poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Rozdział 3 - Realia (cz. 1)

Na  samym wstępie muszę przeprosić za opóźnienie. Z powodu braku czasu udało mi się stworzyć tylko część pierwszą do tego rozdziału. Ponadto tekst nie jest jeszcze skonsultowany z grą, a więc mogą nastąpić drobne poprawki, zaraz po opublikowaniu drugiej części rozdziału, co zapewne zrobię w czwartek.

     Pieprzona pogoda. Dobre kilka godzin tej nocy poświęciłem na łatanie dziury w tym cholernym dachu, który sam był jedną wielką dziurą, bo strzecha którą był pokryty prześwitywała minimum w kilkunastu miejscach. Większość nocy padał deszcz, i to tak intensywnie, że nie mogłem czekać z naprawą.
     Rano słońce świeciło na tyle mocno, że dało się wyjść z chaty nie brocząc po łydki w błocie. Korzystając z pogody i wczorajszego sukcesu postanowiłem spędzić ten poranek na zapoznaniu się z moją nową bronią.
Wyszedłem przed chatę, gdzie było dość sporo w miarę równego terenu i wykonałem kilka prowizorycznych cięć. Huno wykonał dobrą robotę, miecz był bardzo dobrze wyważony, choć może nieco przykrótki jak na mój gust. Dawno, bardzo dawno nie miałem w ręku dobrego miecza i po kilku minutach cieszyłem się jak dziecko. Zawsze lubiłem broń, zwłaszcza duże miecze, choć nie miałem zbyt często okazji by jej użyć. Nie przeszkadzało mi to jednak trenować. Ktoś mi kiedyś powiedział, że mam do tego talent, ale ja wtedy tylko wzruszyłem ramionami. Pamiętam to doskonale. Nie przypuszczałem, że będzie mi potrzebna i to tak bardzo jak dziś.
     Po przypomnieniu sobie kilku ruchów i zaznajomieniu się z ciężarem miecza, mój mózg automatycznie przeszedł w stan hibernacji. Dawniej tak miałem dość często. Mój umysł odpływał, zaś ciało wykonywało swoją pracę odruchowo, jak zaprogramowana maszyna.
     Pogrążyłem się w rozmyślaniach. Pierwszą rzeczą, jaka wypłynęła na powierzchnię mojej świadomości był list do Arcymistrza Magów Ognia. Do tej pory nieustannie nosiłem go ze sobą, schowanego głęboko w wewnętrznej kieszeni na koszulce. Sprawdzałem, czy wciąż tam jest średnio co kilkadziesiąt minut. Fakt, że list był nienaruszony i zupełnie suchy po tym jak zrzucono mnie do jeziorka, jak również po przepłynięciu rzeki podczas ucieczki przed cieniostworem świadczył o tym, że papier był spowity magią, utrudniającą jego zniszczenie. Musiała to być więc bardzo ważna wiadomość.
     Nie ma co zaprzeczać, bardzo mnie kusiło by go otworzyć i przeczytać. Podejrzewałem jednak, że za otwarty list magowie mogą w najlepszym wypadku pozbawić mnie nagrody, na której w końcu mi zależało. Inna sprawa, że list mógł mieć magiczne zabezpieczenia przed niepożądanym okiem.
     Pomyliłem się i niemal przeciąłem sobie udo. Muszę bardziej uważać. Powinienem chyba zwalczyć ten odruch, to dość nierozsądne, zdawać się jedynie na instynkt podczas walki. Z drugiej strony do tej pory, podczas treningów w ten sposób szło mi o wiele lepiej.
     Rozsądek. Jak można być rozsądnym przebywając w miejscu takim jak to? Do tej pory niemal wszystko co robiłem było nierozsądne. Zignorowanie ostrzeżenia Rathforda przed wchodzeniem do lasu. Narażenie się Bloodwynowi. Przyjęcie misji od Thorusa...
     Cholera, aż się zaśmiałem. Kilku Kopaczy przechodzących nieopodal spojrzało na mnie dziwnie, jakby śmiech był czymś abstrakcyjnym w tym obozie. Ale nie mogłem się powstrzymać. Wyglądało na to, że odkąd zostałem zrzucony popełniłem już kilka błędów, które powinny mnie kosztować życie, a ja wciąż mam się nieźle. Widocznie miałem szczęście. Będzie dobrze. Przeżyję.
