wtorek, 22 sierpnia 2017


Rozdział 4 - Mordrag (cz.2/2)
(Chciałbym już dołączyć go do którejś z gildii, by lepszą wenę złapać, ale najpierw muszę przez to przebrnąć..).

   Maszerując wąskim przejściem w stronę wejścia do obozu zastanawiałem się, czy nie za bardzo zalatuje mi tu Starym Obozem. Ale z drugiej strony Stary Obóz z zewnątrz prezentował się całkiem dobrze, ale potem zaczynało się czuć coraz większy smród, tak tu zalatywało stęchlizną od samego początku. Było tak, jak mówili zbieracze – gdy tylko skończyłem robotę, Lewus pożegnał mnie butelką ryżówki z zapowiedzeniem, że od dziś będę to robił codziennie. Jasne, trafiło mi się lepiej niż Rufusowi, ale do jasnej cholery, nie po to tu przyszedłem, żeby dać sobą pomiatać komuś, dla odmiany w niebieskim wdzianku.
    Musiałem wyglądać fatalnie, ubrany w szmaty, z pełną butelką w ręce, bo jeden z Najemników pilnujących zabitego deskami przejścia z niewielką strażnicą, zastąpił mi drogę.
    - Jesteś pewien, że chcesz przejść przez tę bramę? - zapytał. Głos miał dosc przyjemny i brzmiało w nim coś na kształt troski.
    - A spróbujesz mnie powstrzymać?
    - Nie, ale powinieneś wiedzieć, co cię tam czeka. Nie jesteś w Starym Obozie, ani wśród tych fanatyków.
    - Więc czeka mnie tam coś innego?
    - W Nowym Obozie każdy pracuje na siebie. Tutaj nie ma Cieni i Strażników, którzy pomogą ci w razie kłopotów.
    - A tam są?
    Najemnikowi drgnął kącik warg, lecz to sprawiło, że jego niemal dziecięca twarz przybrała na moment groźny wyraz, który przeczył całkowicie pierwszemu wrażeniu.
    - Czym w takim razie zajmują się Najemnicy? - zapytałem
    - Jesteśmy w służbie Magów Wody. Ochraniamy ich.
    Jeden z Najemników, stojących w pobliżu podszedł do nas i wpadł mu w słowo. Był już dosć stary, ale jego dłoń była większa od talerza i byłem pewien, że jakby chciał mógłby zgnieść moją głowę własnie tą jedną dłonią.
    - Naszym głównym celem jest wyrwanie się z tego zapomnianego przez bogów miejsca. I wszyscy jesteśmy posłuszni Lee, a nie temu skurwielowi, chowającemu się w Zamku. Jednemu i drugiemu. Lee to wspaniały człowiek i dzięki niemu wkrótce będziemy na wolności. Wszyscy. Nawet te sukinsyny ze Starego Obozu i nawet ty, jeśli przeżyjesz dostatecznie długo.
    - I w przeciwieństwie do Magnatów, nie żerujemy na niewolniczej pracy Kopaczy – wtrącił ten pierwszy.
    - Wiem, Krety pracują z własnej woli – przytaknąłem mu. - Czy nie potrzebujecie przypadkiem nowych ludzi?
    - Naprawdę dobrych ludzi nigdy nie za wiele. Tylko dlaczego chciałbyś do nas dołączyć? Zapewne jesteś jeszcze żółtodziobem.
    - Jestem, przyznaję. Ale, jakby to ująć? Urzekliście mnie tym planem.
    Wielki Najemnik klepnął mnie po ojcowsku w plecy olbrzymią dłonią.
    - Więc pracuj, chłopcze, to szyciej się stąd wydostaniemy.
    Po tych słowach odszedł, zaś pierwszy oparł się o deski, obserwując mnie z założonymi rękami.
    - Zapewne zdajesz sobie sprawę, że to nie takie łatwe?
