***
- Dobra,
stąd zaczniemy.
Staliśmy
na skraju lasu, na ścieżce wiodącej do Starej Kopalni, całkiem
niedaleko miejsca w którym wczoraj spotkałem Draxa i Rathforda.
- To
oczywiste, że będziemy musieli zejść ze ścieżki.
Z każdym
wypowiedzianym słowem stawał się coraz mniej pewny siebie.
- Co jest
naszym celem? Jakie zwierzęta żyją w tym lesie?
- Nie wiem
do końca, byłem tu tylko raz i to w dodatku z jednym myśliwym.
- Chcesz mi
powiedzieć, że jesteś tak samo zielony jak ja?
- Nie,
naprawdę dużo się wtedy nauczyłem!
Cholera,
pięknie. Naprawdę pięknie.
- Jesteśmy
w dupie – stwierdziłem, niespecjalnie zresztą zaskoczony. - Wiesz
chociaż na co tu możemy trafić?
- Noo,
ostatnio upolowaliśmy dzika. Ale wiem, ze można tu trafić też na
ścierwojady i wilki.
- Dobra,
musimy być po prostu ostrożni. Idziemy?
- Tak.
Lepiej wyciągnij miecz.
Miałem
tylko szczerą nadzieję, że nawet jeśli jest to zwykłe polowanie, nie będzie to ostatnia rzecz jaką zrobimy w życiu. Zachowanie
Grima pokazało wyraźnie, że czegoś się obawia. Prawdę mówiąc
wolałem tego nie wiedzieć. Jak pogłoduję jeszcze kilka dni będę
gotów wejść do tego lasu i rozszarpać pierwsze lepsze zwierzę
gołymi rękami.
Grim
założył strzałę i ruszył pierwszy.
-
Przejdziemy kawałek ścieżką, a potem wejdziemy głębiej. Spójrz,
po lewej stronie widać jeszcze rzekę. Podobno spływa z gór przy
Nowym Obozie.
- Wiesz –
dodał po chwili – z początku jak tu trafiłem, zastanawiałem się
dlaczego nie ma tu zbyt wiele zwierząt, a ludzie boją sie wchodzić
do lasu i chodzić sami szlakami między obozami. Jednak po kilku
dniach zrozumiałem. Wyobrażasz sobie kilkuset facetów zamkniętych
na małej przestrzeni, z ograniczonymi zasobami, nie tylko jedzenia?
To było oczywiste, że w końcu żarcie się skończy, a ludzie
zaczną szukać mięsa. W ciągu prawie dziesięciu lat istnienia
Bariery przetrwały tylko te zwierzęta, które albo są niejadalne,
albo potrafią się wystarczająco dobrze bronić. Myślę, że tu
będzie dobrze.
- W
porządku. Ty obserwuj prawą a ja lewą stronę. Zachowajmy lekki
dystans.
- Dobra.
Grim ciężko
przełknął ślinę i razem zeszliśmy ze ścieżki. Było już tu
dość gęsto i niewiele światła dostawało się przez korony
drzew. Szliśmy wolno, bacznie obserwując i nasłuchując otoczenie
lecz wciąż najgłośniejszym dźwiękiem był odgłos naszych
kroków po ściółce. Co jakiś czas jakiś owad przeleciał mi
przed twarzą, ale nic więcej. Im głębiej się zapuszczaliśmy tym
bardziej bezużyteczny wydawał się mój przerdzewiały miecz w
przypadku, gdy coś wyskoczy na nas z krzaków. Jednak w końcu udało
mi się coś dostrzec. Syknąłem na Grima, pokazując mu stojącego
tyłem do nas niewielkiego, samotnego dzika, ryjącego w ziemi. Grim
kiwnął głową i gestem kazał mi zaczekać sam zaś podszedł
kilka kroków bliżej, uklęknął na jednym kolanie i starannie
wymierzył.
Udało się.
Strzała pomknęła idealnie, najwidoczniej trafiając w ważny
narząd, gdyż dzik w zupełnej ciszy upadł, znikając za niewielkim
krzakiem. Grim poszedł go sprawdzić, a ja wyluzowałem się nieco,
czekając aż wróci. Dzik nie wydawał się duży, ale może być
ciężko zanieść go we dwóch do obozu. Chyba że Grim chce go
sprawić na miejscu, ale to mogłoby przyciągnąć drapieżniki.
- Spieprzaj
do rzeki! Już!
Grim minął
mnie w pełnym sprincie. Nie miał już łuku, a gnał na złamanie
karku, nie bacząc na to, że zgubił jeden but.
