sobota, 11 lutego 2017

   Rozdział 1 - Witamy w Kolonii!

  
   Cholerna sprawa.
  Od kiedy zaczął padać deszcz zrobiło się jeszcze zimniej. Pożałowałem, że nie mam butów, gdyż zbierająca się pod moimi nogami deszczówka jeszcze potęgowała uczucie chłodu. Cienka narzuta, w którą byłem ubrany była zbyt krótka, bym mógł się nią owinąć. Jedyny plus tego, że tu byłem to to że nie czułem głodu. Czego by nie powiedzieć o więzieniu w Khorinis, karmili tu znakomicie.
    Cholerna sprawa.
    Podczas podróży miałem wiele czasu na myślenie. Może to głupie, ale w takich okolicznościach mimowolnie myśli się o rzeczach, które w toku codziennego życia nigdy się nie pojawiają. Leżenie i patrzenie w sufit, podczas gdy obijające się o pokład fale kołyszą statkiem w usypiającym rytmie nie należy do rzeczy najprzyjemniejszych, zwłaszcza mając przed sobą perspektywę tego co mnie czeka.
    Prawdę mówiąc nawet się cieszyłem na wieść o podróży, bo ciągłe siedzenie w ciemnych celach doprowadzało mnie do szału. Z początku nawet miałem nadzieję, że pozwolą nam czasem wychodzic na pokład. Przeliczyłem się. Byłem pewien, że stał za tym ten sukinsyn sędzia, którego podczas mojej rozprawy nazwiska nie dano mi poznać. A szkoda. Ale przynajmniej nigdy nie zapomnę jego twarzy.
    Podróż statkiem trwała długo. W porównaniu do dwumiesięcznego siedzenia w lochu, to zdecydowanie postęp. Nikt z naszej trzydziestki nie wiedział który mamy dziś dzień. Czas zaczął dzielić się na przed wypłynięciem, a teraz. Wiadomo, im dłużej to trwało, tym wszyscy byli bardziej zaniepokojeni i powoli zaczynali się załamywać. Może w chwilach słabości bardziej docierała do nich świadomość losu, jaki ich czeka. Paradoksalnie, im dłużej trwała nasza podróż, tym dłużej wszyscy żyliśmy i byliśmy w miarę bezpieczni. Trzy razy dziennie schodził do nas jeden ze strażników i wydawał nam porcje żywieniowe. Solona ryba, suszona wieprzowina, czerstwy chleb i parę łyków cienkiej ryżówki. Naprawdę dbano tam o nas.
    Teraz z trzydziestu chłopa z którymi spędziłem ostatnie kilka tygodni zostałem tylko ja. Wszystkim innym już dawno wykonano wyroki. Nie licząc tego jednego, który jeszcze na pełnym morzu zachorował na niewydolność jelit i szybko zmarł. Zanim wynieśli ciało, zapach był naprawdę obrzydliwy. Brano ich po dwóch, trzech, a czasem po pięciu i w kilka dni uporano się ze wszystkimi. Teraz, dziwnym zbiegiem okoliczności zostałem tylko ja, bo moj ostatni towarzysz zasnął w nocy by się już nie obudzić. Rozszarpał sobie żyły. Własnymi zębami.
    Cóż, czy wyjdzie na tym lepiej, niż my wszyscy? Czas pokaże, ale póki co dla mnie życie jest wciąż bardzo cenne. Co by się nie działo, przetrwam.
    Teraz właśnie zostało mi zaledwie kilka minut, bym miał szansę się przekonać ile to tak naprawdę znaczy. Za chwilę miał się zjawić tu drogi Pan Sędzia, razem z obstawą, by zakończyć rozładowywać transport i móc spokojnie wrócić na Kontynent.
    Stało się. Przyszli.
    Dwóch rosłych strażników szło po bokach Pana Sędziego. Za nimi czaił się trzeci.
    - Odsuń się od kraty! - zawołał jeden z nich.
    Zrobiłem to. Gdy strażnik otworzył oba zamki i otworzył drzwi, do środka wszedł Sędzia, rozglądając się po ścianach z obrzydzeniem i stąpając tak, by jak najmniej poplamić sobie drogocenne buty.
    - Przebieraj się – nakazał, rzucając mi złożone w kostkę czyste ubranie.
    Złapałem je i natychmiast zrzuciłem stare; przebrałem się przy strażnikach. Prywatność to nic w porównaniu z możliwością ogrzania się.
    - Wychodź – polecił Sędzia. Już na statku słyszalem od współwięźniów, że zawsze towarzyszy odprowadzaniu więźniów, choć wcale nie musi. Najwyraźniej lubił swoją pracę.
    Zrobiłem to, a wtedy jeden ze strażników związał mi ręce za plecami. Drugi do niego dołączył i we dwóch ustawili mnie w pozycji do drogi: kark ugięty na poziomie ramion, ręce mocno z tyłu.
    - Idziemy.
    Dość brutalnie popchnęli mnie, dając znać żebym się ruszył i nie miałem wyboru. Wyprowadzili mnie na zewnątrz, następnie wsadzili do ciemnego wozu i wywieźli daleko poza miasto. Nic nie widziałem, wóż był obudowany, ale słyszałem że towarzyszy nam o wiele więcej osób. Tuż przedtem, jak sie zatrzymaliśmy usłyszałem szum wodospadu. Gdy pozwolono mi wyjść wiedziałem już gdzie jesteśmy.
    Plac Wymian. Górnicza Dolina Khorinis. A także tajemnicza Bariera, polityczne samobójstwo Króla Rhobara.
    Cholerna sprawa.
    Wokół mnie krzątało się wiele osób, przygotowując towary do spławienia, lecz mój wzrok przykuła sama bariera. Do tej pory jedynie słyszałem o niej plotki.
    Była naprawdę ogromna. Iskrzyła się srebrzysto niebieskim blaskiem, któego promienie rozchodziły się zygzakiem po jej powierzchni. Dookoła widziałem tylko góry, a przed sobą, w miejscu gdzie zaczynała się bariera skarpę, zaś niżej niewielkie jeziorko, nad którym stało kilkanaście osób.
    Tuż obok mnie po prowizorycznej platformie przeleciała tratwa z bali, wyładowana beczkami z żywnością, ubraniami i alkoholem. Chwilę później kolejne dwie. Na szczycie trzeciej była kobieta.
    Przywiązana do beczek, ubrana skromnie, zapewne była prostytutką. Przez krótką chwilę spojrzeliśmy sobie w oczy i dostrzegłem w nich to samo zrezygnowanie i poddanie się losowi, co u moich sąsiadów spod pokładu.
    Ktoś szarpnął mnie brutalnie i upadłem na kolana przed Sędzią, z cichym stękiem. W międzyczasie poza barierę wyjechał transport z rudą.
    - W imieniu Jego Wysokości Króla Rhobara II, pana Varantu, skazuję tego więźnia na...
    - STAĆ! - zagrzmiał głos.