    Kiwnąłem głową.
    - Domyślam się, ze czeka mnie coś w rodzaju drabiny społecznej.
    - Można tak powiedzieć. Najemnicy trzymają się razem, znamy się na wylot i ufamy sobie. Nie możemy przyjmować kogoś, kogo nie znamy. Ale w zasadzie, lepiej będzie jeśli sam porozmawiasz z Lee. Kto wie, może mu się spodobasz. Tylko dzięki niemu ten cholerny obóz jeszcze się nie rozpadł i jeśli chciałbyś kiedyś być jednym z nas, musisz go poznać jak najwcześniej. Znajdź w obozie Lee i, w razie problemów powiedz mu, że Jarvis cię przysłał.
    - W porządku. Dzięki za pomoc.
    - Nie tak prędko. Ostrzegam cię, że doskonale wiem, że wszyscy nowi mają jeden cel w przybyciu do obozu. O tak, mają kilka zbieżnych, ale jeden jest zawsze, u każdego – chcą popatrzeć na ogromną hałdę rudy.
    - Przyznaję, nie różnię się od nich.
    - Popatrzeć możesz, ale jeśli spróbujesz zrobić coś więcej, magowie szybko zadbają, by nigdy nie odnaleziono twojego ciała. Mamy tu tyle rudy, że ten skurwiel na tronie oddałby za to własną żonę... gdyby żyła rzecz jasna.
    - W ten sposób chcecie wysadzić barierę? To bezpieczne?
    Jarvis wzruszył ramionami.
    - Ja tego nie wiem, ale magowie twierdzą, że nie mamy się czego obawiać. Idź już i uważaj na siebie. Ruda przyciąga różne osoby i wręcz roi się tu od szumowin, które mają gdzieś ten obóz. Już byle zbieracze ryżu pilnowaliby go lepiej niż te cholerne szkodniki.
    - Zapomniałeś o czymś, Jarvis! - krzyknął Najemnik stojący na strażnicy. - Chłopcze, z tego miejsca mam doskonałą pozycję strzelecką, a wierz mi, że niewiele moich bełtów nie dotarło do celu. Zapamiętaj trzy rzeczy: Pierwsza, że tylko magowie mogą się zbliżać do rudy. Drugie, zanim sie tam zbliżysz wykop sobie wygodny grób. Trzecie, nie pokazuj się w knajpie na jeziorze. Tak, ten, na którą właśnie patrzysz. To lokal Szkodników, a on nie lubią żółtodziobów. A teraz spadaj!
    Po tym niezbyt miłym pożegnaniu skierowałem się do obozu, przechodząc po drodze przed tamę. W dole zbieracze wciąż w pocie czoła zbierali ryż, a ja według Lewusa należałem już do tej zbieraniny.
Nowy Obóz zbudowany był wewnątrz ogromnej jaskini. Dookoła, przy ścianach wykuto kilka poziomów, na których stały chaty, w większości wmurowane w skałę. Wiodły wokół jednego centralnego miejsca, którym był wielki dół w ziemi, zasłonięty niezwykle solidną i wąską kratą. Stałem na skraju, zafascynowany ilością połyskującej stamtąd rudy. Wokół kręciło się pełno Szkodników, ale nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi.
    - Niech błogosławieństwo Adanosa towarzyszy ci na każdym kroku twojej wędrówki.
    Widocznie musiałem się nieco zagapić, gdyz nie zauważyłem jak podchodzi do mnie mag w niebieskiej szacie. Musiał to być mag, gdyż miał wyszyte na dole szaty coś jakby krople wody. Był to mężczyzna, niewiele starszy ode mnie, z czarną czupryną i skromnymi wąsami. Największą uwagę przyciągały jego oczy. Spokojne, lecz czujne.
    - Witaj, magu – powiedziałem, odrywając wzrok od kopca.