     Po kolejnej serii płaskich cięć i dźgnięciu po półobrocie mój dobry humor nagle znikł. Przypomniałem sobie o jeszcze jednej rzeczy. Opuściłem broń i włożyłem ręce do kieszeni, spodziewając się co tam znajdę. Oczywiście, z początku nic, ale po chwili w każdej z nich natrafiłem palcem na niewielką dziurkę. W sam raz by bryłki rudy mogły niezauważalnie, pojedynczo opuścić moją kieszeń. W toku wydarzeń kompletnie zapomniałem o bryłkach, którymi napełniłem kieszenie w okolicach Opuszczonej Kopalni. Cholera, było tego ze trzydzieści sztuk! A pomyśleć, że miałbym już na opłacenie Draxa lub Scatty'ego...
     Zaszedłem za daleko, niemal aż na skraj areny. Cofnąłem się i po krótkim zastanowieniu przełożyłem rękojeść do lewej ręki. Nie był to dobry pomysł. Kiedyś próbowałem wypracować u siebie oburęczność, ale rezultaty były bardzo słabe. Będę musiał nad tym pomyśleć, taka umiejętność daje w walce dużą przewagę.
     Po godzinie takich ćwiczeń byłem już dość dobrze oswojony z nową bronią. Ręka pobolewała mnie z braku treningów, tak więc zrobiłem sobie przerwę. Oparłem się o płotek na skraju areny i rozglądałem po obozie. Na dole Scatty sortował monety przed swoją chatą. Kilkanaście metrów dalej jakiś Cień próbował przybić jedną z desek tworzących ścianę chaty z powrotem na miejsce. Obok Kharim czyścił buty w kałuży. Gor Hanisa nie dostrzegłem, za to był inny wojownik. Jako że miał na sobie strój Cienia, domyśliłem się, że ten facet o ciemnej karnacji to Kirgo, trzeci zwycięzca ostatnich walk. Zastanawiałem się, którego z nich powinienem wyzwać na pojedynek, żeby zaimponować Scatty'emu.
    Przeniosłem wzrok na górę. Fletchera nie było widać na jego zwykłym miejscu, za to w pobliżu stało stało kilku Cieni, rozmawiających ze sobą, żwawo gestykulując. W pewnej chwili zza sąsiednich chat wyskoczył młody facet ubrany jedynie w spodnie Kopacza, a tuż za nim kolejnych dwóch. Ci ostatni mieli w rękach kilofy.
     Rozpoznałem tego pierwszego. To Fannick, którego poznałem na statku. Był jednym z pierwszych, których tu wrzucili. Była to jedyna osoba z transportu, z którą zamieniłem kilka słów podczas podróży.
Fannick przebiegł bardzo blisko mnie, zamierzając wskoczyć na najbliższe chaty. Jego oprawcy skoczyli zaraz za nim, jeden za drugim. Jeszcze bliżej mnie. Tak blisko, że jeden musnął mnie ramieniem.
     Nie wiem czy zrobiłem to kierując się sentymentem, poczuciem jakiegoś obowiązku, czy przyzwoitości, czy też po prostu był to zwykły przypadek. Pierwszy ze ścigających zahaczył butem o moją piętę i poleciał wprzód na łeb na szyję. Drugi wpadł na kompana i w mniej niż sekundę obaj leżeli na ziemi.
     Spodziewałem się, że Fannick ucieknie, lecz on, widząc to natychmiast zawrócił, wyciągając z cholewy buta zakrzywiony nóż. W pełnym szału milczeniu skoczył na leżących i pierwszemu, precyzyjnym uderzeniem wsadził ostrze w oko. Drugi zdążył wyszarpnąć się i uderzył Fannicka płazem kilofa, odrzucając do tyłu. Wziął potężny zamach, by wbić go w przeciwnika, a ja zamarłem, zdając sobie sprawę, że przez swoją głupotę zmarnował szansę na ucieczkę.
     Jednak w tym momencie kilof upadł na ziemię, a facet runął na ciało swojego towarzysza. Z nosa wystawała mu końcówka bełtu.
