piątek, 16 lipca 2021

 Przepraszam wszystkich, którzy znaleźli coś dla siebie w moich wypocinach. Ogarnianie dorosłego życia zajęło więcej czasu niż mogłem przypuszczać.

Dziękuję tym, którzy nadal tu zaglądają i którzy dawali o sobie znać. To bardziej podnoszące na duchu niż może się wydawać.

Niedawno założyłem fanpage na fb, na którym powoli publikuję umieszczone już tutaj rozdziały, jednak to nie wszystko. Wzbogacam historię opowieściami pobocznymi, których mam już kilka. Główny wątek będzie prowadzony dalej, jednak jeszcze kilka miesięcy minie nim wrzucę coś z głównego wątku, co jeszcze nie jest Wam znane. Zastanawiam się, czy lepiej wrzucać tylko na fb, czy publikować również tutaj. Dlatego - jeśli ktoś tu jeszcze zagląda - bardzo proszę o poradę.

Przedtem jednak proszę, zapoznajcie się z tym co stworzyłem na fb i niezwykle miło będzie mi przyjąć Waszą krytykę.

Link: https://www.facebook.com/hassanopowiadania

Nazwa: Gothic Opowiadania

#hassanopowiadania

 

A teraz chciałem prosić o zapoznanie się z  jedną z pobocznych historii. Opowiada ona o rozpadzie w Starym Obozie z perspektywy Lee.

//Ostatni sprawiedliwi cz.1//


- Czego ode mnie chcesz?

- Wiem kim jesteś.

- I?

- Jutro powieszą Satkirka.

- Spodziewałem się tego.

- To Gomez rozdaje karty.

      Westchnąłem, choć nie mogłem spodziewać się niczego innego. Już niemal tydzień minął od chwili, gdy wybuchł pogrom. W tym czasie wszystko zostało wywrócone do góry nogami. W całej kolonii zaroiło się od szajbusów, traktujących rebeliantów jako wielkich wybawców, którzy gotowi są zabijać, by tylko zakosztować choć odrobiny władzy na tym marnym poletku, które może się okazać łatwe do zniesienia w bardzo krótkim czasie – to mało prawdopodobne, jednak nie wiadomo na pewno. Żałosne.

      Niemal tydzień zajęło tym szaleńcom uprzątnięcie ciał i wszelkich śladów obecności przedstawicieli królewskiej władzy w postaci namiastki administracji oraz strażników – a także zagrabienie ich dóbr. W tym całym burdelu, w który zamieniła się kolonia karna w bardzo krótkim czasie zaczęły kształtować się grupy społeczne. Było oczywiste, że robotnik, który był mózgiem całej operacji, razem ze swoimi wiernymi pomagierami, widzącymi w nim zbawienie dla swojego marnego życia, stanie się kimś w rodzaju bohatera i władcy nowego świata. Nigdy dotąd go nie widziałem, choć słyszałem plotki, że przywłaszczył sobie najlepsze łupy. Biorąc pod uwagę, że Satkirk, jako głównodowodzący całym przedsięwzięciem dysponował niezwykłymi wręcz skarbami – nie były one zbyt wartościowe w starciu z rozwścieczonymi skazańcami, lecz stanowiły niezwykle piękny i majestatyczny symbol władzy i potęgi.

     - Nie mogą dowiedzieć się, kim tak naprawdę jesteś.

      Spojrzałem mu prosto w oczy. Do tej pory tylko raz widziałem członka jego zakonu, lecz nie było to spotkanie, po którym mógłbym wyrobić sobie jakąś bardziej precyzyjną opinię. Słyszałem, że Magowie Wody znacznie różnią się od znanych mi dobrze ich braci kręgu ognia, jednak teraz po raz pierwszy zacząłem rozumieć, jak bardzo.

      Magowie Ognia już pokazali, że co by się nie działo, nie porzucą swojego celu, którym jest dobro królestwa i swojego króla. Dlatego w swoim oportunizmie nie cofną się przed niczym, by cel osiągnąć. A nawet ja wiem, że w ciągu tego tygodnia na Placu Wymian pojawiło się co najmniej kilku posłańców i tuzin listów, kierowanych do ich przywódcy... który zaledwie wczoraj zapadł się pod ziemię.

     Jednak ten tu najwyraźniej rozumiał coś, czego tamci nie rozumieli.

      - Możliwe, że już się dowiedzieli – powiedziałem szczerze. - Od dwóch dni mam ogon.

      - Możliwe, że jesteś ostatnim przedstawicielem tych, których zaprzysięgli zniszczyć.

      - Już nie jestem. Nie różnię się niczym od nich.

      - To rozsądny argument, jednak oni nie kierują się rozsądkiem.

      - Wydaje mi się, że wiem, co chcesz mi powiedzieć.

      -Pomożemy ci. Ja i moi bracia. Przez jakiś czas nawet Magowie Ognia nie będą mogli nam zaszkodzić.