    - Nie widziałem cię wcześniej w obozie. Jestem Cronos, Strażnik Rudy. Jeśli potrzebujesz magicznych przedmiotów, lub zwojów, zgłoś się do mnie.
    - Tak naprawdę, to chciałem tylko zobaczyć, jak wygląda ten kopiec, o którym wszyscy tak mówią.
    - I co teraz sądzisz?
    - Zastanawiam się, w jak sposób ruda może pokonać Barierę – powiedziałem, patrząc mu śmiało w oczy.
    - Chcesz wiedzieć, jak tego dokonamy? To żadna tajemnica. Chcemy zgromadzić w jednym miejscu możliwie największą ilość magicznej rudy, a następnie odprawić rytuał, podczas którego uwolnimy w jednym momencie całą zgromadzoną w niej energię. A Bariera pryśnie jak mydlana bańka. Naturalnie, tak wielka ilość rudy przyciąga wielu oprychów... ale od tego są Najemnicy.
    Cronos wydawał się uczciwym człowiekiem, ale pewna osoba powiedziała mi kiedyś, żeby magowi ufać tylko wtedy, gdy widzisz jego nieruchome zwłoki dłużej niż godzinę. Mimo to, zdecydowałem się.
    - Jestem tu od kilku dni – wypaliłem, bacznie go obserwując. - Zanim mnie wrzucono, jakiś mag dał mi list do Arcymistrza Magów Ognia.
    Przez ułamek sekundy spiąłem się, gotów do ucieczki. Nie wiem dlaczego, najwidoczniej już nabrałem odruchów przydatnych w Starym Obozie.
    - My jesteśmy Magami Wody... - wyjaśnił powoli Cronos. - Magów Ognia znajdziesz...
    - Wiem, gdzie ich znajdę – przerwałem mu niecierpliwie. - Chodzi o to, że nie chcą mnie do nich dopuścić.
    - Cóż, co jakiś czas wysyłamy wiadomości do naszych braci w Starym Obozie. Ale przesyłki powierzamy wyłącznie ludziom Laresa. On od lat dba, by docierały nienaruszone. Spróbuj porozmawiać z Lee, lub z Laresem. A najlepiej z każdym z nich.
    - Dzięki za pomoc.
    Cronos odszedł, a ja wciąż stałem nad kopcem, zastanawiając się, czy plan Magów Wody ma szansę powodzenia. Brzmi dość logicznie, ale słabo znałem się na magii. W każdym razie jest to kwestia drugorzędna. Tak jak powiedział Diego: najpierw zapewnić sobie pozycję, potem szukać drogi ucieczki.
    Rozejrzałem się po obozie, obracając w dłoni pierścień Mordraga. Trzeba przyznać, że przykuwał wzrok. Był zrobiony ze srebrnego metalu, zdobiony czymś jakby błękitnymi płatkami z ciemnym oczkiem. Skoro już jestem w obozie, powinienem jak najszybciej odnaleźć Laresa. Tylko czy któryś w tych rębajłów będzie chciał mi w tym pomóc? Żałuję, że nie spytałem o to Cronosa lub Jarvisa.
    No dobra, postanowiłem zacząć poszukiwanie od lewej strony, gdzie kręciło się znacznie więcej Szkodników. Niemal na wylocie zauważyłem jednego z członków Sekty, więc ten rejon ominąłem szerokim łukiem. W momencie, gdy wszedłem na drugi poziom, Szkodnicy zaczęli nagle zwracać na mnie uwagę. Kilku z nich, siedzących przy ognisku na trzecim poziomie patrzyło na mnie tak, że miałem ochotę zejść z ich pola widzenia możliwie jak najszybciej. Zaczepiłem faceta siedzącego na ławeczce przez jedną z chat, pytając o Laresa. Jako jedyny w okolicy był ubrany jak ja – to znaczy nie miał pancerza żadnej z gildii, więc wydawał mi się bliższy niż cala reszta.
