpieczona solidnym zamkiem, do którego jednak nie mogłem nigdzie znaleźć klucza. Skrzynia była najsolidniejszym przedmiotem jaki tu znalazłem. Nieopodal na podłodze były też drewniane sztućce i parę brudnych misek. Wydawały się w porządku, jeśli by je przedtem porządnie umyć.
      Wyszedłem na zewnątrz, zostawiając drzwi otwarte, z zamiarem znalezienia Fletchera. Dopóki nie odnajdzie się Grim, postaram się pokazać jakoś wśród pozostałych Strażników. Tuż nad areną, za drzwiami prowadzącymi do wyższej loży, przeznaczonej zapewne dla Gomeza stał jeden ze Strażników. Kręcił się niespokojnie i wyglądał na dość zdenerwowanego. Zakładałem, że to właśnie on.
      - Jeśli chcesz pozbyć się swojej rudy za ochronę, to wybrałeś zły dzień – powiedział, ledwie się zbliżyłem.
      - Tak? A dlaczego?
      - Bo mnie tu nie ma!
      - Doprawdy? A gdzie jesteś?
      - W tej chwili siedzę w zamku i popijam zimne piwo!
      - To jakim cudem z tobą rozmawiam?
      Westchnął.
      - Nek gdzieś zniknął, a dopóki nie raczy się tutaj zjawić, Thorus kazał mi mieć oko na wszystko.
     - Więc nie wiesz, gdzie może się podziewać?
      - Nie i raczej się tego nie dowiem. Jeśli komuś coś o tym wiadomo to pewnie tutejszym Kopaczom, ale oni nie rozmawiają ze Strażnikami, a zwłaszcza ze mną, bo wiedzą, ze brzydzę się ich robotą.
      - Brzydzisz się kopania rudy?
      - Brzydzę się zatęchłymi, ciemnymi i wilgotnymi kopalniami. I nie ma w tym nic dziwnego. Założę się, że podśmiechują się za moimi plecami.
      - No, ale to nie wyjaśnia, dlaczego nie zbierasz pieniędzy za ochronę.
      - Nek zebrał już co było do zebrania. Więcej z nich nie wycisnę.
      - Wiesz, Zły podejrzewa, że Nek zwiał do Nowego Obozu.
      - Bzdura, Nekowi było tu dobrze. Uwierz mi, znam go dobrze i... zaraz. Zły kazał ci znaleźć Neka?
      - Tak, spotkałem go niedawno, jak rozmawiał z Thorusem...
      - Sukinsyn! - krzyknął Fletcher, aż kilka osób obejrzało się. - Pieprzony sukinsyn!
      - O co ci chodzi?
      - Nakablował na mnie! Thorus dowiedział się od kogoś o zniknięciu Neka i specjalnie pofatygował się do zamku, żeby mnie tu przyprowadzić! Chciałbym móc mu po prostu przy...
      - Ale przecież Thorus i tak by się dowiedział o jego zniknięciu – zauważyłem
      - Nie dowiedziałby się, Thorus rzadko tu zagląda, a obowiązki Neka bez problemu przejąłby Szakal. On lubi swoją robotę i nie byłby to dla niego problem. Pieprzony kapuś!
      - Nie denerwuj się tak. Jeśli dowiem się czegoś o Neku, dam ci znać. W porządku?
      - Dzięki. Informuj mnie na bieżąco.
      Wszystko wskazuje na to, ze Strażnicy i Cienie niespecjalnie sie lubią. Muszę uważać, żeby za bardzo nie podpaść żadnej z tych grup. Jak na niecałe dwa dni narobiłem sobie wystarczająco dużo kłopotów.
      Zszedłem ze skarpy obok zawalonej wieży, przy wschodniej bramie. Nie poszedłem dalej, bo obawiałem się, że na tym terenie mogę spotkać już Bloodwyna, więc zawróciłem i poszedłem w stronę areny, tym razem dołem.
