- Uważaj,
nie podchodź bliżej. Pojedynczo nie są zbyt wymagające, ale w
grupie potrafią być cholernie niebezpieczne.
- Wiem,
widziałem już, do czego są zdolne.
- W takim
razie odsuń się.
Zrobiłem
to, obserwując jak wyjmuje strzałę i powoli naciąga cięciwę.
Cały rytuał oddawania pierwszego strzału był prowadzony powoli,
niemal pieszczotliwie. Do chwili wypuszczenia pierwszego pocisku.
Cztery następne zostały posłane w mniej niż piętnaście sekund.
Gdy ostatni ścierwojad padł na ziemię, umierając zdążył
wydobyć z siebie jeszcze pełen pretensji skrzek, jakby nie mógł
uwierzyć, że łańcuch pokarmowy czasem działa w drugą stronę.
Mordrag
założył łuk na plecy klepnął mnie w ramię.
- Choć,
jednego z nich musimy zabrać.
Obeszliśmy
już Stary Obóz od wschodu i właśnie staliśmy na skraju drobnej
skarpy. W dole biegła ścieżka, wiodąca między skałami. Do tej
pory spotkaliśmy trzy niewielkie stadka ścierwojadów. To było
pierwsze, które blokowało nam dalszą drogę.
- Po co
chcesz go zabrać? Mówiłeś, że droga do Nowego Obozu nie jest
długa.
- Ano
mówiłem, Ale już długi czas temu obiecałem Cavalornowi, że
upoluję mu coś, w zamian za zapas strzał, które wystrugał na
zamówienie. Nie przejmuj się – dodał – Cavalorn mieszka przy
ścieżce, gdyby nie te drzewa, widać by stąd było jego chatę.
Pamiętałem
to imię. Mówił mi o nim Rączka.
Mordraga
poznałem zaledwie godzinę temu. Gdy już załatwiłem sprawę z
Fletcherem, wróciłem do chaty, by odpowiednio się spakować.
Zabrałem całą pozostałą mi rudę, do tego skromny prowiant,
ofiarowany mi przez Diego, na który składało się pół bochenka
chleba i kawałek kiełbasy, owinąłem w kawałek materiału, który
znalazłem w skrzyni, znajdującej się w mojej chacie. Trochę się
namęczyłem z jej otwarciem za pomocą dwóch na wpół
zardzewiałych gwoździ, ale było warto. W środku pozostawiono
kilkanaście dobrych strzał, pochodnię, drewnianą łyżkę, miskę,
młotek, oraz kilka luźnych kawałków materiału, które musiały
być kiedyś starymi spodniami. Następnie stanąłem przed decyzją.
Miałem dwa miecze: swój, zrobiony przez Huno i miecz strażnika,
znaleziony w jaskini z ciałem Neka. Po dłuższych oględzinach
zdecydowałem się na zatrzymanie mojego, choć był to trudny wybór.
Jednak już raz przyniósł mi szczęście, zaś miecz Neka swojemu
właścicielowi raczej nie.
Odczekałem
stosowną chwilę, aż w pobliżu Mordraga nie będzie zbyt wielu
ludzi, po czym zagadałem, wprost pytając, czy jest kurierem magów.
Gdy pokazał mi pierścień kuriera, od razu wygarnąłem mu, że dla
pewnych osób byłoby lepiej, gdyby jego noga nie deptała już ziemi
w tym obozie, uważając, by nie zabrzmiało to jak groźba. Mordrag
był bystry i wydawał się całkiem w porządku. Zrozumiał aluzję
i po krótkiej rozmowie zaproponował mi eskortę do Nowego Obozu. Na
taką właśnie odpowiedź liczyłem.
Zarzuciłem
ciało drapieżnego ptaszyska na ramię, a Mordrag ruszył przodem,
obserwując otoczenie. Nie było mi łatwo iść, zwłaszcza, że
bydlak ważył wcale niemało, lecz jakoś udało mi się zejść
ścieżką w dół i nie spaść głową w dół. Wtedy natychmiast
dostrzegłem stojącą samotnie przy ścieżce chatkę, z wyłożonym
deskami czymś w rodzaju tarasu. Na krześle, przed chatką siedział
facet o ciemnej karnacji, ubrany w zbroję Cienia, szlifując nożem
coś, co zapewne wkrótce bedzie dość długim łukiem.