    - Laresa znajdziesz na ostatnim poziomie, ostatnia chata w tamta stronę – wskazał ręką. - Ale i tak nie pozwolą ci przejść, nie można ot tak sobie z nim rozmawiać. Ale zaraz zaraz... czy nie jesteś przypadkiem jednym ze zbieraczy? - zapytał podejrzliwie.
    - Nie, nie jestem
    - A to ciekawe. Wyglądasz jak żółtodziób, a wszystkie żółtodzioby, które przybywają do obozu zaczynają pracować na polu.
    - Nie jestem i nie zamierzam nim być. Przyszedłem tu, żeby się spotkać z Laresem.
    - O proszę. Zamierzasz dołączyć do Szkodników, co? - zakpił. - Nie przyjmie cię, jeśli nie będziesz mógł się nawet z nim zobaczyć. A może jednak zwiałeś z pól ryżowych, co? Chyba nie okłamujesz starego Homera, co nie?
    - Dzięki za pomoc – powiedziałem chłodno, odwracając się.
- Zapytam Księcia o ciebie, pewnie powie mi coś ciekawego, co nie? Lubisz wymigiwać się od pracy, co nie?
    Odszedłem bez słowa. Wdawanie się w dyskusje do tej pory nie przyniosło mi nic... w zasadzie milczenie też nie, ale to jest nieco bezpieczniejsze w obcym obozie. Pozwolę, by ten stary cap sam wymyślił sobie historyjkę powodu mojego spotkania z tym Laresem.
    Raczej bez trudu trafiłem do odpowiedniego miejsca. Stało tu dwóch Szkodników, wyraźnie na warcie. Ledwie się zbliżyłem, a jeden z nich zatrzymał mnie, kładąc rękę na moim ramieniu.
    - A dokąd to się wybieramy? - zaśpiewał. Był całkiem siwy, ale głos miał równie nieprzyjemny, co skrzek ścierwojada.
    - A dokąd mogę pójść? - zapytałem, zrzucając jego rękę.
    - Do Laresa – odparł, marszcząc brwi. Drugi tylko się przyglądał.
    - Tak się składa, że chcę porozmawiać z Laresem.
    - Ale Lares raczej nie będzie chciał rozmawiać z tobą.
    - To już mój problem.
    W tej chwili z ostatniej chaty na tym poziomie, której pilnowały Szkodniki, wyłonił się kolejny, znacznie od nich młodszy.
    - Co ja słyszę, ktoś chce porozmawiać z Laresem?
    - Przepuścisz mnie? - zapytałem.
    - Och, oczywiście, tylko trzeba mieć ważny powód, by spotkać się z naszym szefem. Masz taki? Bo jeśli nie, możesz od razu stąd spieprzać.
    - Przysyła mnie Mordrag.
    Szkodnik, który do tej pory milczał, prychnął słysząc to imię.
    - Mordrag już od dawna tu nie zagląda – powiedział ten najmłodszy. - Możliwe, że przeszedł na stronę Starego Obozu...
    - Tylko że to on mnie do was przyprowadził.
    - Mordrag wrócił? - Oczy mu błysnęły. - Jest w obozie?
    - Tak. Dał mi coś dla Laresa.
    - Co takiego?
    - Pierścień.
    - Założę się, że bardzo cenny. W takim razie możesz wejść. Grimb, pozwól mu przejść.
    Szkodnik cofnął się o krok, przepuszczając mnie.
    - Jak sobie chcesz. A to zabieram jako opłatę - dodał, wyrywając mi z ręki butelkę z ryżówką.
    Pozwolili mi wejść do chaty. Lares był w środku. Był to niewiele starszy ode mnie facet. Wysoki i dość dobrze zbudowany, z gęstą czarną czupryną i niedbałym kilkudniowym zarostem. Siedział na prostym łóżku z desek, wpatrując się w butelkę z czerwonym płynem stojącą na stole pod ścianą. Na mój widok wstał.