- Nie
oglądaj się!
W takich
wypadkach nie myśli się "po co?", po prostu się biegnie.
Dogoniłem go i razem przecięliśmy ścieżkę, biegnąc w stronę
rzeki. Całe szczęście, ze po zabiciu dzika schowałem miecz za
pasek, bo inaczej bym się nim pociął. I tak musiałem trzymać
jedną rękę na głowicy, żeby sobie nie pokaleczyć nogi.
Grim
dosłownie wskoczył do rzeki, a ja za nim. Dopiero gdy
wygramoliliśmy się na drugi brzeg, ociekając wodą ten odwrócił
się i spojrzał za siebie.
- Dzięki
ci, Innosie – wysapał.
- Co to
było?
-
Cieniostwór. Jasna cholera, ten dzik stał kilka kroków od
cieniostwora! Innosie, Adanosie, Beliarze i wszyscy, którzy się do
tego przyczyniliście, dzięki wam, że wolał zjeść dzika niż
mnie.
Cieniostwór!
Miałem ochotę go zatłuc. Zaprowadził nas do tego lasu, wiedząc,
że grasuje tu taka bestia!
- I tyle z
naszej kolacji.
- Masz
ochotę na rybę? - zapytał.
- Jeśli to
kolejny idiotyczny pomysł i ta ryba ma dwa metry długości i zęby
jak noże, to przysięgam, że sam cię pokroję i będę ją karmić
po kawałku.
- O co tak
się złościsz, to nie moja wina, że trafiliśmy akurat na niego!
Jak chcesz to wróć się po tego dzika! I spytaj cieniostwora, może
ci zostawi kawałek.
-
Straciliśmy łuk i nie za bardzo mamy z czego zrobić wędkę –
zauważyłem.
- Wiem, ale
nie zrobimy tego tu – obaj zerknęliśmy na małe stado krwiopijców
na drugim brzegu, które na szczęście nie wydawało się nami
zainteresowane. - Znam jedno miejsce, gdzie woda jest dość płytka
byśmy sobie poradzili bez wędki.
- Dobra.
Gdzie to jest?
I tak oto
przez kolejną godzinę robiliśmy z siebie głupków, bo miejscem,
które miał na myśli Grim był most przed Starym Obozem. A
właściwie to woda przepływająca od tym mostem.
Strażnicy,
których spotkałem poprzedniego dnia zostali najwidoczniej zmienieni
i nie było pana Mistrza Ironii. Ci woleli przyglądać się naszym
wysiłkom w milczeniu, co było dobre bo łatwiej wtedy było skupić
się na rybach, ale z drugiej ich uśmieszki sprawiały, że miałem
ochotę komuś przyłożyć.
Woda w tym
miejscu rzeczywiście była płytka i razem z Grimem próbowaliśmy
złapać przepływające ryby gołymi dłońmi. Aby ułatwić sobie
pracę ściągnęliśmy nasze koszulki i w ten sposób dość szybko
złapaliśmy kilka sporych ryb. Mimo wszystko zadowoleni z siebie
oprawiliśmy je na miejscu nożem Grima i nadziane na patyk
przynieśliśmy do obozu. W samą porę, bo słońce powoli zbliżało
się do horyzontu.
Rozpaliliśmy
ognisko w tym samym miejscu co wczoraj i na zmianę trzymaliśmy ryby
na ogniem. Wkrótce zaczął się roznosić dość przyjemny zapach,
a kilku Kopaczy patrzyło na nas z wyraźną zazdrością. Od
przygodny z cieniostworem Grim wydawał się być wyraźnie przybity
i praktycznie się nie odzywał.
- Co jest?
- zapytałem po zdecydowanie zbyt długim czasie gapienia się w
ogień.
- To
znaczy?
- Aż tak
cię przestraszył ten cieniostwór? Daj spokój, przecież żyjemy.
- Nie.
I to było
wszystko co od niego usłyszałem.
Ryby
dopiekały się powoli, a do nas podszedł facet ubrany jak Kopacz,
lecz w porównaniu do innych których widziałem jego ubranie było
niemal nieskazitelnie czyste.
- Witam
panowie – powiedział. - Do mojej chaty – to ta zaraz przy bramie
– dotarł miły zapach, a ja bardzo dawno nie jadłem ryby. Co
powiecie na mały handel?
Wyciągnął
zza pleców butelkę prawie pełną przezroczystego płynu.
- Jedna
ryba za parę łyków ryżówki? - zapytał, machając butelką.
- Wchodzę
w to – powiedziałem, zaś Grim – o dziwo – milczał.