- Heej,
Cavalorn! Dawnośmy się nie widzieli! - zawołał Mordrag, ledwie
się zbliżyliśmy.
- Mordrag.
Przyprowadziłeś nowego – zauważył.
Zrzuciłem
martwego ścierwojada na ziemię, u stóp Cavalorna, który odłożył
łuk i zmierzył go fachowym okiem.
- To
obiecana dostawa materiałów – oznajmił Mordrag. - Zabity przed
chwileczką.
Cavalorn
kucnął przy ciele i wyrwał jedno pióro, oglądając je pod
słońce, puknął palcem w dziób, a na końcu obejrzał pazury.
- Niezły.
Młody samiec, maksymalnie roczny. W okresie godowym. Będą z tego
dobre strzały. Dzięki.
- Mi nie
musisz dziękować, to tylko zapłata. Na nas już czas.
- W
porządku – kiwnął głową Cavalorn, nawet uśmiechając się
lekko.
Muszę
przyznać, że zaskoczyła mnie wyraźnie wyczuwalna sympatia
reprezentantów dwóch wrogich obozów. Kłóciło się to nieco z
tym, co już wiedziałem o Kolonii.
- Żółtodziobie, dołączyłeś już do któregoś z obozów? -
zapytał nagle Cavalorn.
- Jeszcze
nie, jestem na próbie u Diego.
- Więc
może wkrótce też będziesz Cieniem. Powodzenia. Pamiętaj, że
jeśli będziesz potrzebował broni – a sprzedaję najwspanialsze
łuki w Starym Obozie - amunicji lub nauczyciela, możesz zgłosić
się do mnie.
-
Zapamiętam to.
Poszliśmy
dalej, niewiele rozmawiając. Ja spytałem Mordraga, jak to jest być
kurierem magów. On mnie spytał, kto mi zlecił pozbycie się go z
obozu. Oczywiście nie mogłem odpowiedzieć, choć strzelił celnie
za pierwszym razem.
Dowiedziałem
się, że kurierzy są w zasadzie nietykalni w całej Kolonii, a
ponadto mają nieograniczony wstęp do zamku w Starym Obozie.
Wynikało z tego, że najlepszą opcją na ustawienie się pod
Barierą było trzymanie się z magami.
Po jakimś
czasie minęliśmy kolejną chatkę, tym razem z lewej strony.
- To chatka
Aidana – odezwał się Mordrag. To jeden z naszych myśliwych. Całe
dnie poluje na wilki. I na nic innego. Okolica aż się od nich roi.
Ale jego skóry są bardzo dobrej jakości, jakbyś kiedyś
potrzebował.
- Dużo
macie myśliwych poza obozem? - zapytałem.
- W
zasadzie to nie, jest mały obóz niedaleko naszej kopalni, ale
chłopaki tam siedzą maksymalnie dwa dni w tygodniu. No i jest
jeszcze Rathford – poluje na ścierwojady przy Starym Obozie.
-
Rozmawiałem z nim. Kazał mi się do ciebie zgłosić i polecił
udać do Laresa.
- Hę?
Kazał ci iść do Laresa? - Mordrag zaśmiał się głośno. - Z
pewnością zdajesz sobie sprawę, że to nie wystarczy co nie? Ale
pewnie chcesz się z nim spotkać?
- To wasz
szef, tak?
- Można
tak powiedzieć. To szef Szkodników. W Nowym Obozie są też
Najemnicy, którzy podlegają Lee. Ale i tak najwięcej do
powiedzenia mają Magowie Wody. Żyjemy wspólnie i staramy się nie
wchodzić sobie w drogę.
- Nieco
różni sie to od polityki Starego Obozu – zauważyłem.
Mordrag prychnął.
- No
pewnie, za kogo ty nas masz? Nie jesteśmy tępymi zabójcami, którzy
wyzyskują nowych żeby wymieniać rudę na dziwki i bimber. U nas
nie musisz się martwić, że ktoś w nocy wsadzi ci nóż w plecy.
Przynajmniej jeśli trzymasz się z jedną z grup.
- Kopacze w
waszej kopalni pracują z własnej woli?