      Przedtem jednak zauważyłem pewną osobą, stojącą niedaleko bramy z dwoma Cieniami. Wyróżniała się strojem identycznym jak ten, który nosił Rathford.
      Mordrag.
      Był dobrze zbudowanym facetem koło czterdziestki, ponadto nieźle uzbrojonym. Muszę przyznać, że wybrał sobie niezłe miejsce, ma stąd kilka kroków do bramy, gdyby sprawy przybrały zły obrót. Póki co nie wiedziałem jeszcze co z nim zrobię. Czy chcę go zabić, tak jak sobie życzył Thorus? Raczej nie, tym bardziej, że prawdopodobnie nie byłbym w stanie tego zrobić. Muszę się nad tym pożądnie zastanowić, a potem porozmawiać z nim, powołując się na Rathforda.
      Przy arenie spotkałem kilka osób. Domyśliłem się, że łysy facet z bliznami na twarzy, który przed chatą rozstawił stół z przymocowanymi licznymi skrzyneczkami i szufladami to zapewne Scatty, właściciel areny. Na ławce, tuż przy wejściu na arenę siedział facet z Nowego Obozu, łypiąc na mnie złowieszczo. Jeszcze nawet się nie odezwałem, a już widzę, że coś jest nie tak. Co oni wszyscy do mnie mają? Facet miał dziwny, brązowy kolor skóry, który mówił, że prawdopodobnie nie pochodzi z Myrtany. Drugim był kolejny wyznawca Śniącego, który stał niedaleko Scatty'ego i gapił się w niebo. Zapewne modlił się, odprawiał jakiś rytuał czy coś w tym stylu. Różnił się jednak od Baal Parveza. Był niewątpliwie bardziej umięśniony, a na ogolonej głowie i szyi dziwne tatuaże. Scatty i facet z Nowego Obozu wciąż bacznie mnie obserwowali, zwłaszcza że od jakiegoś czasu stałem jak wryty. Wybrałem Scatty'ego.
      - Czym się tu zajmujesz? - zapytałem niepewnie.
      - Nowy, co? Zwiedzasz Obóz? - Gdy przytaknąłem dodał: - Organizuję walki na arenie. Wiesz, przyjmuję zakłady, pozyskuję nowych zawodników i takie tam.
      - Chcę dołączyć do Obozu...
      - I szukasz poparcia, tak? - Nie dał mi skończyć.
      - To chyba jasne. Pomożesz mi?
      - Jasne, że ci pomogę. Ale pod warunkiem, ze zrobisz na mnie odpowiednio dobre wrażenie. Tu jest Stary Obóz, nie potrzebujemy tu tchórzy i męczydupy, takiej jak chociażby ten... no... mniejsza o to, mieszka obok Rączki. Takich właśnie ludzi tu nie będziemy tolerować.
      - Co mam zrobić?
      - Najlepsi wojownicy ze wszystkich obozów przybywają tu, żeby walczyć na mojej arenie. Wyzwij któregoś z nich na pojedynek i pokaż się z dobrej strony. Pokaż, ze potrafisz walczyć! Zobaczę na ile cię stać. I jeśli twoja walka mi się spodoba szepnę dobre słówko w twoim imieniu do Diego.
      - Nie ma znaczenia kogo wyzwę? To znaczy – dodałem, zerkając przez ramię – myślałem że Stary i Nowy Obóz nie dogadują się najlepiej. Dlaczego pozwalacie obcym walczyć na waszej arenie?
      Scatty zaśmiał się głośno.
      - To proste. Raz w tygodniu organizujemy walki, a nasi ludzie lubią patrzeć jak Szkodniki z Nowego Obozu dostają po głowie.
      Jeden z Cieni, który właśnie przechodził niedaleko nas odwrócił się do Scatty'ego i zaklaskał krótko, zaś dziwny facet z Nowego Obozu podniósł głowę i tak na nas spojrzał, że nie zdziwiłbym sie jakby zaraz wyciągnął broń i zaczął robić tu krwawą sieczkę. Scatty w ogóle się tym nie przejął.