- Nazywam się Graham – przedstawił się nieznajomy, siadając obok. Kolejna
osoba o której mówił Rathford. - Wy zapewne jesteście nowi? Da
się to poznać na pierwszy rzut oka.
- Nie
jesteś Kopaczem?
- Jasne że
nie, te spodnie po prostu są wygodne. Z moim zawodem na szczęście
nie musiałem nigdy pracować w Kopalni.
- To
znaczy?
- Jestem
kartografem – oznajmił z dumą. - Robię mapy i sprzedaję w
obozie. Prawdę mówiąc nie tylko w naszym, mam klientów też w
innych obozach, a nawet wśród myśliwych.
- W takim
razie pewnie sporo podróżujesz po Kolonii?
- Sam
nigdy. To niebezpieczne, a ja nie potrafię walczyć. Mam układ ze
Strażnikami i Cieniami. Gdy mają do wykonania zadania z dala od
obozu czasem zabierają mnie ze sobą, a ja mam wtedy okazję porobić
szkice, które dopracowuję po powrocie do obozu. Oni dostają jedną
kopię i tak nasz układ trwa. Te ryby chyba już się nadają.
Rzeczywiście,
nie zauważyłem. Na kiju było siedem ryb, zdjąłem sobie jedną i
podałem cały rożen Grimowi, który zrobił to samo również bez
słowa. Ta jego markotność była bardzo dziwna. Ostatni nałożył
sobie Graham i zanim spróbował, powąchał ją demonstracyjnie.
- Cóż za
piękny zapach.
- Oddałbym
wiele za szczyptę soli – powiedziałem, ocierając brodę.
- Ciężko
ją tu dostać. Chyba że dostaniesz się na zamek. Strażnicy mają
wszystko, co przychodzi ze świata zewnętrznego.
- Jakie
mapy sporządzasz? - spytałem między kęsami.
- Zależy
jakie jest zapotrzebowanie. Na chwilę obecną mam kilka kopii planu
Starego Obozu, drogi do Starej Kopalnii, drogi do Brac... a nie,
zapomniałem, że ta się zniszczyła, muszę zrobić nową. No i mam
jeszcze mapę całej Kolonii. Cholera, zrobienie jej zajęło mi
dobry miesiąc, ciężkiej pracy, a i tak jest niekompletna.
-
Zamierzasz ją kiedyś skończyć?
- Ha, dobre
sobie. Czy zamierzam skończyć? Pewnie że tak! Jeśli tylko zrobisz
mi pewną przysługę.
- Przysługę?
- Idź na
ziemie orków i zabij wszystko co się tam rusza.
Uśmiechnąłem
się pod nosem, za to Grim w końcu wydał z siebie jakiś głos,
mimo że było to tylko parsknięcie śmiechem.
Wziąłem
rybę i podałem Grimowi. Na rożnie zostały jeszcze dwie i po
krótkim zastanowieniu zaproponowałem Grahamowi, ale odmówił.
- Dzięki,
nie chcę wam ich zabierać, to wy je złowiliście.
W końcu
otworzył butelkę i podał mi. Wyplułem kilka ości i wziąłem
solidny lyk.
Gorzałka
nie byłą zbyt mocna, nawet nie paliła w gardło, chociaż muszę przyznać, że nie była zła. Podałem butelkę Grimowi, a następnie
znów wróciła do Grahama, który ocenił ilość pozostałego
trunku i skrzywił się nieznacznie.
- Skąd
masz ryżówkę? - zapytał nagle Grim.
- Od
takiego faceta z Nowego Obozu. Tam wyrabiają ją na potęgę.
Zakładam,
że ma na myśli Mordraga. Widać handluje nie tylko rzeczami z
przejętych konwojów.
- Wiecie
co, miałem w sumie już lecieć, ale będę miał dla was chyba
jeszcze coś. Łapcie, napijcie się jeszcze trochę. Dziś jak byłem
na targowisku doszły mnie słuchy, że jeden z Cieni ma robotę dla
żółtodzioba. Dziś jest chyba już trochę za późno, ale jutro
możecie spróbować.
Graham
odszedł, a ja postanowiłem, że jutro jak tylko wyjdę od Rączki
udam się na targowisko. Spojrzałem na Grima i postanowiłem nie
poruszać tego tematu. Kto pierwszy ten lepszy.
Zjedliśmy
ostatnie ryby, krztusząc się i plując, bo okazały się być
bardziej wredne niż poprzedniczki. Zauważyłem, że Grim co jakiś
czas zerka niespokojnie na obszar za moimi plecami, czyli część
obozu, pilnowaną przez Bloodwyna. Zupełnie jakby się czegoś bał.