     Strażnik pojawił się nagle na dachu jednej z chat. W rękach trzymał wielką kuszę z jasnego drewna. Po upewnieniu się, że strzał był celny, opuścił ją i odszedł, znikając nam z oczu.
     - Ruszaj się, nie możemy tu teraz zostać!
     Nikogo innego nie było w pobliżu, więc nie miałem wątpliwości do kogo mówi. Wyciągnął nóż z głowy trupa i otarł o ziemię.
     - Ruchy!
     W kilku susach zniknął za chatami, a ja podążyłem za nim, wsuwając miecz za pasek.
     - Nie spodziewałem się, że cię tu znajdę – powiedział, gdy tylko się z nim zrównałem.
     - Ja ciebie też. Do tej pory spotkałem tylko jedną osobę ze statku.
     - Grima? Daj sobie z nim spokój. Pozostali są albo w kopalni, bo dali się skusić Gamalowi, albo też przeszli do innych obozów. Nie wiem czy żyją i nie obchodzi mnie to. Zachowuj się normalnie.
     Byliśmy już przy południowej bramie. Strażnicy nie zwrócili na nas uwagi, gdy ich minęliśmy. Skręciliśmy w lewo, wydeptana ścieżka prowadziła wzdłuż murów. Ledwie znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu, odezwałem się:
     - Wyjaśnij mi, o co tu do cholery chodzi.
     - Miałem utarczkę z jednym ze Strażników. Nie zapłaciłem mu bryłek za ochronę jako jedynemu. Wkurzył się i nasłał na mnie tamtych by się mnie pozbyć.
     - Ale dlaczego po prostu nie uciekłeś?
Fannick nie patrzył na mnie. Szedł przed siebie pewnym krokiem, ze wzrokiem cały czas skierowanym daleko przed siebie. Był dobrze zbudowanym facetem koło trzydziestki. Odkąd trafił do Kolonii zapuścił brodę.
     - A kto ci powiedział, że uciekałem? - zapytał wyzywająco.
     - Wyglądało to dość jednoznacznie.
     - Wszystko miałem przemyślane. Ty tylko pomogłeś mi w tym co i tak miałem zrobić. Dlatego musieliśmy stamtąd wiać. Jakby któryś Strażnik nas zobaczył obok ciał, nie wyszlibyśmy z tego cało.
     - A co z tym z kuszą? To jeden z tych, których opłaciłeś?
    - Tak, to Szakal. Pilnuje rejonu przy południowej bramie i targowisku. Tamci nie wiedzieli, że dziś wyjątkowo zastępuje też Fletchera, więc pognali za mną do jego rewiru. Mogli mieć opłaconych wszystkich Strażników, ale Szakal nie lubi zamieszania. Zwłaszcza na zastępstwie.
     - Zaraz. Więc tym, któremu podpadłeś jest Bloodwyn?
     Skrzywił się.
     - Zgadza się. Większego sukinsyna nie widziała chyba cała ta przeklęta Kolonia. Już raz próbował mnie zabić przed takiego jednego rudzielca, ale gdy to ja jego zabiłem, postanowił zatrudnić tę dwójkę. Nie mam po co pokazywać się na targowisku.
     - Wygląda na to, że będzie mnie czekać to samo.
     - Też mu nie zapłaciłeś? No to uważaj na to z kim rozmawiasz, gdzie śpisz i co jesz. A zwłaszcza gdzie i z kim idziesz. Bloodwyn to cwany lis.
     Przypomniałem sobie faceta, który zaatakował mnie w nocy. Unikanie targowiska na wiele się nie zda, jeśli nie zapłaciłem nikomu innemu za ochronę. Dobry nastrój już całkiem się ze mnie ulotnił, zaczynałem czuć coraz większy niepokój.
     - Jak sobie radzisz? - zapytałem. Okrążyliśmy obóz i szliśmy teraz wzdłuż rzeki. Zwolniliśmy też kroku, nie było sensu pokazywać się tam póki nie sprzątną ciał.