-
Oczywiście! Wszyscy chcemy się stąd wydostać. I u nas nie nazywa
się ich "kopaczami". U nas są to Krety. I nie oddajemy
ani bryłki temu zramolałemu królowi! W Nowym Obozie nie ma
Magnatów, ani Guru, którzy mogliby tobą pomiatać. To jedyne
miejsce, gdzie można doświadczyć wolności.
- Co w
takim razie robicie z rudą?
- Nasi
magowie mają plan, który otworzy nam wyjście z tego przeklętego
miejsca. Gromadzenie rudy to część tego planu. Gomez i jego ludzie
pławią się w luksusach, a my ciężko pracujemy, żeby również
te sukinsyny mógłby się stąd wydostać. - Odetchnął głęboko.
Najwyraźniej mocno się zdenerwował. - Tak to właśnie wygląda.
Przeszliśmy
przez stary most, zrobiony z grubych lin i nieco spróchniałych
desek, po czym skręciliśmy w lewo, wzdłuż górskiej ściany. Po
lewej stronie było jezioro, a nad nim dwie drewniane chałupki, w
dość zaawansowanej ruinie. Mordrag zatrzymał się pod bramą
wbudowaną w skałę. Tuż obok niej zaczynała się ścieżka,
wiodąca przy ścianie gdzieś daleko w górę. Bramy pilnowało
dwóch Szkodników.
- No to
jesteśmy – rzucił Mordrag wesoło. - Za tą bramą zaczyna się
Nowy Obóz. Porozmawiaj z Laresem, on ci wyjaśni co i jak. Weź też
ten pierścień. To twoja przepustka do niego. Trzeba mieć nie lada
powód, żeby się z nim spotkać. Wiesz co? - dodał po
zastanowieniu. - Chyba zostanę tu jakiś czas. Po przemyśleniu,
muszę przyznać ci rację, że w Starym Obozie zrobiło się nieco
zbyt gorąco. A ja w końcu zarobiłem już tam dość sporo.
- A co z
twoimi towarami?
- Są
ludzie, którzy odpowiednio o nie zadbają. Ale jeśli zostaniesz
jednym z nas, powiem ci, do kogo się zgłosić w razie potrzeby. Mam
wszystko po znacznie niższych cenach niż Fisk i reszta.
- Biznes to
biznes?
- Dokładnie
tak. Gdybyś czegoś potrzebował, znajdziesz mnie w karczmie, na
środku jeziora. Póki co – bywaj!
Mordrag
odszedł, zostawiając mnie pod bramą. Postanowiłem, że rozejrzę
się trochę, pogadam z ludźmi, wybadam obóz. Obawiałem się, że
skoro nie mam przynależności, mogą wziąć mnie za szpiega.
Wolałem wybadać grunt, nim wejdę do centrum obozu.
- Mordrag
wrócił, no no – odezwał się jeden ze Szkodników pilnujących
bramy. - Niech zgadnę, w Starym Obozie robi się ciepło? Ostrzegłeś
go?
Kiwnąłem
głową, podczas gdy jego towarzysz odpalił skręta.
- Jasna
cholera, Pirh, jesteś największym sukinsynem, z jakim przyszło mi
pełnić wartę! - wrzasnął mój rozmówca. - Ej, koleś, nie masz
czasem czegoś do palenia? Ten wredny pajac specjalnie pali wtedy,
gdy ja nic nie mam. A źródełko w obozie ostatnio słabo płynie.
Oddałbym rękę za coś do palenia.
Już miałem
zaprzeczyć, gdy przypomniałem sobie, że wczoraj na odchodne Diego
wcisnął mi w rękę skręta, ze słowami:
- Trzymaj,
rozluźnij się. Przyda ci się po tym co przeszedłeś.
Wtedy słabo
kontaktowałem i schowałem go do kieszeni. Na szczęście wciąż
tam był.
- Nieco
pognieciony – powiedziałem, wyjmując go z kieszeni – i w
dodatku nie mam ognia...
- Stary,
ratujesz mi życie! Co ty, handlarz z Obozu Sekty, czy jak? - zawołał
Szkodnik. Dawno nie widziałem tak szczerej radości na czyjejś
twarzy. Jego kompan jakby nieco się skrzywił i odszedł nieco
dalej. - O ogień się nie martw, stary Jark potrafi wykrzesać ogień
nawet pod wodą!