Może właśnie o niego chodzi?
Po jakimś
czasie wstał, mówiąc, że idzie do siebie, dziękując mi za
wspólne polowanie. Zostałem sam, było już ciemno, a jutro czekała
mnie lekcja u Rączki. Zamierzałem poczekać aż ognisko nieco
przygaśnie i odejść. Właśnie minął mnie, zataczając się
kolejny Kopacz, wyglądający na mocno pijanego.
Cóż,
dzisiejszy dzień chyba nie był taki zły. Jeśli się postaram za
kilka dni Diego będzie ze mnie zadowolony.
To był
instynkt. Ułamek sekundy. Zrobiłem jedyną rzecz jaką w tym
momencie mogłem – rzuciłem się twarzą w dogasające ognisko i
przetoczyłem na bok, rozsypując wszędzie skry i parząc sobie
boleśnie tułów. Natychmiast zerwałem się i wyciągnąlem broń,
zanim napastnik – którym był zataczający się Kopacz – wyrwał
nabitą kolcami maczugę z miejsca w którym przed momentem
siedziałem.
Jego
spojrzenie było dzikie tak jak jego uśmiech. Zastanawiałem się,
czy w moim obecnym stanie dam mu radę i czy lepiej zaatakować go od
razu, czy poczekać na jego ruch. W mig zdałem sobie sprawę, że ta
pierwsza opcja odpada, bo z pewnością widzi mnie jakiś Strażnik,
a jeśli on zapłacił za ochronę, to praktycznie już jestem
trupem.
Nie zaatakował jednak ponownie. Odwrócił się i odbiegł, znikając w
ciemnościach.
Wciąż
spięty do granic rozejrzałem się, czy napastników nie ma
przypadkiem więcej. Zobaczyłem jedynie Strażnika stojącego
nieopodal chaty Diego. Po przyjrzeniu się poznałem go. Był to
Fletcher. Wsunąłem miecz za pasek i chciałem odejść w stronę
chaty. Przechodząc obok niego powiedziałem:
- Wygląda
na to, że mi pomogłeś.
- Tak? Cóż,
nie miałem takiego zamiaru. Ale jeśli już to zrobiłem, możesz
się odwdzięczyć, znajdując Neka.
- Wiem.
Pracuję nad tym.
Gdy byłem
już w chacie, przed położeniem się musiałem naprawić odpadającą
zasuwę. Niezbyt mi to wyszło, ale może przynajmniej zatrzyma wiatr
przed wepchnięciem drzwi do środka. Drugi dzień w Kolonii dobiegł
końca, a ja wciąż żyję. I zamierzam poprawić ten wynik.
Rankiem
Rączka czekał na mnie przy studni pośrodku ścieżki, naprzeciw
swojej chaty.
- Wszystko
już przygotowałem. Wejdźmy do środka.
W środku
pod ścianą ustawione były trzy zbite wyglądające dość solidnie
kufry. Obok na ziemi leżała sterta wytrychów.
- Nie
potrwa to długo, ale skup się i słuchaj – powiedział. - Mam tu
prosty zamek, głównie takie są tu używane. Pod Barierą znajdzie
się może paru ślusarzy, potrafiących zrobić coś solidniejszego.
W każdym razie spójrz.
Rzucił mi
rozebrany zamek, razem z wytrychem, które złapałem i obejrzałem
dokładnie.
- Jak
widzisz, zamek składa się z niewielkich bolców, które dopasowują
się do wyżłobień w kluczu, powodując otwarcie. Zapoznaj się z
tym dokładnie. Znajomość budowy zamków to podstawa gdy chce się
je otwierać.
Następnie
wziął ze stosu kolejny wytrych i pokazał mi na dłoni.
- Zamki
otwiera się wytrychem i polecam ci zawsze mieć kilka przy sobie.
Chociaż nie jest to skomplikowana rzecz i spokojnie możesz zrobić
go na przykład z gwoździa. Składa się z dwóch części. Na tę
mówimy obracacz. Schemat działania jest bardzo prosty. Obracaczem
stymuluje się zamek w stronę, w którą się otwiera, a następnie
tą częścią próbujesz ustawić bolce we właściwej kolejności.
I to wszystko. Spróbuj najpierw na tym zamku, a jak ci się uda to
na skrzyniach. Twoim zadaniem jest otworzyć wszystkie trzy.
- Strasznie
tu ciemno.
- Tym
lepiej, tu nie liczy się twój wzrok, tylko wyczucie i zręczność.