     - Dołączyłem do myśliwych – odpowiedział. - Ale gdy w końcu chciałem sprzedać skóry w obozie, podszedł Bloodwyn i zażądał opłaty za ochronę, plus prowizja od sprzedaży. I tak mój plan runął, a Strażnicy zarekwirowali mi skóry. Ale teraz wiem. Dostanę się do zamku. Zostanę Strażnikiem i zabiję tego skurwiela. I to nie od razu, o nie... Będzie wiedział kto go zabija i co najważniejsze - będzie to czuł.
     - Naprawdę go nienawidzisz, co?
     - Spędziłem tu już dość sporo czasu. Nie spotkałem nikogo, kto by go nie nienawidził. Nie licząc innych Strażników, bo z nimi raczej nie rozmawiam. Tylko że każdy z tych tchórzy za bardzo martwi się o swoją dupę, żeby coś z tym zrobić. Ale ja tego dokonam, w przeciwieństwie do nich. Najpierw muszę się jednak dostać na zamek.
     - Chcesz zostać Cieniem?
     - Nie, zostaw to dla siebie. No co się patrzysz, widziałem jak uwijasz się po obozie, podlizując Cieniom.
     Zdenerwowało mnie to, ale powstrzymałem się od komentarza.
     - W takim razie jak chcesz dostać się do zamku?
     - Znajdę sposób. I możesz być pewny, że zrobię to szybciej, niż ty będąc Cieniem.
     - O ile do tego czasu nie dasz się zabić zabójcom.
     - Odkąd tu trafiłem śpię z jednym okiem otwartym.
    Minęliśmy samotne drzewo, pod którym w pobliżu murów obozu siedziało dwóch Kopaczy, przyglądając się nam od jakiegoś czasu. Fannickowi chyba to się nie spodobało, bo natychmiast doskoczył do nich, najbliższego złapał za fraki i przycisnął do drzewa.
     - Co tu robisz?! - zagrzmiał.
     - Fannick, uspokój się – powiedziałem, widząc ich przerażone miny.
     - Co tu robicie?! - ryknął mu prosto w twarz, na tyle głośno, że grupka ścierwojadów przy rzece kawałek dalej obejrzała się na nas.
     - Czekamy tylko na przyjaciela, który jest w obozie! - zawołał przestraszony Kopacz. - Nie chcemy pokazywać się wewnątrz bez ochrony, a on ma nam załatwić rudę!
     Fannick odepchnął go o odszedł. Skierowaliśmy się dalej, ku bramie.
     - A ty co, masz manię prześladowczą? - zapytałem, zaskoczony tym wybuchem. Niby nie wyglądał na agresywną osobę, ale z drugiej strony przecież wcale go nie znałem.
     - Nie widziałeś ich? - warknął. - Kłamał jak z nut! Mówię ci, znam takich jak oni na wylot. Uważaj właśnie na takich, takie male, zdradliwe sukinsyny są gorsze niż wszyscy Strażnicy w Obozie...
      Zacząłem utwierdzać się w przekonaniu, że mu po prostu odbija. Gdy znaleźliśmy się niemal pod bramą, zamierzałem skręcić, lecz on poszedł prosto.
     - Nie wracasz do obozu?
     - Nie mam tam póki co czego szukać. Wkrótce się spotkamy na zamku.
     - Będę tam na ciebie czekał. Fannick? - Zatrzymał się, ale nie odwrócił. - Wiesz, że masz u mnie dług?
     - Spieprzaj.
     Uśmiechnąłem się pod nosem i wszedłem do obozu. Strażnikiem był Sven, chyba mnie pamiętał, bo nawet spojrzał na mnie jakoś tak niezbyt nieprzyjemnie.
     W środku, w pobliżu bramy było dość tłoczno. Zdecydowaną większość stanowili Kopacze, lecz było też całkiem sporo Cieni i Strażników. Jakoś udało mi się dopchać pod bramę zamku, gdzie Thorus bardzo sprawnie przywoływał wszystkich do porządku. Wokół niego był pusty krąg na dobre dwa metry i nikt nie chciał się nawet do niego zbliżyć. Zdążyłem zauważyć, że na drewnianym podeście, po prawej stronie od bramy zamku stoi grupka ludzi. Byli bardzo dziwnie ubrani, każdy z nich miał wplątane we włosy trzciny, gałązki i wieńce. W dodatku każdy trzymał jakiś instrument: kobzę, mandolinę, flet, harfę i tamburyn. Pośrodku stała kobieta w czarnej masce. Jej strój odkrywał znacznie więcej niż nogi i ramiona. Była najwyższa z nich wszystkich i jako jedyna nie miała instrumentu.