I tak
staliśmy jakiś czas pod bramą, paląc skręta, który – jak się
dowiedziałem - nosił nazwę charakterystyczną dla Bractwa –
Zielony Nowicjusz. Dawno nie miałem okazji do palenia, dlatego dość
szybko mówiąc delikatnie – wyluzowałem się. Odpłynęły ze
mnie wszystkie myśli i przez dłuższy czas zastanawiałem się,
dlaczego na wodzie w jeziorze rozchodzą się fale, skoro nie ma
wiatru.
Nie trwało
to długo. Po dłuższej rozmowie o niczym przeszedłem przez bramę
i udałem się ścieżką, okrążając jezioro. Jerk na odchodne
polecił mi odnalezienie Najemnika Gorna, ale zdążyłem
zapomnieć już po co. Dalej, nieco w górze, po lewej stronie była
wielka tama, zaś po prawej wielka skalna ściana, przy której
znajdowała się ścieżka, biegnąca stromo w górę. Pomiędzy nimi
wybudowano drewniany dom, czy też raczej magazyn, zaś wokół niego
rozciągały się pola ryżowe, na których pracowało kilkanaście
osób. Szedłem ścieżką, uśmiechając się do siebie – jakby
nie patrzeć, przyjęto mnie tu o wiele lepiej niż w Starym Obozie.
W momencie,
gdy mijałem wspomniany magazyn, z grupy Szkodników, opierających
się o ścianę odłączył się jeden i zawołał mnie.
- Hej, ty!
Jesteś tu nowy, no nie? Potrzebuję kogoś, kto zaniesie wodę
zbieraczom ryżu. Nie chciałbyś się tym zająć? W ten sposób od
razu poznasz kilku ludzi. Zainteresowany?
Zmierzyłem
go wzrokiem. Był to krótkowłosy brunet, mniej więcej w moim wieku.
Sprawiał wrażenie dość przyjaznej osoby.
- Jasne,
chętnie wam pomogę – odpowiedziałem. Jak już wspominałem,
zależy mi na dobrych relacjach.
- Świetnie.
Idź do Ryżowego Księcia – wskazał mi ręką grubego faceta, bez
koszulki, stojącego niedaleko wejścia do magazynu. - Od da ci wodę.
Zrobiłem
to. Ryżowy Książę, doprawdy odpowiednia ksywa. Księciunio z
założonymi rękami obserwował pracujących w pocie czoła
zbieraczy. Zza jego ramienia wystawała rękojeść dziwnej,
dwuręcznej broni.
-
Troszczysz się o pola ryżowe, prawda? - zapytałem, by zwrócić na
siebie uwagę.
- Czemu
pytasz? - zapytał powoli, przeciągając sylaby. Prawdę mówiąc,
spojrzenie miał dość tępe.
- Przysyła
mnie tamten facet, mam zanieść wodę zbieraczom.
- Aha.
Lewus.
Odwrócił
się i znikł w magazynie. Po chwili wrócił, trzymając w rękach
skrzynkę pełną niewielkich bukłaków z wodą.
- Trzymaj.
Tuzin. To jakieś dwa razy niż liczba zbieraczy, więc postaraj się,
żeby coś zostało.
Albo jestem
upalony bardziej niż mi się zdawało, albo księciunio nie potrafi
liczyć. Już na pierwszy rzut oka widać, ze zbieraczy jest więcej,
a po dokładnym przeliczeniu wyszło mi siedemnastu. Księciunio nie
spojrzał więcej na mnie, tylko dalej wpatrywał się nieskażonym
myślą spojrzeniem w swoje kochane pola ryżowe. No dobra, czas
wziąć się do pracy.
Skrzynka
była dość ciężka, dlatego postawiłem ją na ziemi i nosiłem
po trzy lub cztery bukłaki do każdego ze zbieraczy, zaczynając od
tych najbliżej Lewusa. Już pierwsza osoba, powitała mnie jak
wybawienie.
- Piękne
dzięki, stary! Jeszcze chwila i zacząłbym chłeptać z kałuży...
Wypił cały
bukłak wody na raz. Przegryzłem język. Głupio było mi upomnieć,
że jeśli wypije cały, inni nie dostaną jej wcale.