Musisz uważać, żeby nie złamać wytrycha, co się czasem zdarza
niewprawionym. Cierpliwość jest tu cechą kluczową. To bardzo
subtelna sztuka – W tym momencie wytrych pękł mi w dłoni. Nie
sądziłem, że jest tak delikatny. - Właśnie o tym mówię.
Delikatność! Musisz się z nim obchodzić jak z kobietą, a nawet
jeszcze łagodniej. Teraz oczyść zamek z resztek wytrycha i spróbuj
kolejnym.
Minęło
dobre kilka godzin nim w końcu udało mi się otworzyć pierwszy
zamek. Za to gdy pierwszy się poddał, z kolejnymi poszło mi
zadziwiająco szybko. Rączka cały czas obserwował mnie z łóżka,
czasem dopowiadając jakieś wskazówki.
Gdy
zbierałem się do odejścia zapewnił mnie, że teraz poprze mnie u
Diego.
- Zręcznych
złodziei nigdy za wiele – powiedział na odchodne, uśmiechając
się pogodnie.
Zdobyłem
już pierwszy głos poparcia i byłem z siebie bardzo zadowolony.
Ośmielony zdecydowałem się udać na targowisko, by sprawdzić to,
co mówił Graham. Przedtem nabrałem wody ze studni i przemyłem
sobie twarz. Prawdę mówiąc przydałaby mi się też kąpiel.
Przed
pierwszą chatą przed targowiskiem siedział Cień, pogwizdując
sobie wesoło. Miał łysą głowę, a na czole cienką bliznę.
Według Grima w tej chacie mieszkał niejaki Świstak, który również
był wpływową osobą.
- Cześć,
jestem tu nowy – zagadałem.
- Czego
chcesz? - zapytał, jakby zdziwiony.
- Chciałbym
zostać Cieniem....
- I szukasz
ludzi, którzy cię poprą, tak? Jeśli chcesz, żebym cię poparł
musisz najpierw coś dla mnie zrobić.
- Co
takiego?
Świstak
zerknął na targowisko, po czym wstał i stanął obok chaty, by nie
być widzianym z tamtej strony i gestem kazał mi podejść.
- Chcę
jedną z broni, którą ma na swoim składzie Fisk, ale on nie chce
mi jej sprzedać. To miecz, bardzo dobry miecz. Dam ci sto bryłek
rudy, a ty kupisz ten miecz dla mnie.
- Czemu
Fisk nie chce ci go sprzedać?
- Trochę
się posprzeczaliśmy.
- I?
- I to
wszystko co musisz wiedzieć – zmarszczył brwi, nagle rozeźlony.
- Jesteś strasznie wścibski.
- A
przyszło ci do głowy, że mógłbym po prostu zwiać z twoją rudą?
- zapytałem niepewnie.
Świstak
tylko wzruszył ramionami.
- Nie
zapominaj, że to jest mała kolonia. Prędzej czy później bym cię
znalazł.
-
Spokojnie, pytam czysto hipotetycznie. Daj mi te bryłki, a kupię go
dla ciebie. Powiedz tylko, jak rozpoznam ten miecz?
- Jest
bardzo bogato zdobiony. Z pewnością go poznasz. - Wręczył mi
sporą sakiewkę, którą schowałem do kieszeni. - I jeszcze jedno.
Nie idź od razu do Fiska. Pokręć się najpierw po targowisku,
pogadaj z kimś. Rób tak, żeby się nie domyślił, że kupujesz go
dla mnie.
- W
porządku, zrozumiałem.
Wedle
zaleceń połaziłem trochę po targowisku, udając, że przyglądam
się rzeczom wyłożonym na stołach. Prócz Fiska handlowały tu
jeszcze cztery osoby. Trzech Cieni i jeden facet w ubraniu różniącym
się od pancerzy gildii z obozu. Jego strój składał się z
pozszywanych skór i tkanin, a sprzedawał niemal wyłącznie skóry,
rogi i inne zwierzęce trofea, więc zakładałem, że jest
niezrzeszonym myśliwym. Jeden z Cieni, mający swoje stanowisko na
samym skraju, tuż przy skarpie, gdy byłem tu pierwszy raz
obserwował mnie bacznie i teraz robił to samo. Jako jedyny nie miał
wystawionego towaru przed swoją chatą. Gdy tylko znalazłem się
dostatecznie blisko zawołał:
- Hej ty!
Sprzedaję bagienne ziele i różne wywary z obozu na bagnach. Może
czegoś potrzebujesz?