    Podniosłem głowę i zobaczyłem, że biegnie ku nam wytwornie ubrany mag w podeszłym wieku. Zatrzymał się przede mną, całkowicie ignorując Sędziego.
    - Skazańcze, mam dla ciebie propozycję. Ten list MUSI trafić do przywódcy Kręgu Magów Ognia.
    Obrzuciłem go spojrzeniem, starając się pokazać nim, gdzie może sobie wsadzić swoje propozycje. Jednocześnie wyobrażałem sobie, jak wpycham mu ten list do gardła. Swoją drogą, fajne wdzianko. W Khorinis widziałem podobnie ubrane prostytutki.
    - Marnujesz czas – powiedziałem, bo wyraźnie oczekiwał słownej odpowiedzi, a nie chciałem robić sobie kłopotów tuż przed zrzuceniem.
    Ten tylko machnął ręką.
    - Sam będziesz mógł wybrać sobie nagrodę. Magowie dadzą ci wszystko czego zażądasz
    Cóż, nic nie mówiłem. To zmienia postać rzeczy. Nagroda na pewno mi się przyda jak już będę za Barierą.
    - Dobra, zaniosę wasz cenny list. - W tym momencie rozcięto mi więzy na rękach i pozwolono się wyprostować, a jednocześnie ktoś przylożył mi klingę miecza do szyi. - Ale pod jednym warunkiem – dodałem, odsuwając ostrze. Na twarzy maga zauważyłem cień oburzenia, który jednak szybko znikł.
    - Oszczędźcie mi reszty tej paplaniny.
    - Jak śmiesz... - Sędzia wyraźnie planował sypnąć mi parę słów, ale mag szybko sprowadził go na ziemię.
    - Milcz! Dobra, zrzucajcie go!
    Poczułem, jak ktoś wsadza mi coś pod koszulę a następnie te sukinsyny zepchnęły mnie ze skarpy, wprost na Barierę. Tak jak się spodziewałem, nic nie poczułem przenikając przez nią w tę stronę.
    Zwaliłem się ciężko do jeziorka, które było tak płytkie, że nie zasługiwało nawet na tę nazwę. Podniosłem się ciężko na rękach i obolały podczołgałem się do brzegu, krztusząc i plując. Nade mną wyrosły trzy cienie. Jeden z nich, stojący pośrodku podniósł mnie za przód ubrania niczym szmacianą lalkę i na jego nieogolonej, pełnej blizn twarzy zagościł szeroki uśmiech.
    - Witamy w Kolonii.
    Dostałem pięścią w skórzanej rękawicy obitej metalem, prosto pod oko. Nie pamiętam, czy potem były jeszcze jakieś ciosy, bo na krótko straciłem przytomność.
    - Dość tego! Zostawcie go. A teraz precz!
    Ten rozkaz, wykrzyczany grubszym, chrapliwym głosem wykonali natychmiast, bo słyszałem jak się oddalają. Za trzecią próbą udało mi się otworzyć oczy i zobaczyłem pochylającego się nade mną faceta koło czterdziestki z dużymi wąsami. Ubrany był w czerwony pancerz, nieco odróżniający go od tamtych strażników.
    - No już - rzucił niecierpliwie, gestem nakazując mu się pospieszyć. - Wstawaj.
    Wygramoliłem się w końcu z wody i wstałem. Woda ciekła ze mnie ciurkiem, a pod okiem czułem bardzo duży guz. Na szczęście kość chyba się nie złamała. Otarłem krew z policzka i spojrzałem na tamtego faceta. Na placu wymian zostaliśmy tylko my dwaj.
    - Nazywam się Diego – powiedział.
    Zamrugałem szybko, bo wciąż kręciło mi się w głowie od uderzenia i miałem spory problem ze skupieniem myśli.
    - Jestem...
    - Nie interesuje mnie kim jesteś. Jesteś tu nowy, a do mnie należy dbanie o nowych. Na razie to tyle... Jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć, słuchaj się mnie... ale oczywiście nie będę ci przeszkadzał w ewentualnej próbie samobójstwa. To jak będzie?
    Najwidoczniej plotki o Kolonii nie wzięły się z niczego, pomyślałem. Diego miał u pasa krótki miecz, a zza jego ramienia wystawał długi, sfatygowany łuk i pełen kołczan. Zdecydowanie dobrze będzie się go trzymać.
    - Dobra. Co powinienem wiedzieć o tym miejscu?
    Diego uśmiechnął się spod wąsa.
    - Przeprowadzasz tę rozmowę z każdym kto tu trafia? - zapytałem jeszcze.
    - Nie zawsze mogę być na miejscu, gdy przychodzi transport. Ale ostatnio kazano mi bardziej tego pilnować, bo zbyt wielu nowych ginęło zanim dotarli do któregoś z obozów.
    - Wygląda na to, że opowieści o tym miejscu nie były przesadzone.
    - Nazywamy je Kolonią. Wiesz już, że wydobywamy rudę dla króla. Cóż.... w każdym razie tak robią ludzie ze Starego Obozu.
    To wiedziałem. Zachłanność Rhobara, po udanym zdobyciu Varantu doprowadziła całą Myrtanę na skraj przepaści. Rhobar błyskawicznie stał się z kochanego władcy despotą, który nie cofnie się przed niczym by doprowadzić do końca swoje plany. A potem wszystkie jego uczynki stały się niczym wobec pomysłu stworzenia Bariery. I od przeszło dziesięciu lat Rhobar, jest zmuszony płacić skazańcom za wydobywaną rudę. Można powiedzieć, że przegrał na obu frontach, które sam zresztą stworzył. Teraz przyjdzie mi się dowiedzieć, jak sprawa wygląda od środka.
    - Wewnątrz Bariery powstały trzy obozy – kontynuował Diego. - Największym i najstarszym jest tak zwany Stary Obóz.
    - Dlaczego mi pomogłeś?
    - Bo potrzebowałeś pomocy. Gdybym nie interweniował, Bullit i reszta mogliby cię wykończyć, a ja jestem zbyt miły by się temu spokojnie przyglądać. W końcu przeszedłem taki kawał drogi po to, by złożyć ci propozycję.
    - Propozycję?
    - Tak, po tym zajściu z Bullitem i jego ludźmi powinieneś się domyślić, że przyda ci się ochrona. W Kolonii są trzy obozy i prędzej czy później będziesz musiał do któregoś dołączyć. Jestem tu, by udowodnić wszystkim nowym, że najlepszym miejscem dla nich będzie Stary Obóz.
    W jego tonie było coś dziwnego, jakby to była wyuczona fraza, którą powtarzał zbyt wiele razy.
    - Dołączyć, żeby przeżyć?
    - Dokładnie.
    - Gdzie jest teraz Bullit?
    Diego zmarszczył brwi.
    - On i jego ludzie przenoszą towary z zewnątrz do zamku. Tam go znajdziesz. Ale jeśli szukasz zemsty, muszę cię ostrzec. To doświadczony wojownik. Skądś przecież ma te blizny.