Jakoś
udało mi się dogadać z większością zbieraczy i po rozdaniu wody
pierwszej dziesiątce miałem jeszcze pięć bukłaków. Interesujące
było, że im dalej od Lewusa i Księciunia, tym bardziej byli
rozmowni. Pierwszą osobą, z którą porozmawiałem nieco dłużej
był Pock – podstarzały zbieracz, który stracił już niemal
wszystkie zęby., przez co nieco seplenił.
- Miło
zobaczyć nową twarz – powiedział, gdy juz się napił.
- Pewnie
jesteś tu już od dawna, prawda?
- Święta
racja, chłopcze, byłem jednym z pierwszych, któzy tu trafili.
- W takim
razie na pewno dużo wiesz o tym miejscu.
- Co nieco
– wzruszył ramionami. - Większość czasu spędzam tu, na polu.
Pewnie dlatego udało mi się tak długo przeżyć... Dostajemy
sporo ryżu i trochę gorzałki. Wiele może to nie jest, ale mi
wystarcza.
- Za co tu
trafiłeś?
Otarł pot
z czoła i uśmiechnął się smutno.
- Podatki,
chłopcze, podatki. Moja chata była równie pusta co żołądek i
kiedy w końcu ludzie tego przeklętego króla po mnie przyszli, nie
miałem nawet sił by protestować. Wcześniej przez całe życie
płaciłem – zawsze na czas. Ale przez wojnę, wszyscy
ucierpieliśmy, a dla tego wieprza w koronie to żaden argument.
Prawdę mówiąc, przyznam, że tu jest mi nawet nieco lepiej.
Przynajmniej nie głoduję.
Oddalałem
się coraz dalej od magazynu i kolejny zbieracz, którego imienia
nie poznałem, w zamian za wodę, dal mi ostrzeżenie, które dało
mi spoor do myślenia.
- Uważaj,
koleś. Ten obóz pełen jest szumowin i sukinsynów. Jeśli masz
możliwość, nie zostawaj tu zbyt długo, albo skończysz jak my.
- Kogo masz
na myśli?
-
Szkodników rzecz jasna! Cholera, dziwię się, że Najemnicy jeszcze
nie zrobili z nimi porządku. Pracujemy tu całe dnie, bez przerwy,
żeby inni mieli co żreć, a oni tak nam się odwdzięczają...
Odejdź już. Lewus na nas patrzy.
Odszedłem,
nie dając po sobie poznać, ze to zauważyłem. Coraz mniej mi się
to podobało. Zwłaszcza, ze następną osobą był zbieracz imieniem
Rufus, który również powiedział mi ciekawą rzecz.
- Możesz
mi powiedzieć, co się tu dzieje? - zapytałem go, gdy oddał mi
pusty bukłak. Z miejsca, gdzie się znajdowaliśmy, nie mógł nas
dostrzec ani Książę, ani Lewus.
- Zapytaj
kogoś innego, dobra? Ja tu tylko pracuję.
- Bez obaw,
nie widzą nas.
Odetchnął
i spojrzał w tamtą stronę.
-
Najchętniej powiedziałbym Ryżowemu Księciuniowi, żeby sam
odwalał swoją brudną robotę.
- Kim tak
właściwie on jest?
- Był
jednym z pierwszych ludzi, którzy tu trafili. Pomagał w zakładaniu
obozu. Teraz tylko obnosi swoje tłuste dupsko po polach, pilnując
nas i liczy worki. Tłusta świnia.
- Skoro
tak, to dlaczego tu pracujesz?
Westchnął,
a na jego twarzy pojawił się wyraz złości i smutku.
- To się zdarzyło pierwszego dnia po moim przybyciu. Lewus, jeden z oprychów,
pracujących dla niego podszedł do mnie i zapytał, czy nie pomógłbym
im w pracy. Zgodziłem się od razu, wiesz, byłem tu nowy i zależało
mi, by dobrze wypaść.
Przełknąłem
ślinę. Brzmiało to znajomo.
-
Następnego dnia, kiedy ucinałem sobie drzemkę, obudził mnie
Lewus, ze słowami: Ej, chyba nie chcesz, żeby twoi kumple odwalali
robotę za ciebie? Powiedziałem, że jestem wyczerpany po wczoraj i
potrzebuję odpoczynku. Ale ten skurwiel wziął mnie za fraki i zaciągnął, dosłownie, na pole. Od tamtego czasu czekał na mnie
przed moją chatą codziennie, póki sam nie nauczyłem się
przychodzić. Co mogłem zrobić? Nie chciałem, żeby mnie poturbowali. To banda cholernych morderców. Lepiej trzymaj się od
nich z daleka.