- Co o jest
bagienne ziele? - zapytałem. Już kolejna osoba o tym wspomina o tej
roślinie.
- Jesteś
tu nowy, co? - powiedział, przyjmując minę wszechwiedzącego
nauczyciela. - Bagiene ziele można palić. To baaardzo relaksujące.
Puścił mi
oko, a ja dopiero dostrzegłem, że oczy ma mocno przekrwione i
szczerzy się jak idiota.
- W
zasadzie to chciałbym dołączyć do obozu i zostać Cieniem.
- No
proszę, i szukasz pewnie okazji żeby pokazać na co cię stać,
tak?
Wzruszyłem
ramionami.
- Dobra.
Możesz wyświadczyć mi pewną przysługę. Jeśli dobrze się
spiszesz to wstawię się za tobą u Diego. Jestem Dexter i Diego
bardzo liczy się z moim zdaniem.
- O co
chodzi?
- W obozie
Sekty mieszka mężczyzna imieniem Kalom. To wielka szycha, jeden z
najważniejszych Guru całej tej pomylonej zgrai. - Urwał na
sekundę, by rozejrzeć się, czy nikt nie stoi wystarczająco blisko
by go usłyszeć. - Kalom jest alchemikiem, posiada przepis na
niezwykle skuteczny napój uzdrawiający. Chciałbym go od neigo
odkupić, wtedy sam mógłbym zacząć produkować ten napój. A to
byłaby wielka korzyść... dla Starego Obozu rzecz jasna. Ale jest w
tym mały problem, mianowicie do Kaloma trudno się zbliżyć,
zwłaszcza ludziom z zewnątrz.
- Więc
czego oczekujesz ode mnie?
- Te świry
z Sekty bez przerwy szukają nowych ludzi. Jesteś tu nowy, nikt cię
nie zna. Pokręć się trochę wśród nich, udawaj że chcesz do
nich dołączyć. To właśnie Kalom sprawdza nowych kandydatów,
więc będziesz miał świetną okazję by się do niego zbliżyć.
Jeśli uda ci się z nim spotkać, spróbuj zdobyć te recepturę.
Czy za nią zapłacisz czy nie, to już twoja sprawa.
Muszę
przyznać, cwany był. Ale nie dam się tak łatwo wrobić.
- To łatwe
nie będzie. Co będę z tego miał?
- Zgadnij
od czego będzie zależała moja odpowiedz, gdy Diego zapyta mnie...
- Nie o to
mi chodzi – przerwałem mu niecierpliwie. - Bardzo prawdopodobnie
będę musiał zapłacic za tę recepturę. Potrzebuję zaliczki.
Powiedzmy jakieś pięćdziesiąt bryłek rudy.
- Nie ma
mowy!
- Trudno.
Nie ma rudy, nie ma receptury.
Dexter
wyraźnie był nieco skołowany. Wiedziałem, próbował mnie wykiwać.
Ale dobrze, że się postawiłem, może uda mi się uzyskać trochę
rudy na początek.
- No
dobra... - wydusił w końcu. - Ale rudę dostaniesz dopiero po
przyniesieniu przepisu.
- Nie –
zaprzeczyłem stanowczo, zgrywając twardego biznesmena. - Albo
zapłacisz mi z góry, albo sam biegaj sobie na bagna.
- Jest tu
wielu żółtodziobów. Może jednak powinienem zlecić to któremuś
z nich.
Gówno
prawda. Jeśli by było tylu chętnych to już dawno by o tym
wspomniał.
- Świetnie
– powiedziałem, pokazując, że mam zamiar się odwrócić. -
Zapomnijmy o całej sprawie.
- Zaraz,
poczekaj! - Zgodnie z moimi oczekiwaniom zawołał, łapiąc mnie za
ramię. - Chciałem tylko zobaczyć jak daleko się posuniesz.
Pięćdziesiąt bryłek to trochę dużo jak na żółtodzioba, nie
sądzisz? - Nie odpowiadałem, wiedząc, że wygrałem już tę
licytację. - A niech cię szlag, masz tu swoje pięćdziesiąt
bryłek. Tylko nie próbuj mnie wykiwać, mały.
- Gdzie
jest ten cały obóz na bagnie? - zapytałem, chowając sakiewkę do
drugiej kieszeni. Obie były już wyraźnie wypchane. Dwóch Cieni w
kilka chwil dało mu sto pięćdziesiąt bryłek! Wzbudzam aż takie
zaufanie czy co?
