Rozdział 4 - Mordrag (cz.2/2)
(Chciałbym już dołączyć go do którejś z gildii, by lepszą wenę złapać, ale najpierw muszę przez to przebrnąć..).
Maszerując
wąskim przejściem w stronę wejścia do obozu zastanawiałem się,
czy nie za bardzo zalatuje mi tu Starym Obozem. Ale z drugiej strony
Stary Obóz z zewnątrz prezentował się całkiem dobrze, ale potem
zaczynało się czuć coraz większy smród, tak tu zalatywało
stęchlizną od samego początku. Było tak, jak mówili zbieracze –
gdy tylko skończyłem robotę, Lewus pożegnał mnie butelką
ryżówki z zapowiedzeniem, że od dziś będę to robił codziennie.
Jasne, trafiło mi się lepiej niż Rufusowi, ale do jasnej cholery,
nie po to tu przyszedłem, żeby dać sobą pomiatać komuś, dla
odmiany w niebieskim wdzianku.
Musiałem
wyglądać fatalnie, ubrany w szmaty, z pełną butelką w ręce, bo
jeden z Najemników pilnujących zabitego deskami przejścia z
niewielką strażnicą, zastąpił mi drogę.
- Jesteś
pewien, że chcesz przejść przez tę bramę? - zapytał. Głos miał
dosc przyjemny i brzmiało w nim coś na kształt troski.
- A
spróbujesz mnie powstrzymać?
- Nie, ale
powinieneś wiedzieć, co cię tam czeka. Nie jesteś w Starym
Obozie, ani wśród tych fanatyków.
- Więc
czeka mnie tam coś innego?
- W Nowym
Obozie każdy pracuje na siebie. Tutaj nie ma Cieni i Strażników,
którzy pomogą ci w razie kłopotów.
- A tam są?
Najemnikowi
drgnął kącik warg, lecz to sprawiło, że jego niemal dziecięca
twarz przybrała na moment groźny wyraz, który przeczył całkowicie
pierwszemu wrażeniu.
- Czym w
takim razie zajmują się Najemnicy? - zapytałem
- Jesteśmy
w służbie Magów Wody. Ochraniamy ich.
Jeden z
Najemników, stojących w pobliżu podszedł do nas i wpadł mu w
słowo. Był już dosć stary, ale jego dłoń była większa od
talerza i byłem pewien, że jakby chciał mógłby zgnieść moją
głowę własnie tą jedną dłonią.
- Naszym
głównym celem jest wyrwanie się z tego zapomnianego przez bogów
miejsca. I wszyscy jesteśmy posłuszni Lee, a nie temu skurwielowi,
chowającemu się w Zamku. Jednemu i drugiemu. Lee to wspaniały
człowiek i dzięki niemu wkrótce będziemy na wolności. Wszyscy.
Nawet te sukinsyny ze Starego Obozu i nawet ty, jeśli przeżyjesz
dostatecznie długo.
- I w
przeciwieństwie do Magnatów, nie żerujemy na niewolniczej pracy
Kopaczy – wtrącił ten pierwszy.
- Wiem,
Krety pracują z własnej woli – przytaknąłem mu. - Czy nie
potrzebujecie przypadkiem nowych ludzi?
- Naprawdę
dobrych ludzi nigdy nie za wiele. Tylko dlaczego chciałbyś do nas
dołączyć? Zapewne jesteś jeszcze żółtodziobem.
- Jestem,
przyznaję. Ale, jakby to ująć? Urzekliście mnie tym planem.
Wielki
Najemnik klepnął mnie po ojcowsku w plecy olbrzymią dłonią.
- Więc
pracuj, chłopcze, to szyciej się stąd wydostaniemy.
Po tych
słowach odszedł, zaś pierwszy oparł się o deski, obserwując
mnie z założonymi rękami.
- Zapewne
zdajesz sobie sprawę, że to nie takie łatwe?
Kiwnąłem
głową.