    Pokiwałem głową na znak, ze rozumiem i zadałem kolejne pytanie.
    - Jak w takim razie dojdę do Starego Obozu?
    Diego wskazał palcem na drogę za jego plecami, na której widniały odciśnięte ślady kół.
    - Podążaj tą ścieżką, w dół zbocza. Stary Obóz to pierwsze, mniej więcej bezpieczne miejsce jakie napotkasz po drodze. Gdy dojdziesz do mostu, strażnicy cię pokierują.
    - Nie będziesz mi towarzyszyć? - zapytałem, starając się, by zabrzmiało to zdawkowo.
    - Może kawałek, mam jeszcze coś do załatwienia poza obozem. - Zmierzył mnie spojrzeniem z góry na dół i dodał: - Radzę ci postarać się o jakąś broń. Na drodze do obozu można czasem spotkać wiele niebezpiecznych zwierząt.
    - To znaczy jakich?
    - Zwykle są to tylko ścierwojady, ale bez broni nawet ich dzioby mogą zrobić z ciebie stertę poszarpanego mięsa.
    Nie brzmiało to zbyt optymistycznie. Miał rację, potrzebowałem czegoś do obrony. Czegokolwiek. Rozejrzałem się po opuszczonym już placu wymian, ale nie zostało tu nic, co mogłoby mi się przydać.
    - Skąd mogę wytrzasnąć jakąś broń?
    - Rozejrzyj się trochę w okolicy opuszczonej kopalni. Tylko nie rzucaj się zbyt pochopnie uzbrojony w głupi kilof! Masz dotrzeć do obozu cały i to jest dla ciebie priorytetem. No, to chyba na tyle.
    Diego odwrócił się, by odejść, a ja przypomniałem sobie o tym, co właśnie znajduje się pod moją koszulką. Dotknąłem tego ręką, na szczęście nie przemokło.
    - Mam list do Arcymistrza Magów Ognia - powiedziałem do jego pleców.
    Diego odwrócił się powoli i spojrzał mi w oczy.
    - Czyżby?
    - Jakiś mag dał mi go, zanim mnie tu wrzucono.
    Przez krótką chwilę miałem wrażenie, że dostrzegłem błysk w jego oku, lecz chwilę później Diego wybuchnął krótkim śmiechem.
    - Twoje szczęście, że nie mogę pokazywać się więcej u magów. Ktoś inny mógłby poderżnąć ci gardło za taki list.
    - Dlaczego? Jest tak cenny?
   - Magowie hojnie opłacają swoich posłańców, a większość z tutejszych ludzi nie ma absolutnie nic. Dobrze ci radzę, nie mów o tym głośno, aż do momentu, gdy nie spotkasz któregoś z magów. Choć szczerze mówiąc wątpię by ci się to udało.
    - A to dlaczego?
    - Magowie rezydują w zamku, gdzie wstęp mają tylko ludzie Gomeza. Tacy jak ty mogą poruszać się tylko po Zewnętrznym Pierścieniu.
    - Kim jest Gomez?
    Na twarzy Diego znów zagościło coś w rodzaju pełnego niedowierzania uśmiechu.
    - Gomez jest najpotężniejszym człowiekiem pod Barierą. To on kieruje całym handlem rudą i ma najwięcej do powiedzenia w całej Kolonii.
    - Zakładając, że chciałbym zostać jednym z jego ludzi...
    - To możliwe, lecz bardzo trudne. Przed bramą do zamku spotkasz człowieka imieniem Thorus. Powiedz mu, że Diego cię przysłał.
    - I to tyle?
    - Reszta będzie zależeć od ciebie.
    - Dzięki za pomoc. I radę.
    - Nie ma sprawy. Chodźmy już, kawałek przejdę z tobą.
    Szedłem obok Diego, ścieżką pomiędzy dwoma warstwami skalnymi i czułem się bardzo dziwnie. To, że nie będzie łatwo przeżyć w Kolonii wiedziałem już dawno, ale gdy już tu trafiłem wszystko wyglądało jeszcze mroczniej niż zakładałem.
    - Wspomniałeś, że są trzy obozy. Opowiesz mi o pozostałych?
    Diego pogładził swoje bujne wąsy, najwidoczniej odruchowo.
    - Cóż, jako drugi powstał Nowy Obóz. Nie żyjemy z nimi w dobrych stosunkach. Są tam ludzie, którzy odeszli ze Starego Obozu i teraz napadają na nasze karawany, by przejąć choć część towarów z zewnątrz. No i są jeszcze świry z sekty...
    - Sekty?
    - Taak, założyli obóz na bagnie na wschodzie, ale o nich nie chcę sobie strzępić języka. W Starym Obozie spotkasz kilku jego członków, ich zapytaj.
    Właśnie minęliśmy zakręt i stanęliśmy przed drewnianą strażnicą. Dwójka strażników pilnujących przejścia właśnie zamykała bramę za pomocą kołowrotu. Była już zamknięta do połowy.
    - To Orry i... cholera nie wiem kto. Co chwila się zmieniają – powiedział Diego.
    - Co tak późno, Diego? Zwykle zajmuje ci to mniej czasu!
    - Płacą mi za godziny, Orry – odpowiedział spokojnie Diego. Następnie zwrócił się do mnie: - Tu nasze drogi się rozchodzą. Pamiętaj, żeby rozglądać się za bronią.
    - Dzięki za pomoc.
    Diego uśmiechnął się pod wąsem. Zaczynałem go lubić.
    - Spotkamy się w Starym Obozie.
    Wspiął się po drabinie nad bramę i kilkoma zwinnymi susami znalazł się na półce skalnej po lewej stronie. Chwilę później znikł im z oczu.
    - Nowy, co? - zagadnął Orry. Drugi strażnik stał w milczeniu przy kołowrocie.
    - Jak widać.
    - Skoro rozmawiałeś z Diego to pewnie wiesz już co i jak? Tak? No, to teraz do obozu. Diego mówił ci o broni i słuchaj się go, bo bez niej możesz tam nie dotrzeć. Tu nic nie mamy, ale przy opuszczonej kopalni na pewno coś znajdziesz. To chwila drogi stąd.
    Mówił bardzo dużo i szybko, co zapewne było skutkiem pracy na odludziu z milczącym towarzyszem. Skoro miałem okazję, postanowiłem go nieco podpytać.
    - Gdy tu wylądowałem, jeden z waszych uderzył mnie w twarz...
    - Mówią na to "Chrzest Wody". Robią tak z każdym nowym.
    - Czy w Starym Obozie dużo jest takich zawadiaków?
    - Jego kilka czarnych owiec, ale nic ci nie zrobią, jeśli zapłacisz im za ochronę. Gdy dotrzesz do obozu, trzymaj się Diego, a wszystko będzie dobrze.
    - Gdy mnie wrzucano, widziałem jakąś kobietę...
    Orry machnął ręką i pokręcił głową, nie dając mi skończyć.