      - Gdy walczy któryś z nich dostaję więcej zakładów, a to dobrze wpływa na interesy. Osobiście nienawidzę tych wieprzy z Nowego Obozu, ale... w tych trudnych czasach żaden pieniądz nie śmierdzi.
      - Na razie chyba się wstrzymam, dawno nie miałem broni w ręku.
      - Widzę – pokiwał głową Scatty, rzucając pogardliwe spojrzenie na pordzewiały miecz u mojego pasa. - Z takim czymś prędzej zrobiłbyś sobie krzywdę niż kogoś pokonał. Zadbaj najpierw o jakąś broń.
      - Broń to nie jedyny problem. Zajmujesz się też szkoleniem?
      - Tak, szkolę niektórych Cieni we władaniu bronią jednoręczną, ale nie za darmo. Musisz mi najpierw zapłacić.
      - Ile sobie liczysz?
      - Sto bryłek rudy za podstawowy trening.
      Zostawiłem Scatty'ego. Zapewne prędko nie będę miał wystarczająco dużo rudy, by się podszkolić. Powinienem najpierw nazbierać jakoś dla Draxa i nauczyć się polować. A skoro o tym mowa robię się strasznie głodny. Miałem nadzieję, że Grim już wrócił.
      Tak jak się spodziewałem wyznawca Śniącego zastąpił mi drogę, stając między chatami.
      - Bądź pozdrowiony nieznajomy! Jestem Gor Hanis i walczę na arenie ku chwale Wielkiego Śniącego! Widzę, że twa dusza błądzi i mój mistrz kazał mi porozmawiać z tobą, by pokazać ci ścieżkę prawdy.
      Westchnąłem ciężko, ale chyba tego nie zauważył. Wyglądało na to, ze nie da mi przejść bez rozmowy.
      - Zakładam że chodzi o ścieżkę Śniącego?
      - Tak! Proszę, poszukaj w Starym Obozie naszych braci, którzy będą potrafili lepiej niż ja ukazać ci jego nauki. Powiem ci tylko tyle: Śniący będzie naszym zbawicielem. Przyprowadził nas tutaj i z jego pomocą uda nam się stąd wyjść!
      - Chcesz przez to powiedzieć, że czekacie aż wasz bóg zwróci wam wolność?
      - Tak! I nasze oczekiwanie wkrótce dobiegnie końca! Szykujemy się do rytuału Wielkiego Przyzwania! Dlatego grzesznicy mają coraz mniej czasu na nawrócenie się! Pamiętaj o tym, gdy będziesz myślał nad wyborem obozu.
      Wydawał się tak zafascynowany swoimi słowami, że wyglądał jak naćpany. Albo może rzeczywiście był, bo wokół niego leżało kilka niedopałków.
      - Co tak właściwie tu robisz? Walczysz na arenie?
      - Zostałem wybrany przez moich mistrzów, by bronić na arenie honoru Obozu na Bagnie. Przyświeca mi więc wyższy cel, walczę by pokazać wszystkim niewiernym, jak wielka jest potęga Śniącego!
      - Więc jesteś najlepszym wojownikiem w swoim obozie?
      - Nie! Jestem co najwyżej najlepszy wśród nowicjuszy. Nie jestem nawet godzien mierzyć się ze Strażnikami Świątynnymi. Najlepszym wojownikiem w Obozie Bractwa i prawdopodobnie w całej Kolonii jest Cor Angar. To jest mój cel i największe marzenie. Dlatego walczę na arenie, by zdobyć sławę. Pragnę być przez niego zauważony i przyjęty do zaszczytnego grona Strażników Świątynnych, by móc pobierać u niego nauki.
      - Kim jest ten Cor Angar?
      - Naszym guru! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
      - Słucham, słucham. Kto jeszcze prócz ciebie walczy na arenie?
      Gor Hanis zrobil obrażoną minę, ale odpowiedział mi normalnie.