- Domyślam
się, ze czeka mnie coś w rodzaju drabiny społecznej.
- Można
tak powiedzieć. Najemnicy trzymają się razem, znamy się na wylot
i ufamy sobie. Nie możemy przyjmować kogoś, kogo nie znamy. Ale w
zasadzie, lepiej będzie jeśli sam porozmawiasz z Lee. Kto wie, może
mu się spodobasz. Tylko dzięki niemu ten cholerny obóz jeszcze się
nie rozpadł i jeśli chciałbyś kiedyś być jednym z nas, musisz
go poznać jak najwcześniej. Znajdź w obozie Lee i, w razie
problemów powiedz mu, że Jarvis cię przysłał.
- W
porządku. Dzięki za pomoc.
- Nie tak
prędko. Ostrzegam cię, że doskonale wiem, że wszyscy nowi mają
jeden cel w przybyciu do obozu. O tak, mają kilka zbieżnych, ale
jeden jest zawsze, u każdego – chcą popatrzeć na ogromną hałdę
rudy.
-
Przyznaję, nie różnię się od nich.
- Popatrzeć
możesz, ale jeśli spróbujesz zrobić coś więcej, magowie szybko
zadbają, by nigdy nie odnaleziono twojego ciała. Mamy tu tyle rudy,
że ten skurwiel na tronie oddałby za to własną żonę... gdyby
żyła rzecz jasna.
- W ten
sposób chcecie wysadzić barierę? To bezpieczne?
Jarvis
wzruszył ramionami.
- Ja tego
nie wiem, ale magowie twierdzą, że nie mamy się czego obawiać.
Idź już i uważaj na siebie. Ruda przyciąga różne osoby i wręcz
roi się tu od szumowin, które mają gdzieś ten obóz. Już byle
zbieracze ryżu pilnowaliby go lepiej niż te cholerne szkodniki.
-
Zapomniałeś o czymś, Jarvis! - krzyknął Najemnik stojący na
strażnicy. - Chłopcze, z tego miejsca mam doskonałą pozycję
strzelecką, a wierz mi, że niewiele moich bełtów nie dotarło do
celu. Zapamiętaj trzy rzeczy: Pierwsza, że tylko magowie mogą się
zbliżać do rudy. Drugie, zanim sie tam zbliżysz wykop sobie
wygodny grób. Trzecie, nie pokazuj się w knajpie na jeziorze. Tak,
ten, na którą właśnie patrzysz. To lokal Szkodników, a on nie
lubią żółtodziobów. A teraz spadaj!
Po tym
niezbyt miłym pożegnaniu skierowałem się do obozu, przechodząc
po drodze przed tamę. W dole zbieracze wciąż w pocie czoła
zbierali ryż, a ja według Lewusa należałem już do tej
zbieraniny.
Nowy Obóz
zbudowany był wewnątrz ogromnej jaskini. Dookoła, przy ścianach
wykuto kilka poziomów, na których stały chaty, w większości
wmurowane w skałę. Wiodły wokół jednego centralnego miejsca,
którym był wielki dół w ziemi, zasłonięty niezwykle solidną i
wąską kratą. Stałem na skraju, zafascynowany ilością
połyskującej stamtąd rudy. Wokół kręciło się pełno
Szkodników, ale nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi.
- Niech
błogosławieństwo Adanosa towarzyszy ci na każdym kroku twojej
wędrówki.
Widocznie
musiałem się nieco zagapić, gdyz nie zauważyłem jak podchodzi do
mnie mag w niebieskiej szacie. Musiał to być mag, gdyż miał
wyszyte na dole szaty coś jakby krople wody. Był to mężczyzna,
niewiele starszy ode mnie, z czarną czupryną i skromnymi wąsami.
Największą uwagę przyciągały jego oczy. Spokojne, lecz czujne.
- Witaj,
magu – powiedziałem, odrywając wzrok od kopca.
- Nie
widziałem cię wcześniej w obozie. Jestem Cronos, Strażnik Rudy.