    - W zamian za rudę, magnaci dostają wszystko, czego sobie zażyczą. Naturalnie, te kobiety trafiają tu również prosto z więzienia, gdyby nie miały trafić do Gomeza, nadal tkwiłyby w jakimś śmierdzącym lochu. Sam nie wiem, co dla nich gorsze...
    W sumie mogłem się tego spodziewać. Zostawiłem Orry'ego i poszedłem dalej drogą, czując się strasznie odsłonięty. Za moimi plecami brama opadła z hukiem.
    Dosłownie kilkadziesiąt kroków dalej natrafiłem na dwójkę kolejnych strażników, którzy siedząc na pieńkach pili coś z drewnianych kubków. Widząc mnie przerwali rozmowę i jeden z nich wstał.
    - Kolejny żółtodziób! Podejdź, napijemy się za twoją przyszłość! Później może już nie być okazji!
    Obaj ryknęli śmiechem, a ja czując się trochę głupio stanąłem przed nimi, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
    - Widzę, że Bullit już cię ochrzcił – zauważył ten drugi. - No, niezła robota, poprzedniego to ledwo pogłaskał. Będziesz miał pamiątkę na dobre kilka tygodni! Ha ha!
    Gdybym był w trochę innej sytuacji to zdzieliłbym go w pysk. Ale cóż, pewnie jeszcze nie raz przyjdzie mi przełknąć dumę. Postanowiłem sobie, że cokolwiek by to nie oznaczało, nie dam się pokonać Kolonii. Cholera, choćby nie wiem co.
    - Powiedz coś, chłopie! Siadaj z nami, opowiesz nam co słychać za Barierą. Masz, łyknij się.
    - Dzięki – odezwałem się po raz pierwszy, biorąc parę łyków ciepłego piwa, które mi zaoferował. Miła to była odmiana po więziennym menu. - Szukam jakiejś broni. Powiedziano mi, że znajdę coś przy opuszczonej kopalni...
    - TU jest opuszczona kopalnia, człowieku. Spójrz tam.
    Kawałek dalej widniała dziura w skale i nic więcej.
    - To jest ta kopalnia?
    - Tak, pełno wciąż tam zardzewiałego sprzętu, możesz sobie coś wziąć. Jeśli uda ci się znaleźć coś, co się nie rozpadnie przy pierwszym użyciu.
    Idąc za jego przykładem wszedłem do jaskini, a oni mnie obserwowali, najwidoczniej śmiejąc się z czegoś, czego nie rozumiałem. Jaskinia do której wszedłem miała ledwie kilkanaście króków długości, dalej wielkie głazy uniemożliwiały dalszą drogę. Na ziemi pełno było zużytych pochodni, starych kilofów i parę noży i drobnych bryłek rudy. Bryłkami rudy napchałem kieszenie, wziąłem w jedną rękę pochodnię, ale po zastanowieniu wyrzuciłem ją. Nie będzie mi potrzebna, planuję dotrzeć do obozu przed zmrokiem. Wypatrzyłem i zabrałem za to wyglądający na w miarę użyteczny kilof. Lepsze to niż nic.
    - No proszę, jaki wyposażony - zawołali, gdy wynurzyłem się z jaskini. - Mało rozmowny jesteś facet, jak każdy kto tu trafia.
    - Co się stało z tą kopalnią? - zapytałem
    - Kilka lat temu po prostu się zawaliła. Podobno podpory nie wytrzymały i zgniotło prawie wszystkich, którzy byli w środku. Ale jakby kto mnie spytał, to powiedziałbym że to wina pełzaczy. Czasem w nocy słychać jak kopią. Mówię ci, coś okropnego.
    - Nocujecie tu?
    Wzruszył ramionami.
    - Pilnujemy drogi na plac wymian, póki chłopaki nie skończą przewozić towarów. Różne szumowiny lubią atakować nas by przejąć towar.
    Skinąłem głową. Spojrzałem na słońce, które było juz coraz niżej na niebie. Czas iść.
    - Dobra, idę szukać obozu.
    - Łap – powiedział jeden z nich, rzucając mi piwo. - Na drogę. Na dobry początek w Kolonii.
    Złapałem je w locie i spojrzałem na niego, naprawdę zaskoczony.
    - Dzięki.
    - Nie ma sprawy.
    Zostawiłem ich, a piwo schowałem do kieszeni. Przyda się na później. Cholernie dużo czasu minęło od kiedy ostatni raz je piłem.
    - Ej! - usłyszałem za plecami.
    Odwróciłem się jeszcze. Jeden ze strażników wskazywał ręką na mostek biegnący kilka metrów nad moją ścieżką.
    - Przypomniało mi się, że tam są towary uznane za chwilowo nieprzydatne. Może znajdziesz coś lepszego, ale nie zaglądaj do skrzyń, bo jak zobaczę, ze coś jest otwarte to w obozie cię odnajdę i pozbawię ręki!
Poszedłem za jego radą. Wszedłem po stromiźnie i stanąłem na moście. Rozpościerał się stąc niezwykły widok, dotąd nie zdawałem sobie sprawy z tego jak wysoko jestem. Moja dalsza droga biegła bardzo stromo w dół, a daleko na horyzoncie widać było las. Nie tracąc więcej czasu na oglądanie krajobrazu przeszedłem na drugą stronę mostu i zamarłem. Usłyszałem dźwięk, jakby świński kwik i po chwili zza porozstawianych pod zboczem beczek wyszło zwierzę, które pierwszy raz widziałem na oczy, ale po tym dźwięku wiedziałem już z czym mam do czynienia.
    Ciężko było je opisać. Czworonożny, niezbyt duży, tłusty, o grubej, pofałdowanej skórze i świńskim pysku. Mówiono mi, że kretoszczury to jedne z najsłabszych stworzeń w Kolonii, ale jednocześnie agresywnych. Słyszałem też, że stanowią tu jeden z głównych dostawców mięsa. Mialem tylko nadzieję, że nie smakują tak jak wyglądają.
   Wyciągnąłem kilof. To moja pierwsza walka pod Barierą. I z pewnością nie ostatnia. Jeśli mam przeżyć, muszę nabrać wprawy. Traktowałem to jako pewnego rodzaju test. Przeszukam te towary i żadna kwicząca bestia mnie od tego nie odwiedzie.
   Wedle oczekiwaniom, bestia była bardzo powolna. Ja prawdę mówiąc też. Zbyt długo nie miałem możliwości rozprostowania kości i moje ruchy byly bardzo ślamazarne. Straciłem też sporo na sile. Zdołałem jednak z prostego doskoku uderzyć stwora w bok. Celowałem w głowę. Kretoszczur wydał potworny kwik i ledwo udało mi sie wyszarpnąć kilof z jego cielska i uniknąć rozorania pazurami mojego uda. Bestia zaatakowała znów i znów miłem szczęście. Cofnąłem się do mostu, a on szedł za mną, brocząc krwią. W momencie, gdy chciał zaatakować, odskoczyłem w stronę jego rannego boku i tym razem celnie zdzieliłem w głowę. Kwik ucichł. Z kilofa sączyła się krew i fragmenty mózgu. Odrzuciłem go i zabrałem się za przeszukiwanie tego placu.