- Wyjdź
przez południową bramę a potem idź ścieżką na wschód. Chociaż
może lepiej jakbyś poprosił któregoś z Nowicjuszy w obozie. Na
pewno chętnie cię zaprowadzą. A najlepiej będzie jak weźmiesz
mapę. Tak się składa, ze mam tu jedną. Kosztuje... pięćdziesiąt
bryłek rudy.
Cwaniak.
Zapewne dostał jedną z kopii Grahama. Ale mi nie będzie ona
potrzebna. Nie zamierzam iść na bagna póki nie załatwię poparcia
pozostałych Cieni.
-
Południowa brama to ta przy zawalonej wieży, tak?
-
Dokładnie.
- W
porządku. Uprzedzam tylko, że to zadanie trochę mi zajmie.
- Ważne,
żebyś przyniósł recepturę. Będę cię obserwował.
Dobra,
udało mi się załatwić trochę rudy na kredyt. Na pewno się
przyda. Teraz Fisk.
- Chciałbym
kupić miecz – powiedziałem, gdy podszedłem do jego stoiska. -
Tylko nie taki zwykły. Myślałem o czymś, bardziej eleganckim. Coś
bogato zdobionego.
- Dobrze
trafiłeś chłopcze – zaskrzeczał. - Mam tu cos w sam raz dla
ciebie. Osobiście nie znoszę takiego psucia dobrej broni, ale
interes musi się kręcić. Spójrz.
Tak, to
musiał być ten. Prosta, ale pozłacana rękojeść, błyszczący
kamień w głowni i klinga pokryta symbolami.
- Nadaje
się idealnie. Ile kosztuje?
- Masz
szczęście, bo Cień, który go zamówił już nigdy więcej się tu
nie pojawi. Kosztuje jedyne sto dziesięć bryłek rudy.
Zainteresowany?
Możliwe,
że się domyślił. Trudno. Nie pobiegnę teraz po te dziesięć
bryłek do Świstaka, bo wszystko się wyda. Odliczyłem dziesięć
bryłek rudy z sakiewki Dextera - który na szczęście tego nie
widział, bo znikł wewnątrz chaty – i dorzuciłem do tamtych stu.
- Biorę go
– powiedziałem, dając mu sakiewkę.
Fisk
schował ją do kieszeni i wręczył mi miecz.
- Trzymaj,
jest twój.
- Nie
przeliczysz?
- Zrobię
to później. To mały obóz, a ty z pewnością nie chciałbyś mnie
oszukać. Więc nie mam się co z tym spieszyć, prawda?
Prawda.
Uczciwość nie jest tu cechą, jest po prostu jedyną możliwością,
jeśli chce się przeżyć.
Pokręciłem
się jeszcze chwilę w okolicy, oczekując aż Fisk pójdzie na
dłużej do chaty i gdy w końcu tak się stało wróciłem do
Świstaka, który już na mnie czekał.
- Masz
miecz, świetnie!
- Tak, ale
Fisk żądał teraz za niego stu dziesięciu bryłek rudy.
- I pewnie
mam oddać ci te dodatkowe dziesięć bryłek?
- Myślałem,
że zależy ci na tym mieczu.
- Dobra.
Trzymaj – wygrzebał z kieszeni kilka bryłek i odliczył równo
trzynaście. - Masz, napij się czegoś w karczmie, za moje zdrowie.
- To jest
tu karczma? To znaczy poza zamkiem.
- Jest,
choć nie zasługuje na tę nazwę. Przy zawalonej wieży, a w
zasadzie w niej. Wejście jest przy południowej bramie. W każdym
razie to nie było trudne zadanie. Jednak pomogłeś mi, a ja teraz
pomogę tobie. Gdy Diego mnie zapyta, możesz liczyć na moje
poparcie. Póki co, muszę zapoznać się bliżej z tym cudeńkiem.
Trzymaj się!
Dzisiejszy
dzień jest zdecydowanie pierwszym naprawdę dobrym. Nie chciałem
jednak za bardzo chwalić go przed zachodem, jak to mówi popularne
powiedzenie i zmierzając w stronę bramy zamku zastanawiałem się
jak spożytkować rudę.
Gdy
doszedłem do swojej chaty już wiedziałem. Nie pójdę z tym do
Draxa., nie opłacę Strażników, niech się chrzanią. Wybrałem
trzydzieści trzy bryłki, a pozostałe schowałem w jedynym miejscu
w chacie, które wydawało mi się jako tako bezpieczne – zakopałem
w ziemi pod łóżkiem.
Udałem się
prosto do Scatty'ego, którego spotkałem w tym samym miejscu co
wczoraj.
- Witaj
ponownie – powitał mnie.