Jeśli potrzebujesz magicznych przedmiotów, lub zwojów, zgłoś się
do mnie.
- Tak
naprawdę, to chciałem tylko zobaczyć, jak wygląda ten kopiec, o
którym wszyscy tak mówią.
- I co
teraz sądzisz?
-
Zastanawiam się, w jak sposób ruda może pokonać Barierę –
powiedziałem, patrząc mu śmiało w oczy.
- Chcesz
wiedzieć, jak tego dokonamy? To żadna tajemnica. Chcemy zgromadzić
w jednym miejscu możliwie największą ilość magicznej rudy, a
następnie odprawić rytuał, podczas którego uwolnimy w jednym
momencie całą zgromadzoną w niej energię. A Bariera pryśnie jak
mydlana bańka. Naturalnie, tak wielka ilość rudy przyciąga wielu oprychów... ale od tego są Najemnicy.
Cronos
wydawał się uczciwym człowiekiem, ale pewna osoba powiedziała mi
kiedyś, żeby magowi ufać tylko wtedy, gdy widzisz jego nieruchome
zwłoki dłużej niż godzinę. Mimo to, zdecydowałem się.
- Jestem tu
od kilku dni – wypaliłem, bacznie go obserwując. - Zanim mnie
wrzucono, jakiś mag dał mi list do Arcymistrza Magów Ognia.
Przez
ułamek sekundy spiąłem się, gotów do ucieczki. Nie wiem
dlaczego, najwidoczniej już nabrałem odruchów przydatnych w Starym
Obozie.
- My
jesteśmy Magami Wody... - wyjaśnił powoli Cronos. - Magów Ognia
znajdziesz...
- Wiem,
gdzie ich znajdę – przerwałem mu niecierpliwie. - Chodzi o to, że
nie chcą mnie do nich dopuścić.
- Cóż, co
jakiś czas wysyłamy wiadomości do naszych braci w Starym Obozie.
Ale przesyłki powierzamy wyłącznie ludziom Laresa. On od lat dba,
by docierały nienaruszone. Spróbuj porozmawiać z Lee, lub z
Laresem. A najlepiej z każdym z nich.
- Dzięki
za pomoc.
Cronos
odszedł, a ja wciąż stałem nad kopcem, zastanawiając się, czy
plan Magów Wody ma szansę powodzenia. Brzmi dość logicznie, ale
słabo znałem się na magii. W każdym razie jest to kwestia
drugorzędna. Tak jak powiedział Diego: najpierw zapewnić sobie
pozycję, potem szukać drogi ucieczki.
Rozejrzałem
się po obozie, obracając w dłoni pierścień Mordraga. Trzeba
przyznać, że przykuwał wzrok. Był zrobiony ze srebrnego metalu,
zdobiony czymś jakby błękitnymi płatkami z ciemnym oczkiem. Skoro
już jestem w obozie, powinienem jak najszybciej odnaleźć Laresa.
Tylko czy któryś w tych rębajłów będzie chciał mi w tym pomóc?
Żałuję, że nie spytałem o to Cronosa lub Jarvisa.
No dobra,
postanowiłem zacząć poszukiwanie od lewej strony, gdzie kręciło
się znacznie więcej Szkodników. Niemal na wylocie zauważyłem
jednego z członków Sekty, więc ten rejon ominąłem szerokim
łukiem. W momencie, gdy wszedłem na drugi poziom, Szkodnicy zaczęli
nagle zwracać na mnie uwagę. Kilku z nich, siedzących przy ognisku
na trzecim poziomie patrzyło na mnie tak, że miałem ochotę zejść
z ich pola widzenia możliwie jak najszybciej. Zaczepiłem faceta
siedzącego na ławeczce przez jedną z chat, pytając o Laresa. Jako
jedyny w okolicy był ubrany jak ja – to znaczy nie miał pancerza
żadnej z gildii, więc wydawał mi się bliższy niż cala reszta.