    Nie znalazłem nic, prócz paru bryłek rudy i starego, pordziewiałego miecza, który jednak wciąż zdawał się być dość mocny. Cale szczęście. Zostawiłem kilof i zszedłem na dól, po drodze pokazując strażnikom spod kopalni swoje znalezisko. Jeden z nich skomentował to machnięciem ręki. Nie tykałem beczek. Ręce będą mi jeszcze potrzebne.
    Ruszyłem ostro w dół, a po jakimś czasie ścieżka zaczęła biec wzdłuż krawędzi urwiska.
   Bardzo wysokiego urwiska. W pierwszej chwili pczułem zaroty głowy, ale szybko się otrząsnąłem. Z prawej strony miałem cholernie wysoką górę, z drugiej cholernie głęboką przepaść. I parę belek mających symulować coś na kształt barierki. W dole przepaści widać było rzekę, opływający skałę, która była niemal tak wysoka jak położenie ścieżki na której stałem, zaś za rzeką zamek, otoczony palisadą. Zgadywałem, że to właśnie jest Stary Obóz.
    Tak jak sądziłem, na ścieżce spotkałem kolejne zwierzę. Tym razem ścierwojad. Na szczęście młody, sięgał mi ledwie do pasa. Nie znosiłem ich długich dziobów. Stworzenia te nie miały praktycznie węchu i wzroku i kierowały się niemal wyłącznie słuchem i to stawiało mnie w lepszej sytuacji. Doskoczyłem to niego, i jednym uderzeniem miecza zepchnąłem go w przepaść. Sam się zdziwiłem jak łatwo mi poszło.
    Droga była bardzo stroma i śliska, co zapewne było skutkiem wczorajszego deszczu, za to widoki niezwykłe. Jakoś udało mi się nie poślizgnąć i doszedłem na sam dół, gdzie daleko przede mną zobaczyłem wspomniany przez Diego most. Po mojej lewej stronie płynęła rzeka, na jej drugim brzegu kręciło się kilka topielców. Po prawej stronie znajdowała się polanka, ogrodzona od drogi barierką, a kawałek dalej rósł las. Na polance, niedaleko mnie stało dwóch facetów, którzy zauważyli mnie wcześniej i teraz obserwowali. Ich ubiór różnił się od stroju Diego i strażników. Były zafarbowane na niebiesko i wyglądały bardziej dziko i drapieżnie, będąc prawdopodobnie uszyte z fragmentów jakiegoś futra.
    - Hej, ty!
    Nie było wątpliwości, kogo woła ten ochrypnięty głos. Nie mając wyboru podszedłem do nich, czując się o wiele bardziej niepewnie niż przy rozmowie ze strażnikami na górze.
    - O co chodzi? - zapytałem.
    - Chcę cię tylko ostrzec – powiedział ten, który mnie zawołał. Miał bujne wąsy i czarną czuprynę, w przeciwieństwie do towarzysza, który był niemal całkiem łysy, ale za to spojrzenie zdecydowanie bardziej nieprzyjemne. - Jesteś tu nowy, co? Chcę cię tylko ostrzec. Idąc dalej, trafisz na nasze tereny łowieckie. Lepiej trzymaj się ścieżki, żebyśmy omyłkowo nie wzięli cię za zwierzynę.
    Cóż, dość jasno się chyba wyraził.
    - Na co polujecie?
    - Głównie na ścierwojady. Da się je zjeść, no i nietrudno je zabić. Jeśli wie się jak to zrobić.
    - Naprawdę? Są na to jakieś specjalne metody? Prócz ciosu w łeb rzecz jasna.
    - Nie znasz się na myślistwie, co? Zapytaj mojego kumpla, Draxa, nikt nie wie więcej o ścierwojadach niż on.
    Jego kompan wzruszył tylko ramionami.
    - Jesteś myśliwym? - zapytałem
    - Rathford tak twierdzi, więc chyba to prawda.
    - Mógłbyś opowiedzieć mi coś o polowaniu?
    - Mógłbym co nieco ci opowiedzieć, ale to będzie kosztować.
    - Ile?
    - Na początek wystarczy dobre piwo. Potem zobaczymy.
    Miałem je zostawić na później, ale co tam. Z żalem jednak pożegnałem butelkę. Krótko ją miałem, ale wiem, że będzie mi jej brak.
    - Za pożądane piwo dałbym się posiekać – powiedział Drax, ocierając usta, gdy wypił całą butelkę w paru łykach. - Choć raz jakaś odmiana od tej paskudnej ryżówki, którą przynosi Rathford.
    - Ryżowka ci nie pasuje? - oburzył się Rathford. - A może sam byś się pofatygował do Obozu po coś lepszego? A ja tu postoję i ponarzekam?
    - Ścierwojady należy atakować pojedynczo. Te wielkie ptaszyska są prawie całkiem ślepe, ale gdy podejdziesz za blisko, zaatakują całym stadem. Lepiej byś miał wtedy broń w pogotowiu. Jeśli uda ci się trafić go, zanim dziobnie, wygrałeś. Jeśli on pierwszy dziobnie ciebie... cóż, lepiej żeby nie dziobnął.
    - Złota rada, nie ma co – zadrwiłem. Wygląda na to, że zmarnowałem piwo.
    - Ej, czegoś ty oczekiwał za zwykłe piwo? Mogę nauczyć cię zdejmować skóry, pazury i kły różnych zwierząt. Nie jest to łatwe, ale kilka dni spędzimy na polowaniu i w mig połapiesz. Zastanów się, bo to dość opłacalne. Każdy kupiec chętnie kupi od ciebie skóry. Powiedzmy na początek pięć bryłek rudy, potem zobaczymy jak wiele będziesz chciał się nauczyć.
    - Nie mam żadnej rudy. Dopiero mnie tu wrzucono.
    - Zawsze możesz przyjść później. Postaraj się jak najszybciej o jakąś pracę. Będąc myśliwym szybko zarobisz nawet na własną chatę w Obozie. Polować będziesz musiał tak czy siak, a nie potrafiąc zagospodarować zwierzyny, ona po prostu zgnije. A to zwyczajne marnotrawstwo. Tylko musisz uważać, gdzie zamierzasz polować. Dla żółtodzioba nie jest tu bezpiecznie.
    - Dlaczego ten teren jest taki niebezpieczny?
    Rathford włączył się do rozmowy:
    - W całej Kolonii jest masa mniej lub bardziej niebezpiecznych miejsc. Ścieżki pomiędzy obozami są dość bezpieczne, ale nawet tam można natknąć się na stado wilków, które będą chciały zjeść cię na kolację... Dlatego lepiej nie ruszać sie nigdzie bez odpowiedniego ekwipunku. Weź sobie tę radę do serca, jeśli chcesz tu trochę pożyć.