      - Wczoraj odbyły się walki i wygraliśmy je we trzech. Ja, Kharim – to ten facet, który ciągle się na nas patrzy – i jeszcze Kirgo. Tylko że on akurat gdzieś zniknął. Teraz nasza trójka musi zostać blisko areny, przez tydzień, do następnych walk ludzie mogą rzucać nam wyzwania. Taka jest tu zasada.
      - Rozumiem. Czy zmierzyłbyś się ze mną na arenie? Nie teraz – poprawiłem szybko, gdy zobaczyłem jego pełną politowania minę. - Jak tylko się jakoś przygotuję.
      - Jeśli potrenujesz to zawalczę z tobą, żeby dać ci parę lekcji. Zostanę na tę jedną walkę twoim mentorem.
      Tak bym tego nie ujął, ale cóż.
      - Wielkie dzięki. Niedługo się zgłoszę.
      - Niech Śniący będzie z tobą.
      Mając nadzieję, że nie będę miał już dziś styczności z członkami Sekty, ruszyłem dalej. Pamiętałem, że gdzieś tu powinien być dom Cienia, o którym mówił Diego, Rączki. Z drugiej strony miałem na uwadze też słowa Fletchera, żeby dowiedzieć się czegoś od Kopaczy o Neku. Właśnie zobaczyłem Cienia w starszym wieku siedzącego na ławeczce przed chatą, postawioną przy samym murze na wzniesieniu. Ruszyłem szybkim krokiem w jego stronę, mijając grubego Kopacza w białym fartuchu, który mieszał długą łyżką w wielkim kotle na prowizorycznym palenisku. Gdy go mijałem odniosłem wrażenie, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale nie zatrzymałem się. Może u Rączki pójdzie mi lepiej. Muszę dziś zrobić coś produktywnego, żeby nie zawieść Diego.
      - To ciebie nazywają Rączką? - zapytałem stając przed nim.
      - A jaki masz interes w tym, żeby wiedzieć?
      - Chcę zostać Cieniem.
      - Jesteś tu nowy? Czy może obrzydła ci robota w kopalni? I co z tego?
      - Możesz mi pomóc?
      Machnął ręką i wrócił do badania wzrokiem stanu swoich butów.
      - Nie mam pojęcia jak to zrobić.
      - W zasadzie to szukam kogoś, kto mógłby mnie czegoś nauczyć.
      - To dlaczego przyszedłeś z tym do mnie?
      Rozmowa z nim była naprawdę trudna.
      - Przysłał mnie Diego.
      Rączka wyraźnie się ożywił. Zauważyłem, że imię Diego otwiera bardzo wiele drzwi w Zewnętrznym Pierścieniu.
      - Trzeba było tak od razu. Jeśli chcesz dołączyć do naszego obozu powinieneś być dobrym wojownikiem albo zręcznym złodziejem. Zauważyłeś pewnie, że z początku wpływowi ludzie z obozu mogą mieć dla ciebie różne zlecenia, dlatego proponowałbym ci z początku podszkolić się w fachu złodziejskim.
      - Złodziejem? - powtórzyłem niepewnie.
      - Taak, co w tym takiego dziwnego? Jesteśmy pod Barierą, tu każda dobra umiejętność się liczy. A zdolności złodziejskie wymagają zręczności, sprytu i inteligencji, a te cechy są pomocne w każdym zleceniu. Zupełnym przypadkiem tak się składa, że jestem najlepszym złodziejem w Starym Obozie.
      Wygląda na to, że niektórzy po wrzuceniu za Barierę nie musieli się nawet przebranżowić, żeby zyskać szacunek. Ale miał rację, takie umiejętności są bardzo przydatne.
      - Czego możesz mnie nauczyć? I ile sobie za to bierzesz?
      - Wszystkiego co ma związek z moim fachem. Skradanie, otwieranie zamków, kradzież kieszonkowa... A co do zapłaty, umówmy się tak. Ja cię czegoś nauczę, a gdy to opanujesz zyskasz moje poparcie. Za to ty w ramach zapłaty będziesz winien mi przysługę.