- Laresa
znajdziesz na ostatnim poziomie, ostatnia chata w tamta stronę –
wskazał ręką. - Ale i tak nie pozwolą ci przejść, nie można ot
tak sobie z nim rozmawiać. Ale zaraz zaraz... czy nie jesteś
przypadkiem jednym ze zbieraczy? - zapytał podejrzliwie.
- Nie, nie
jestem
- A to
ciekawe. Wyglądasz jak żółtodziób, a wszystkie żółtodzioby,
które przybywają do obozu zaczynają pracować na polu.
- Nie
jestem i nie zamierzam nim być. Przyszedłem tu, żeby się spotkać
z Laresem.
- O proszę.
Zamierzasz dołączyć do Szkodników, co? - zakpił. - Nie przyjmie
cię, jeśli nie będziesz mógł się nawet z nim zobaczyć. A może
jednak zwiałeś z pól ryżowych, co? Chyba nie okłamujesz starego
Homera, co nie?
- Dzięki
za pomoc – powiedziałem chłodno, odwracając się.
- Zapytam
Księcia o ciebie, pewnie powie mi coś ciekawego, co nie? Lubisz
wymigiwać się od pracy, co nie?
Odszedłem
bez słowa. Wdawanie się w dyskusje do tej pory nie przyniosło mi
nic... w zasadzie milczenie też nie, ale to jest nieco
bezpieczniejsze w obcym obozie. Pozwolę, by ten stary cap sam
wymyślił sobie historyjkę powodu mojego spotkania z tym Laresem.
Raczej bez
trudu trafiłem do odpowiedniego miejsca. Stało tu dwóch
Szkodników, wyraźnie na warcie. Ledwie się zbliżyłem, a jeden z
nich zatrzymał mnie, kładąc rękę na moim ramieniu.
- A dokąd
to się wybieramy? - zaśpiewał. Był całkiem siwy, ale głos miał
równie nieprzyjemny, co skrzek ścierwojada.
- A dokąd
mogę pójść? - zapytałem, zrzucając jego rękę.
- Do Laresa
– odparł, marszcząc brwi. Drugi tylko się przyglądał.
- Tak się
składa, że chcę porozmawiać z Laresem.
- Ale Lares
raczej nie będzie chciał rozmawiać z tobą.
- To już
mój problem.
W tej
chwili z ostatniej chaty na tym poziomie, której pilnowały
Szkodniki, wyłonił się kolejny, znacznie od nich młodszy.
- Co ja
słyszę, ktoś chce porozmawiać z Laresem?
-
Przepuścisz mnie? - zapytałem.
- Och,
oczywiście, tylko trzeba mieć ważny powód, by spotkać się z
naszym szefem. Masz taki? Bo jeśli nie, możesz od razu stąd
spieprzać.
- Przysyła
mnie Mordrag.
Szkodnik,
który do tej pory milczał, prychnął słysząc to imię.
- Mordrag
już od dawna tu nie zagląda – powiedział ten najmłodszy. -
Możliwe, że przeszedł na stronę Starego Obozu...
- Tylko że
to on mnie do was przyprowadził.
- Mordrag
wrócił? - Oczy mu błysnęły. - Jest w obozie?
- Tak. Dał
mi coś dla Laresa.
- Co
takiego?
-
Pierścień.
- Założę
się, że bardzo cenny. W takim razie możesz wejść. Grimb, pozwól
mu przejść.
Szkodnik
cofnął się o krok, przepuszczając mnie.
- Jak sobie
chcesz. A to zabieram jako opłatę - dodał, wyrywając mi z ręki butelkę z ryżówką.
Pozwolili
mi wejść do chaty. Lares był w środku. Był to niewiele starszy
ode mnie facet. Wysoki i dość dobrze zbudowany, z gęstą czarną
czupryną i niedbałym kilkudniowym zarostem. Siedział na prostym
łóżku z desek, wpatrując się w butelkę z czerwonym płynem
stojącą na stole pod ścianą. Na mój widok wstał.