    - Więc Mordrag wrócił – powiedział na wstępie. - I przyprowadził ciebie, zamiast stawić się osobiście. Jestem przywódcą tej zapchlonej bandy. Dlaczego mnie szukałeś?
    - Mam dla ciebie pierścień od Mordraga.
    Oddałem mu pierścień, z delikatnym ukłuciem żalu. Lares przyjrzał mu się uważnie, po czym uśmiechnął się lekko.
    - Widzisz, to taki stary zwyczaj... Część łupu przekazuje się szefowi bandy. Ładna błyskotka. Roscoe!
    Do środka zajrzał znów młody Szkodnik.
    - Przyprowadź mi natychmiast Mordraga. Jak go znam, jest teraz w knajpie.
    Roscoe zniknął bez słowa, ja natomiast stałem, gapiąc się na Lares i niespecjalnie wiedząc co powiedzieć.
    - Co mam zrobić, by móc się o was przyłączyć? - zapytałem po kilku minutach milczenia.
    - Bardzo wiele. Póki co niczym nie pokazałeś, że mógłbyś być dla nas przydatny. Widzisz, przyszedłeś tu prosto ze Starego Obozu. A chyba zdajesz sobie sprawę, że nasze relacje są nieco napięte?
    - Delikatnie mówiąc.
    - No właśnie. Ale Mordrag ci zaufał. Poznałeś kogoś w Starym Obozie?
    - Kilku Cieni, paru Kopaczy. I Thorusa.
    - Thorusa?
    - Kazał mi się pozbyć Mordraga.
    - Sprytne – przyznał Lares, jakby z nutą uznania. - Zamiast go likwidować, pozbyłeś się go z obozu dostarczając go do nas. Dobry wybór.
    Właśnie w progu pojawił się Mordrag we własnej osobie. Nie okazał zdziwienia na moj widok.
    - Nie sądziłem, że tak prędko znów się spotkamy – zwrócił się do mnie. - Nie dałeś mi nawet porządnie się urżnąć. Szmat czasu, Laresie.
    - Mordrag, ty cwany sukinsynu. Błyskotką nie naprawisz urwanie kontaktu.
    - Robiło się już gorąco, nie miałem jak wysyłać wiadomości, interes zbyt dobrze prosperował, by się zmywać – wzruszył ramionami.
    - Przygotujesz mi szczegółowy raport. Mam dla ciebie zadanie.
    - Co? Przecież dopiero wróciłem.
    - Ze Starego Obozu. Kiedy ostatni raz zrobiłeś tu coś pożytecznego? Więc się zamknij. On ci pomoże – wskazał na mnie.
    - W czym? - zapytałem natychmiast.
    Lares nalał sobie nieco wina do kubka i opróżnił go jednym łykiem.
    - Udacie się do naszej kopalni. Mamy kreta. - Zaśmiał się z przypadkowego dowcipu, lecz nikt mu nie zawtórował. - Znajdziecie go i zrobicie porządek. Lecz nie od razu, najpierw ustalicie jego kontakty.
Mordrag westchnął ciężko.
    - To długa i żmudna praca.
    - Tak ci się tylko wydaje, ale wiemy już kto to może być. Tu chodzi głównie o ustalenie kontaktów. Mordrag, jak szybko zaczniesz węszyć, szybko skończysz. Żółtodziób pójdzie z tobą, jego nikt nie zna, może pytać o więcej niż ty. Zrozumiano?
    Kiwnąłem głową. Jeśli przez bycie szpiegiem mogłem poznać lepiej Wolną Kopalnię i zaplusować u Szkodników to chyba było warto. Mordrag wciąż skrzywiony zwrócił się do Laresa.
    - Raport osobisty?
    - Wyłącznie. Zgłoś się do Okyla, on wprowadzi cię w szczegóły. I wracajcie szybko. Czas nas goni.