Zastanowiłem
się przez chwilę. Jakb nie patrzeć było ich tylko pięciu.
- I nikt
nie próbował się przeciwstawić?
- Nie.
Wszyscy są zastraszani. Jedynym, który mógłby to zrobić jest
Horacy, ale on brzydzi się przemocą. To tamten facet, stoi blisko
tamy. A teraz wybacz, muszę wracać do pracy.
Zostały mi
dwa bukłaki. Horacego zostawiłem sobie na sam koniec i na szczęście
udało mi się rozdysponować je tak, by każdy dostał wodę.
Gdy do
niego podszedłem, ten wstał i nie dając mi dojść do słowa
zawołał, mierząc wzrokiem miecz wiszący u mojego pasa:
- Co tu
robisz? Szukasz kłopotów?
-
Spokojnie, przyniosłem ci tylko wodę.
- Hm,
wyglądasz w porządku, chociaż tu nigdy nic nie wiadomo. Daj tę
wodę.
Napił się
łapczywie, oblewając sobie koszulę.
- Ach, od
rzazu lepiej. Dziękuję. Wybacz, ze tak na ciebie naskoczyłem.
Zawsze znajdzie się jakiś nowy, który wyobraża sobie nie wiadomo
co.
Zmierzyłem
go wzrokiem. Facet był po czterdziestce, ale wyglądał dosć młodo.
Był dobrze umięśniony, choć nie przesadnie, jednak gdy zobaczyłem
jego ramiona byłem pewien, że każdy mięsień jest twardy jak
żelazo.
- Co ktoś
taki jak ty robi w towarzystwie zbieraczy? - wypaliłem.
- Lee też
mnie o to pytał. Ale nie chcę już walczyć. Raz jeden zabiłem
człowieka... i jak dla mnie było to o jeden raz za dużo. Zresztą
właśnie dlatego tu trafiłem.
- Jak to
się stało?
- Prawdę
mówiąc nie wiem. Zwykła bójka w karczmie. Nie chciałem go zabić,
najwidoczniej za mocno go walnąłem. Byłem wtedy kowalem. Chyba nie
doceniłem własnej siły...
- Dlaczego
dołączyłeś akurat do tego obozu?
- Do wyboru
miałem tylko tych świrów z Sekty, a nie uśmiechało mi się
pranie mózgów, któremu tam poddają nowicjuszy; w Starym Obozie
miałem za dużo kłopotów ze Strażnikami. Tutaj natomiast
Najemnicy i Szkodniki traktują mnie z szacunkiem.
- To
znaczy, boją się ciebie?
- Nie wiem.
Może. W każdym razie nie mam zamiaru już walczyć. Tutaj znalazłem
spokój. No, chyba że w obronie własnej.
W tym tonie
zabrzmiała nuta groźby. Postanowiłem wyjaśnić pewną rzecz.
- Nawet,
żeby wyzwolić się od Księcia i jego ludzi?
- Nawet. To
nie jest rozwiązanie.
- A możesz
mnie nauczyć, jak walczyć z większą siłą?
Zmarszczył
brwi i zmierzył mnie wzrokiem.
- Nawet
gdybym mógł, to po co ci to?
- Żeby
pokazać sukinsynom, że nie można mną pomiatać – wypaliłem.
Było to chyba błędem.
- I zanim
byś się nie spostrzegł, sam stałbyś się jednym z tych
sukinsynów. Nie, chłopcze, to nie jest odpowiedź.
Pomyślałem
przez chwilę, wiedząc, że wiele zależy od tej odpowiedzi. Nic nie
przyszło mi do głowy.
- Dobre
pytanie. Przemyślę je sobie.
- Przemyśl.
A potem wróć.
Horacy wrócił do swoich zajęć, a ja stałem jeszcze przez chwilę w
miejscu, wpatrując się w magazyn, gdzie zapewne Ryżowy Książę
liczył worki. Skończyłem pracę, lecz zastanawiałem się - biorąc pod uwagę ostrzeżenia zbieraczy - co mnie
czeka jutro.
Świetne, standardowo czekam na więcej!
OdpowiedzUsuń