- Więc
Mordrag wrócił – powiedział na wstępie. - I przyprowadził
ciebie, zamiast stawić się osobiście. Jestem przywódcą tej
zapchlonej bandy. Dlaczego mnie szukałeś?
- Mam dla
ciebie pierścień od Mordraga.
Oddałem mu
pierścień, z delikatnym ukłuciem żalu. Lares przyjrzał mu się
uważnie, po czym uśmiechnął się lekko.
- Widzisz,
to taki stary zwyczaj... Część łupu przekazuje się szefowi
bandy. Ładna błyskotka. Roscoe!
Do środka
zajrzał znów młody Szkodnik.
-
Przyprowadź mi natychmiast Mordraga. Jak go znam, jest teraz w
knajpie.
Roscoe
zniknął bez słowa, ja natomiast stałem, gapiąc się na Lares i
niespecjalnie wiedząc co powiedzieć.
- Co mam
zrobić, by móc się o was przyłączyć? - zapytałem po kilku
minutach milczenia.
- Bardzo
wiele. Póki co niczym nie pokazałeś, że mógłbyś być dla nas
przydatny. Widzisz, przyszedłeś tu prosto ze Starego Obozu. A chyba
zdajesz sobie sprawę, że nasze relacje są nieco napięte?
-
Delikatnie mówiąc.
- No
właśnie. Ale Mordrag ci zaufał. Poznałeś kogoś w Starym Obozie?
- Kilku
Cieni, paru Kopaczy. I Thorusa.
- Thorusa?
- Kazał mi
się pozbyć Mordraga.
- Sprytne –
przyznał Lares, jakby z nutą uznania. - Zamiast go likwidować,
pozbyłeś się go z obozu dostarczając go do nas. Dobry wybór.
Właśnie w
progu pojawił się Mordrag we własnej osobie. Nie okazał
zdziwienia na moj widok.
- Nie
sądziłem, że tak prędko znów się spotkamy – zwrócił się do
mnie. - Nie dałeś mi nawet porządnie się urżnąć. Szmat czasu,
Laresie.
- Mordrag,
ty cwany sukinsynu. Błyskotką nie naprawisz urwanie kontaktu.
- Robiło
się już gorąco, nie miałem jak wysyłać wiadomości, interes
zbyt dobrze prosperował, by się zmywać – wzruszył ramionami.
-
Przygotujesz mi szczegółowy raport. Mam dla ciebie zadanie.
- Co?
Przecież dopiero wróciłem.
- Ze
Starego Obozu. Kiedy ostatni raz zrobiłeś tu coś pożytecznego?
Więc się zamknij. On ci pomoże – wskazał na mnie.
- W czym? -
zapytałem natychmiast.
Lares nalał
sobie nieco wina do kubka i opróżnił go jednym łykiem.
- Udacie
się do naszej kopalni. Mamy kreta. - Zaśmiał się z przypadkowego
dowcipu, lecz nikt mu nie zawtórował. - Znajdziecie go i zrobicie porządek. Lecz nie od razu, najpierw ustalicie jego kontakty.
Mordrag
westchnął ciężko.
- To długa
i żmudna praca.
- Tak ci
się tylko wydaje, ale wiemy już kto to może być. Tu chodzi
głównie o ustalenie kontaktów. Mordrag, jak szybko zaczniesz
węszyć, szybko skończysz. Żółtodziób pójdzie z tobą, jego
nikt nie zna, może pytać o więcej niż ty. Zrozumiano?
Kiwnąłem
głową. Jeśli przez bycie szpiegiem mogłem poznać lepiej Wolną
Kopalnię i zaplusować u Szkodników to chyba było warto. Mordrag wciąż skrzywiony zwrócił się do Laresa.
- Raport
osobisty?
-
Wyłącznie. Zgłoś się do Okyla, on wprowadzi cię w szczegóły.
I wracajcie szybko. Czas nas goni.