     Poczułem jak ktoś klepie mnie w ramię.
     - Stary, to In Extremo!
     - Co takiego?
     - To jedyna grupa muzyczna pod Barierą! Koncertują po całej Kolonii! Słyszałem, że wczoraj grali na zamku, dla Gomeza i Magów, a dziś zagrają też dla nas!
     In Extremo zaczęli grać, a widownia głośno krzyczała. Słychać było też gwizdy. Nie sposób było stwierdzić czy z powodu muzyki, czy bardziej dla półnagiej wokalistki, która właśnie rozpoczęła zwrotkę. Nie miałem pojęcia w jakim języku śpiewa, ale wystarczyło mi to, by dość szybko poczuć, że to nie dla mnie. Mimo wszystko usłyszenie muzyki w miejscu takim jak to wprawiało w mistyczny stan nawet mnie. Było to przyjemne uczucie. Nie dziwiłem się już, czemu niemal cały obóz zebrał się pod sceną. Usłyszeć coś choćby na kształt muzyki to tak jakby przez chwilę, przez te minuty koncertu poczuć się jak wolny człowiek.
     Grim wciąż stał za mną i podczas drugiej piosenki poczułem jak ponownie klepie mnie w ramię.
     - Chodź ze mną na chwilę! - krzyknął mi do ucha.
     Przepchnęliśmy się przez tłum, gdzieś bliżej chat. Wśród widowni dostrzegłem Gravo, Grahama i Baal Parveza, który stał na ugiętych nogach i z dziwnym uśmiechem patrzył się nieco na lewo od sceny. Widocznie dziś wypalił już zdecydowanie za dużo ziela. Dość blisko nas stał Diego, najwyraźniej zauroczony muzyką.
     - Mam dla ciebie dobrą propozycję – zaczął wyraźnie podekscytowany Grim.
     - Chyba poznałem już te twoje dobre propozycje - westchnąłem. - Ale zamieniam się w słuch.
     Grim nie dał się speszyć i natychmiast zaczął opowiadać z dużym przejęciem.
     - Na zewnątrz obozu stoi dwóch facetów. Jeden z nich ukradł coś cennego Magnatom. To znaczy Gomezowi i jego najbliższym ludziom. Oni zlecili zadanie odzyskania amuletu właśnie mi! A ty mi pomożesz!
     - Co takiego ukradli?
     - Amulet. Podobno bardzo cenny dla samego Gomeza!
     Czyli co, wygląda na to, że Fannick miał rację? Złodzieje, tak to ma sens. Ale coś nadal mi tu nie pasowało: Dlaczego siedzą tak blisko obozu?
     - Pomyśl - podniecał się dalej Grim. - Gdy tylko oddam amulet Magnatom, powiem, że mi pomogłeś, a wtedy szybko awansujesz! Musimy tylko obić im mordy i zabrać amulet.
     - Taak, doprawdy? A co z nagrodą?
     Grim wyraźnie się zmieszał.
     - Jest przewidziana nagroda, ale...
     - Zapomnij o tym. Albo dzielimy się po połowie, albo radź sobie sam.
     - W porządku, nagrody za takie zadanie wystarczy dla nas dwóch! I wkrótce obaj będziemy na zamku!
     - No dobra, wchodzę w to.
     - Świetnie! Ruszajmy teraz, póki wszyscy słuchają występu.
     Coś mi nie pasowało w tej historii. Grim dał mi się poznać jako raczej tchórz, a teraz nagle pcha się w walkę ze złodziejami. Chociaż to perspektywa nagrody mogła tak go do tego zachęcić. Nie dziwiło mnie, że Magnaci sami się tego nie podejmą, ale żeby zamiast Strażnika, albo nawet Cienia zlecić to przeciętnemu żółtodziobowi?
     Wyszliśmy z obozu, będąc obserwowani przez Svena. Z każdym krokiem odgłosy muzyki stawały się cichsze, a ja coraz bardziej wracałem do rzeczywistości, czując przyjemnie wzbierającą się we mnie adrenalinę...