      Spiąłem się. Za dużo się kryło pod tymi słowami. Nie lubię niejasnych sytuacji.
      - Nie jestem zabójcą.
      Rączka pokręcił gwałtownie głową.
      - Źle mnie oceniasz. To będzie drobna przysługa, nic co mogłoby wpłynąć na twoją pozycję w Starym Obozie i z pewnością nie będzie to żadne zlecenie. Czy to ci odpowiada?
      A co mi tam, może nie będzie tak źle.
      - Tak.
      - Świetnie. W takim razie nie czekajmy. Co chciałbyś wiedzieć?
      Zastanowiłem się chwilę pod kątem umiejętności, które będą mi przydatne w najbliższym czasie. Pomyślałem o polowaniu z Grimem i później być może z Draxem.
      - Chciałbym nauczy się skradać i chodzić niepostrzeżenie.
      - Myślę - bez żadnej fałszywej skromności - że jestem jednym z najlepszych złodziei zrzuconych do tej przeklętej Kolonii. Może nawet najlepszym, nie licząc pewnej osoby z Nowego Obozu... Jednak jeśli chodzi o skradanie się, powinieneś porozmawiać z Cavalornem.
      - Gdzie go znajdę?
      - Poza obozem. Ma domek myśliwski po drodze do Nowego Obozu i tam spędza większość czasu.
      - A która umiejętność według ciebie może być dla mnie najbardziej przydatna?
      - To proste. Jesteś tu nowy, z tego co widzę też ambitny. Będziesz zwiedzał Kolonię i trafisz do rożnych miejsc, w których na przestrzeni lat urzędowali różni ludzie. Najlepszą opcją będzie wyuczenie sie otwierania zamków, w całej Kolonii jest pełno pozamykanych skrzyń, których właściciele juz nigdy ich nie otworzą. Kiedyś sam takich miejsc szukałem i powiem ci, że w taki sposób można się naprawdę nieźle obłowić. Problem w tym, że starzeję się, nie mam już sił i chęci na podobne wyprawy.
      - W takim razie naucz mnie otwierania zamków.
      - Dobrze. Ale wróć do mnie jutro rano. Przygotuję kilka specjalnych kufrów i załatwię parę wytrychów. Myślę, że szybko to opanujesz.
      - Dzięki. Do zobaczenia jutro.
      Dość dawno już minęło południe, a Grima wciąż nie było nigdzie widać. Kiszki zaczynały grać mi marsza. Chcąc wyruszyć jak najwcześniej wróciłem pod zamkową bramę i siadłem na ławce w tym miejscu co wczoraj, obserwując okolicę, jednocześnie będąc bacznie obserwowany przez Thorusa. Nie bój się, nie zapomniałem o naszej umowie.
      Minęła dobra godzina zanim w końcu zobaczyłem Grima. Nadszedł z sektora zajmowanego przez Bloodwyna, szedł powoli ze spuszczoną głową, zauważyłem, że prócz maczugi ma jeszcze krótki łuk i kilka strzał za paskiem. Zobaczył mnie dopiero gdy dzieliło nas tylko kilka kroków.
      - Cześć żółtodziobie! - zawołał bardzo dziarsko, natychmiast porzucając zasępioną minę. - Szukam cię od kilku godzin! Jesteś gotów?
      Kłamie, ale w tym momencie niezbyt mnie to obchodziło. Byłem głodny, a czekało nas jeszcze trochę roboty.
      - Jasne. Idziemy?
      - Zbieraj się. Nie musisz nic brać, wszystko mam ze sobą, ale przez to ty będziesz miał najbrudniejszą robotę.
      - Dokąd idziemy? - zapytałem, wstając.
      - Do lasu po drodze do Starej Kopalni. Chodźmy, to może wyrobimy się do wieczora.
      Ruszyliśmy na moje pierwsze polowanie, mając nadzieję, że dopisze nam szczęścia na tyle by na jakiś czas zaspokoić puste żołądki.

                                                                          ***