    - Skąd mogę wziąć jakiś ekwipunek?
    - Najlepiej w Starym Obozie. Idź tą ścieżką, obóz znajdziesz za mostem. Na pewno trafisz. Ale lepsze ceny znajdziesz u nas, w Nowym Obozie, pod warunkiem że znasz odpowiednich ludzi. Kiedy trafisz do Starego Obozu odszukaj faceta imieniem Mordrag. Za kilka bryłek rudy można u niego kupić wiele wartościowych rzeczy.
    - Powiesz mi coś więcej o Kolonii?
    - Jeśli zamierzasz podróżować między obozami, przyda ci się mapa. Nie znając drogi łatwo jest tu się zgubić, albo co gorsza trafić na istoty na które... lepiej nie wpadać.
    - Co to za istoty? 
    - Rożne, a większość z nich kręci się w okolicach starych ruin. Niektóre pamiętają jeszcze pierwszą wojnę z orkami, albo są pozostałościami po ich osiedlach. Często kręcą się tam orkowie i jeszcze gorsze poczwary. Na twoim miejscu unikałbym tych miejsc jak ognia. I jeszcze jedna rada: nie wchódz do lasu.
    - Gdzie mogę zdobyć jakąś mapę?
    - Popytaj w Starym Obozie. Mieszka tam jeden kartograf, ale zapomniałem jego imienia. Może uda ci się gwizdnąć jakąś. Przy okazji mógłbyś zwinąć jedną dla mnie.
    - Jego mapy nie są na sprzedaż?
    - Cóż, jeśli stać cię na taki wydatek...
    Chyba nieprędko jakąś zdobędę. Uśmiechnąłem się cierpko.
    - Jeśli uda mi się zabrać je bez płacenia wezmę tyle ile dam radę udźwignąć.
    - Równy z ciebie gość! - ucieszył się Rathford. Drax najwidoczniej stracił zainteresowanie rozmową, bo odwrócił się, obserwując pobliskie stado ścierwojadów. - Powinieneś pomyśleć o dołączeniu do naszego obozu. Jeśli tam kiedyś trafisz pytaj o Laresa – on zajmuje się nowymi. Na pewno znajdzie dla ciebie jakieś zajęcie.
    - Dzięki za pomoc.
    - Tylko nie myśl sobie, że wszyscy są tu tacy mili. Niewiele można znaleźć w kieszeniach nowego, ale są tu tacy, co potrafią rozbić komuś czaszkę za stary kilof.
    - Będę o tym pamiętał.
    Ruszyłem dalej ścieżką, mijając rozwidlenie w prawo, prowadzące do lasu i po chwili, za kolejnym wzniesieniem w końcu zauważyłem most i strzeżących go dwóch strażników, oraz bramy Obozu za ich plecami. Czułem się trochę niepewnie, podchodząc do nich. Obserwowali mnie czujne, jednocześnie dziwnie się wykrzywiając, ale żaden nie powiedział ani słowa.
    - Czy to stary Obóż? - zdecydowałem się odezwać.
    - Nie, Nowy. Stary znajduje się pod mostem.
    Cóż, ironia chyba nie wychodzi mu najlepiej. Sumując to z dość tępym spojrzeniem, nie dziwi mnie to, że przydzielono go do pilnowania mostu.
    Znalazłem się w końcu przed bramą Obozu, których strzegło kolejnych dwóch strażników. Ci przy bramie wyglądali nieco poważniej, może dlatego dostali nieco lepszą fuchę. Obserwowali mnie czujnie odkąd przekroczyłem most. Dostrzegłem jeszcze jednego, w podobnym pancerzu, który właśnie załatwiał potrzebę pod pobliskim drzewem.
    - A ty dokąd się wybierasz? - zaskrzeczał jeden z nich.
    - No, do Obozu.
    - I myślisz, że możesz tak sobie po prostu wejść? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem.
    - Diego powiedział, ze mam się z nim spotkać w Obozie – powiedziałem, z nadzieją, ze to pomoże. Na szczęście pomogło.
    - Żółtodziób, co? No, to właź, tylko nie sprawiaj kłopotów, bo szybko cię naprostujemy.
    Wolałem nie zastanawiać się, co oznacza owo "naprostowanie". Nad moją głową znajdowała się potężna brama zrobiona z grubych, zaostrzonych bali. Cały Stary Obóz otoczony był sześciometrowym ogrodzeniem, okopanym z zewnątrz czymś w rodzaju fosy.
    Ledwie zdążyłem zrobić parę kroków, gdy ktoś za moimi plecami krzyknął:
    - Ej, ty!
    Odwróciłem się, by zobaczyć jak macha do mnie ręką, w biegu dopinając rozporek.
    - Dopiero cię zrzucili, co? - wyrzucił z siebie jak tylko się zbliżył. - Widzę, że już cię urządzili. Na pewno chcesz tam iść? By znowu dostać w pysk?
    Facet, mimo pancerza był chudszy ode mnie. Na jego nieogolonej twarzy widać było blizny po ospie. Strażnik, który mnie przepuścił przez bramę najwidoczniej się wkurzył, bo podszedł do niego i złapał go za ramię.
    - Nie przesadzaj Gamal. Jak Thorus się dowie, że rekrutujesz ich już pod obozem, to sam wylądujesz w kopalni.
    - Tylko kilka słów Sven. Słuchaj, żółtodziobie. Mam dla ciebie ofertę. Olej to, co mówił Diego, w Obozie nie czeka cię nic więcej niż kolejny łomot od Strażników. W końcu nie masz rudy, co nie?
    - A jaką mam niby alternatywę? - zapytałem z ciekawości, choć od samego początku mi się to nie podobało.
    - Chodź ze mną do Starej Kopalni. Jest niedaleko, zaraz za lasem. Jako Kopacz szybko dorobisz się jakiejś rudy, a wtedy będziesz miał czym zapłacić Strażnikom w Obozie za ochronę. Pomogę ci dostać się szybko do kopalni, dostaniesz kilof, ubranie, coś do żarcia i miejsce do spania. To chyba dużo jak na kogoś kto dopiero tu trafił, co nie?
    - Najpierw muszę porozmawiać z Diego – powiedziałem. - Miałem się z nim spotkać w Obozie.
    Gamal wyglądał jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Sven praktycznie wykopał go poza bramę. Ponownie się odwróciłem i wszedłem do Obozu.
    Nie powiem, zaskoczyło mnie to co tam zastałem. Obóz rozciągał się dookoła zamku, którego brama znajdowała się na górce, całkiem blisko mnie. Były tu jakby dwa poziomy, niższy bliżej zamku, zaś wyższy na niskiej skarpie pod zewnętrznym ogrodzeniem. Wzdłuż ścieżek stały liczne chaty, zrobione z desek, słomy i gliny. Wokół kręciło się mnóstwo ludzi, wyróżniali się głównie rodzajami noszonych ubrań. A były ich trzy: Strażnicy, w czerwonych zbrojach identycznych jak u Svena i Bullita, drudzy ubrani jak Diego i Gamal, a także trzecia grupa w prostych, brązowych kombinezonach, w większości brudnych. Oczywiście sami mężczyźni.