- Czy twoim
zdaniem ważniejsza jest broń, czy umiejętność posługiwania się
nią?
Zmarszczył
brwi, zaskoczony tym pytaniem.
- To
zależy. Prawie zawsze bardziej istotne są umiejętności, choć
nie zawsze.
- Gdybyś
miał trzydzieści bryłek, spróbowałbyś kupić nieco lepszą broń,
czy nauczyć się nią posługiwać?
- Podoba mi
się twój tok myślenia.
- Więc?
- Cóż,
gdybym miał taką możliwość i dysponował jedynie przerdzewiałym
brzeszczotem, wtedy zainwestowałbym w miecz, bo zawsze pewnych
rzeczy można nauczyć się samemu. Poza tym trzydzieści bryłek
rudy to kwota wystarczająca na proste i pewne ostrze, ale na porządną
naukę już nie.
- Dzięki,
to mi wystarczy.
Zamierzałem
odejść, gdy znów się odezwał:
- Jeśli
miałbym wybierać, udałbym się do kowala Huno, z kuźni nad areną.
- Dobra.
- I...
- Tak?
- Liczę,
że wkrótce zobaczę cię na arenie
Kuźnię
Huno mijałem już wcześniej i teraz nie było mi trudno ją
znaleźć, nawet pomijając głośne odgłosy stukania młotem o
kowadło.
Kuźnia
była tylko niezbyt dużą wiatą, pod którą stało kowadło, piec,
duża kamienna ostrzałka i kilka wiader wypełnionych po brzegi
wodą. Kowal właśnie rozbijał na kowadle kawałek stali,
podśpiewując przy tym skoczną melodię. Na rękach miał grube
rękawice.
Stałem
jakiś czas, obserwując go. Spojrzał na mnie dopiero, gdy rozbił
całe ostrze i wrzucił je do wody, która momentalnie zaczęła
parować. Stanął przede mną, milcząc oczekująco.
- Widać,
że znasz się na swoim fachu – zacząłem.
- Jeszcze
nikt nie miał powodu do narzekania. I lepiej, zeby nikt tego nie
robił. Każdy dureń potrzebuje miecza i to ode mnie je dostają.
To mówiąc
rzucał co chwila pogardliwe spojrzenie na mój przerdzewiały miecz.
Przez ten wzrok nawet ja zacząłem się wstydzić za jakość tej
broni.
- Jak długo
zajmuje ci wykucie jednego miecza?
- To zależy
– wzruszył ramionami. - Najprostsze ostrza można zrobić w
kilkadziesiąt minut. Oczywiście, pod warunkiem, że jestem
odpowiednio zmotywowany finansowo. Są co prawda świry pokroju
Świstaka, którzy muszą czekać na swoje cacka nieco dłużej.
- Dlaczego?
Świstak mało płaci?
- Nie,
wręcz przeciwnie. Za ostatni miecz zapłacił mi całe sto
pięćdziesiąt bryłek. Ale facet lubi bogate zdobienia i takie tam
babskie fanaberie. Okropność, ale kosztowna. Swoją drogą
ciekawski z ciebie facet, kolego.
Uśmiechnąłem
się. Nie pierwszy raz to słyszę.
- A jak
stoisz z pracą?
- Prawdę
mówiąc, co ciebie to obchodzi?
- Być może
będę miał dla ciebie zamówienie.
- Czyżby?
A cóż takiego?
-
Potrzebuję miecza. Jak najlepszego, za trzydzieści bryłek rudy.
Huno
podrapał się po brodzie i rozejrzał po kuźni.
- Prawdę
mówiąc nie mam wiele roboty. Trzydzieści bryłek to niezbyt wiele,
ale myślę, że coś by się udało zrobić. Na kiedy byś go
chciał?
- Jak
najszybciej.
- No dobra.
Niech będzie.
Wręczyłem
mu równo trzydzieści bryłek, a Huno zmierzył mnie wzrokiem.
- Jesteś
praworęczny? - zapytał, a gdy przytaknąłem dodał: - Chwyć mnie
za przedramię. Chcę poznać twój chwyt, by dopasować rękojeść.
Ramię miał
grube i bardzo umięśnione, za to gładkie jak u niemowlaka, pewnie
od pracy nad ogniem.
- Daj mi
teraz spokój. Możesz przyjść wieczorem.
Odszedłem,
zmierzając w stronę południowej bramy. W końcu zostały mi
jeszcze całe trzy bryłki, które zamierzałem wykorzystać zgodnie
z zaleceniem Świstaka. Należało mi się.