      - Nawet Nekromanta?

      - Ten nekromanta jest... był naszym przywódcą. Ich najpotężniejszą jednostką. Jednak wczoraj odszedł i nikt nie wie gdzie. Pewne jest, że zniknął i wątpię by kiedykolwiek znów się pojawił. Jego miejsce zajął Corristo. Dlatego mamy szansę, wykorzystać cały ten zamęt. Ukryjemy cię, a gdy ten koszmar w końcu się zakończy będziemy jedynymi, którzy będą mogli szczerze powiedzieć, co tak naprawdę miało tu miejsce.

      - To była ta chwila. Po raz pierwszy od chwili, gdy strażnicy wpadli do mojego domu w Vengardzie, wykopując mnie na zewnątrz, nie czułem tak dużego przypływu determinacji. Wiedziałem co muszę zrobić.

      - Zadbaj o dobry obieg informacji. Niech ludzie wiedzą, że mają alternatywę.

      - Będziesz mieć przeciw sobie całą Kolonię. Nie ukryjesz się.

      -Nie zamierzam się ukrywać.

      Czas złożyć wizytę Gomezowi.

 

***


      - GOMEZ!

      Jego krzyk był jak gong, zwiastujący wojnę. Pierwszy, nieodwracalny znak tego, ze właśnie oto rozpoczęło się coś wielkiego, co na zawsze odmieni losy wszystkich nas.

     - Gomez, ty skurwysynu!

     Satkirk wisiał na krokwi, jego oczy były nieludzko wręcz wytrzeszczone. Musiał skonać całkiem niedawno, gdyż grupka kopaczy, która przewodziła rebelii właśnie wspólnie oddawała mocz na jego zwłoki. Jak na ironię wystrojeni byli w mundury i ozdoby, zdarte z ciał pomordowanych królewskich strażników.

      Od czasu gdy odwiedził mnie Saturas – bo tak się przedstawił Mag Wody, który mnie odwiedził – czułem pewną iskierkę w sercu. Skoro cały świat stanął na głowie, być może znajdą się tacy, którzy będą chcieli poznać, co to znaczy stanąć na nogach. W bardzo krótkim czasie udało mu się przyprowadzić do mnie ludzi. Twardych, pewnych siebie, którzy nie godzili się z sytuacją, jaka nastała po buncie. Nie ufałem im. Żadnemu.

      Jednak bez nich nic by się nie udało zdziałać.

      Ruszyliśmy w siedmiu, każdy uzbrojony. Saturas zapewnił nas, że Magowie Ognia nie będą się w to mieszać. Zadbał również, aby informacja o tym dotarła do wszystkich w obozie. Być może dlatego, gdy szliśmy ku zamkowi, wokół nas gromadziło się coraz więcej osób. Nikt nic nie mówił.

      Ja szedłem na przedzie. Nie zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, że brama jest pilnowana. Dwóch młodych facetów, ubranych w mundury strażników, którzy jeszcze dwa tygodnie temu kopali kilofami rudę. Mieli piękne miecze, wykute w hutach Nordmaru, lecz nie potrafili się nimi posługiwać.

      - Stać! Mamy rozkaz nikogo nie przepuszczać! - krzyknął jeden z nich, widząc że nie zwracamy na nich uwagi.

      - Zostaw to, bo się pokaleczysz, synku – powiedział stojący za mną facet. Był to potężnie zbudowany, łysiejący już blondyn z mocną opalenizną. Jednak głos miał niezwykle spokojny i opanowany. Pamiętam, że przedstawił się jako Orik.

      Ja nie zwracałem na nich uwagi i brnąłem do przodu. Niby-strażnicy skulili się w sobie i odsunęli na bok.

      Na zamku wszystko było już wysprzątane. Dziedziniec aż lśnił. Było tam całkiem sporo osób, w większości pierwszorzędnych buntowników, którzy odznaczyli się szczególnymi zasługami w podrzynaniu gardeł śpiącym strażnikom. Początkowo sprawiali wrażenie, jakby chcieli nas zatrzymać, lecz gdy z naszej strony nikt nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, odpuścili. Można się było tego spodziewać.

      Tym, który krzyknął był łysy mięśniak, jedyny, który nie podał swojego imienia. Od samego początku miałem do niego dystans, choć nie mogłem nie zauważyć, że na plecach nosi bardzo specyficzną broń dwuręczną, przypominającą nieco berło. Jak udało mu się ją zdobyć, nie wiem.

      Nie krzyknął ponownie. Jego twarz wyrażała ogromną nienawiść, gdy Gomez, a także pozostali byli Kopacze – samozwańczy Magnaci – odwrócili się ku nam, dobywając broni. To jednak ich odróżniało od tych pogubionych gówniarzy przy bramie i na dziedzińcu – ci tu wiedzieli co nieco o walce, byli zimnokrwistymi mordercami.