    A więc zaczyna się. Muszę szybko znaleźć jakąś pracę, bo przyjdzie mi tu umrzeć z głodu i zimna. Ruszyłem ścieżką w lewo, pod górę w stronę bramy zamku. Wydawało się to być najlepszym miejscem, by rozpocząć
    Przy bramie stało pięciu Strażników i to był jednoznaczny sygnał, że nie będzie tak łatwo jak myślałem. Jeden z nich, stojący na przedzie wyróżniał się. Był to potężnie zbudowany facet o ciemnej karnacji i krótkich, czarnych włosach. Miał na sobie lśniący w kolorze srebra i czerwieni pancerz z wysokim kołnierzem. Zza jego pleców wystawał fragment klingi i rękojeść wielkiego dwuręcznego miecza. Przypatrywał mi się od momentu gdy przekroczyłem bramę. Zacząłem się zastanawiać, czy rozmiar posiadanej broni nie świadczy tu o hierarchii społecznej. Zatrzymałem się niepewnie w odległości kilku metrów, a on wciąż na mnie patrzył.
    - Zakładam, że nie będziesz chciał wpuścić mnie do zamku? - odezwałem się.
    - Tylko ludzie Gomeza mają tam wstęp.
Jego głos był niski, stanowczy, jakby przyzwyczajony do wydawania rozkazów. Teraz byłem już pewien z kim rozmawiam. Skoro Diego mi go wskazał, to może warto zaryzykować.
    - Muszę się dostać do zamku – powiedziałem. - Mam list do Arcymistrza Magów Ognia.
    - I myślisz, że wpuszczę cię tak po prostu do środka? Żebyś oddał list i zgarnął nagrodę?
    - Coś w tym stylu.
    Zmarszczył gniewnie brwi i potarł dłoń w metalowej rękawicy.
    - Dobra, pokaż ten list.
    - Nie ma mowy, zapomnij o tym.
    - W porządku, już zapomniałem – wzruszył ramionami.
    Od początku byłem pewien, że nie ma drogi na skróty, ale byłbym głupi gdybym nie spróbował.
    - Chcę pracować dla Gomeza.
    - Czyżby? A czemu myślisz, że Gomez chciałby by ktoś taki jak ty dla niego pracował?
    - Diego powiedział, że to ty podejmujesz takie decyzje...
    - Hę? Jeśli Diego uważa, że jesteś w porządku to dlaczego sam się tobą nie zajmie? No dobra, słuchaj uważnie. Diego podda cię najpierw testowi. Jeśli on uzna, że się nadajesz, wtedy ja wpuszczę cię na spotkanie z Gomezem. Co się stanie potem będzie zależało wyłącznie od ciebie. Jasne?
    - Jak słońce. Porozmawiam z Diego. Wiesz, gdzie mogę go znaleźć?
    - To jego chata. - Thorus wskazał na najbliższą chatę, przed którą stała krótka ławeczka, oddaloną o zaledwie kilka metrów. - Zwykle kręci się w pobliżu.
    - W porządku, zaczekam na niego – odpowiedziałem i zamierzałem odejść, gdy wpadło mi jeszcze coś do głowy. - Dlaczego sam nie poddasz mnie testowi?
    - To nie takie proste, chłopcze. Każdy nowy, który chce tu do czegoś dojść potrzebuje opiekuna. Może nim być tylko jeden z zaufanych ludzi Gomeza i to właśnie on podda cię próbie. A jeśli narobisz kłopotów to on poniesie tego konsekwencje. Takie panują tu zasady i weź je sobie do serca.
    - A ty nie miałbyś dla mnie jakiegoś zadania?
    - Nie. Rzeczy, którymi zajmują się Strażnicy przerastają twoje możliwości, a ja nie chcę mieć ciebie na sumieniu. Zajmij się najpierw tym co zleci ci Diego to może kiedyś uda ci się dołączyć do Cieni. Większość nowych zaczyna jako Kopacze, zawsze możesz do nich dołączyć.
    - Potrafię sprostać każdemu zadaniu jakie mi powierzysz – powiedziałem śmiało. Jeśli alternatywą ma być kopalnia, będę musiał zrobić wszystko, by jak najszybciej dołączyć do Cieni.
    - Aż tak ci zależy na wpadce już pierwszego dnia? Hmm...
    Pokazał gestem bym się zbliżył. Spojrzał mi głęboko w oczy, jakby mnie oceniał, zaś pozostali Strażnicy udawali że nie słuchają. Thorus zniżył głos niemal do szeptu.
    - Jest jedna rzecz, którą może się zająć wyłącznie człowiek nie będący w służbie Gomeza. Ale uprzedzam cię: jak to schrzanisz, będziesz miał nie lada kłopoty.
    Spodziewałem się tego. W końcu w Kolonii każdy dzień to walka o przetrwanie. Jeśli nie będę w stanie wykonać tego zadania, to będzie znak, że nie zasłużyłem by przeżyć w tym miejscu.
    - Jestem gotów.
    - To co ci teraz powiem ma zostać między nami – rzekł, jeszcze bardziej ściszając głos. - Pewien gość z Nowego Obozu sprawia nam problem. Nazywa się Mordrag i przywłaszczył sobie kilka rzeczy należących do Magnatów. Oczywiście, można to powiedzieć o wielu Szkodnikach z Nowego Obozu, ale Mordrag ma czelność zjawiać się w NASZYM obozie i odsprzedawać NASZE rzeczy NASZYM chłopcom. A to już za wiele. Niestety łajdak wie, że nie mogę z tym nic zrobić.
   Mordrag. To o nim z takim przejęciem musiał mówić Rathford.
   - Dlaczego?
    - Bo jest pod opieką magów.
    I tu mamy haczyk. Żeby dostać się do magów, muszę się najpierw im narazić...
    - Dlaczego magowie chronią Mordraga?
    - Bo służy im za posłańca. Nasi magowie utrzymują kontakt z tymi z Nowego Obozu i często wymieniają się informacjami za pośrednictwem gońców. Sami nigdy nie opuszczają swoich siedzib. Zapewne nieźle się wkurzą na wieść, że coś przydarzyło się ich kurierowi.
    - A co ze mną? Co magowie mogą mi zrobić?
    - Jesteś tu nowy, nic ci nie będzie. Ale to ja odpowiadam za wszystko co robią moi ludzie, dlatego musisz trzymać język za zębami.
    Ani trochę mnie to nie uspokoiło.
    - Widzę, że masz trochę problemów z magami.
    - Tak, i to problemów, które niełatwo rozwiązać. Kilka lat temu jeden z Cieni próbował zasztyletować we śnie Arcymistrza Magów Ognia. Faceta znaleziono potem w Zewnętrznym Pierścieniu. Żeby było jasne: rozsmarowanego po CAŁYM Zewnętrznym Pierścieniu.