       Gomez wystąpił do przodu, a razem z nim dwóch dryblasów, mięśni których widok sprawiał, że poddawało się w wątpliwość, czy posiadają mózg. Jeden z nich miał świeżą ranę przechodzącą przez twarz i pół czaszki.

      - Więc jednak to ty – powiedział Gomez.

      Przywdział strój dowódcy gwardii tyłem naprzód. Widok był zarazem komiczny i żenujący. Pamiętam, jak sam taki nosiłem. Na piersi kołysał mu się amulet, który również musiał komuś zabrać, a zza ramienia wystawała rękojeść jednego z najpiękniejszych mieczy, jakie w życiu widziałem. Gniew Innosa. Legendarne ostrze, których na całym świecie jest zaledwie kilka. Splugawione przez kogoś, kto obrał je za insygnium władzy.

      Nagle ogarnął mnie wielki smutek.

      - Wystarczy tego – wskazałem na ciało Satkirka. - Zdejmijcie go.

      - Więc to jednak ty. Oczywiście, że tak. Słyszałem, że jesteś w obozie, ale najwidoczniej mnie uprzedziłeś. Wielki generał Lee we własnej osobie. A wy jesteście z nim – zawołał do moich towarzyszy. - To ostatni przedstawiciel króla pod Barierą, ostatnia osoba w naszym nowym królestwie, która przypomina o tym chorym świecie na zewnątrz. Dołączcie do mnie i zabijcie go, a dam wam pozycję, jakiej nigdy nie mielibyście szans uzyskać!

      Spodziewałem się tego, jednak postanowiłem zaufać Saturasowi i nawet nie spojrzałem na moich towarzyszy. Nie chciałem tego przeciągać.

      - Oddaj mi ciało Satkirka. Odejdę stąd i nie będę podważał twojej władzy. Będziesz robił to, na co masz ochotę.

      Jeden z jego ludzi splunął na ziemię i delikatnie sięgnął po rękojeść miecza.

      - Nie chcę rozlewu krwi – powiedziałem, kierując swoje słowa wyłącznie do Gomeza. - Ale jeśli będzie trzeba, zabiję was bez wahania. Myślisz, że udałoby ci się przeżyć, gdybyśmy zaczęli teraz walczyć?

      Widziałem, że pewność siebie Gomeza topnieje jak lód na wiosnę. Za tą górą mięsa, legendarnym mieczem i szatami kogoś na wysokim stanowisku dalej krył się parszywy, tchórzliwy szczur. Jednak bardzo rozsądny i wcale niegłupi szczur.

      Dał znak ręką i dwóch jego ludzi odcięło Satkirka i rzuciło go u mych stóp. Podniosłem ciało i zarzuciłem sobie na plecy. Gomez cały czas mnie obserwował.

      - A teraz odejdź.

      - Odchodzę. Ale nie będę sam. Razem ze mną pójdą wszyscy ci, którzy zechcą, którzy mają na tyle odwagi, by ruszyć w głąb Kolonii w poszukiwaniu czegoś lepszego, niż czeka ich pod twoimi rządami. Już zawsze tak będzie.

      - Nikt z tobą nie pójdzie.

      - Zamierzasz ich powstrzymać?

      Nie odpowiedział. Nie czekałem dłużej. Odwróciłem się do moich towarzyszy, którzy koniec końców mnie nie zdradzili. Zaufali mi. Znów ruszyłem jako pierwszy, a Gomez obserwował nas póki nie wyszliśmy z zamku.

      Wbrew moim oczekiwaniom, tuż za bramą czekało całkiem sporo osób. Kilku młodych mężczyzn, paru starców, znalazły się nawet dwie kobiety, w których oczach tkwił prawdziwy płomień.

      Z tej grupy, liczącej może dwadzieścia osób wyszedł Saturas. Podszedł do mnie i skłonił głowę.

      Prowadź nas. Jest z nami inżynier, cieśla, kamieniarz, nawet kilku górników. A moi bracia czekają na zewnątrz. Prowadź nas.

      Spojrzałem na tych wszystkich ludzi. W ich oczach widziałem nie tylko determinację. Była tam również nadzieja, coś, czego zostali pozbawieni gdy tylko zostali zesłani do Kolonii..

       Spojrzałem do tyłu, na moich towarzyszy. Żaden mnie nie zdradził, choć miał okazję. Pamiętałem ich imiona. Orik, Lares, Torlof, Silas, Okyl i ten jeden, którego imienia nie poznałem. Zaufali mi. Teraz pora, bym na to zaufanie zasłużył.

       - Przyjaciele – powiedziałem, ściskając mocniej ciało Satkirka. Miałem nadzieję, że magowie pomogą w ceremonii pogrzebowej. - Dziś zaczynamy nowe życie.

       Słyszałem, jak między zebranymi przetacza się jedno słowo. Moje imię.

       Lee.

      Historia zatoczyła koło.