    Jeszcze lepiej. Dało mi to bardzo mocno do zrozumienia, co tu oznacza "łatwe rozwiązanie problemu". Zaczynałem się ponownie zastanawiać, czy to był dobry pomysł. Postanowiłem postawić sprawę jasno.
    - Chcesz żebym go zabił, tak?
    - Chcę, mieć pewność, że już nigdy więcej się tu nie pojawi i żeby przestał nam szkodzić. Jak to załatwisz, to już twoja sprawa.
    - Gdzie znajdę Mordraga?
    - Kreci się przy południowej bramie po przeciwnej stronie zamku. Tuż przy wyjściu. Sukinsyn boi sie pokazywać bliżej centrum.
    Kiwnąłem głową. Miał rację, nie będzie to łatwe.
    - Zajmę się tym. Ale może to trochę potrwać.
    - Rób jak chcesz.
    Oddaliłem się, zostawiając Thorusa, ale prawdę mówiąc nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić. Nie chciałem czatować przed chatą Diega, za bardzo zwracałbym na siebie uwagę. Jako że do zmroku zostało jeszcze trochę czasu, postanowiłem rozejrzeć się po Obozie. Okrążyłem zamek, omijając większe skupiska ludzi i starając się być niezauważonym. Niestety moja obita twarz, a do tego ubranie i przełożony przez pasek spodni pordzewiały miecz wyraźnie świadczyły o tym, skąd przychodzę. Pierwszym, który mnie zaczepił był facet, który przed swoją chatą miał kilka skrzyń z wystawionymi towarami. Zauważyłem, po stroju, że jest Cieniem. Miał bardzo ponury wyraz twarzy i strasznie drażniący głos.
    - Witaj! - zaskrzeczał, przeciągając sylaby. - Jestem Fisk. Handluję najróżniejszym towarem. Gdybyś kiedyś czegoś potrzebował, zgłoś się do mnie.
    Po wypowiedzeniu tych kilku słów odwrócił się i znów mnie ignorował. Zupełnie jak maszyna.
    Dwa stoiska dalej kolejny Cień obserwował mnie, opierając się o drzwi chaty. Właśnie minął go facet w znacznie wyróżniającym się stroju, przypominającym raczej przepaskę biodrową, z dorobionymi elementami zbroi płytowej. I ten właśnie facet gdy tylko mnie zobaczył podszedł wyciągając szeroko ramiona, jak by chciał mnie powitać.
    - Nowa twarz! Niech Śniący będzie z tobą nieznajomy!
    Wyjaśniło się, to zapewne członek Sekty, o której mówił Diego. Sam nie wiem jak to się stało, ale dałem się odciągnąć na bok i usadzić na ławce, a on wciąż gadał.
    - Jestem Baal Parvez. Jestem tu, by wskazać ci właściwą ścieżkę.
    - Właściwą ścieżkę? - powtórzyłem, czując się strasznie głupio.
    - Jedyną prawdziwą! Ścieżkę Śniącego oczywiście! Pozostałe zaprowadzą cię do głuszy bez wyjścia. Tylko on może nas stad uwolnić! Guru przygotowują w naszym Obozie rytuał Wielkiego Przyzwania. Zamierzają nawiązać kontakt ze Śniącym! Do tej pory przemawiał do nas wyłącznie za pomocą wizji, ale już wkrótce objawi nam się w całej swojej chwale! Jednak aby to osiągnąć potrzebujemy jak największej rzeszy wyznawców. Dzięki zjednoczeniu naszej energii duchowej uda nam się nawiązać z nim kontakt!
Był tak podekscytowany i mówił z takim przejęciem, że zacząłem się zastanawiać, czy nie puka ludziom po nocach do chat, zapraszając do rozmowy o Śniącym. Nie chciałem się narażać na samym początku, ale jego otwartość i to sadzanie mnie na ławce było mocno wkurzające. Musiałem jakoś z tego wybrnąć. Nie musiałem nic mówić, bo on jeszcze nie skończył.
    - Nasz obóz znajduje się dość daleko stąd, na wielkim bagnie. Mogę cę tam zaprowadzić jeśli chcesz.
    Rzeczywiście, najłatwiej dołączyć do Sekty. Przynajmniej jest jakaś alternatywa. Jeśli wszyscy tam są tak wylewni jak Baal Parvez, to musiałbym być naprawdę bardzo zdesperowany.
    - Kim jest ten Śniący? - zapytałem.
    - Śniący przemawia do nas poprzez sny i wizje – odpowiedział głosem wręcz uniosłym. - Przewodzi nam, odkąd nawiązał pierwszy kontakt z naszym wielkim duchowym przywódcą, Y'berionem, pięć lat temu. Wszyscy członkowie Bractwa wyrzekli się trzech bogów, teraz modlimy się o zbawienie do Śniącego...
    - Zbawienie od czego?
    Po raz pierwszy dostrzegłem błysk oburzenia w jego oku.
    - Od tego przeklętego miejsca, naturalnie! Śniący wskaże nam drogę do wolności... Uwolni nas wszystkich... a ci, którzy w niego zwątpią przepadną, jako niegodni.
    - Co wam powiedział Śniący?
    - Zaprowadził nas na bagna, gdzie zbudowaliśmy nasz Obóz przy ruinach starej świątyni. Dał nam niezależność. Pokazał nam jaka moc drzemie w bagiennym zielu. Teraz żaden z nas nie musi juz pracować. Zbieramy tylko ziele i wymieniamy z innymi obozami na wszystko czego nam potrzeba. Dla siebie mamy tego więcej niż bylibyśmy w stanie spalić! Do tego obdarzył niktórych z nas darem magii. Magii starożytnej i potężnej., różnej od tej, którą wykorzystują magowie Myrtany.
    - Co to za magia?
    - Pozwala ona kontrolować i oddziaływać na rzeczy siłą twojej woli. Jednak tylko wtajemniczeni Guru i niektórzy strażnicy świątynni potrafią ją kontrolować. Może okażesz się jednym z tych wybranych? Albo dołączysz do najlepszych wojowników tworzących świątynną straż? Musisz tylko zaufać Śniącemu... Jak widzisz nasze bractwo otwiera przed tobą wielkie możliwości! Nie musisz wcale marnować życia i zdrowia w kopalni. Możesz być wolny, prawdziwie wolny!
    Tymi słowami zakończył rozmowę, mrugając do mnie na koniec. Wstał i odszedł, a ja odetchnąłem z ulgą. Wróciłem do myślenia, jak wypatrzyć tych wpływowych Cieni. Już prawdę mówiąc zauważyłem kilka osób, które mogą byc ważniejsze niż pozostałe, ale muszę najpierw parę razy rozejrzeć sie po Obozie. Poczekam do zmroku i spróbuję znaleźć Diego. Tymczasem Cień, który patrzył na mnie od momentu gdy wszedłem na targowisko nadal mi się przypatrywał.
    Wolałem nie zatrzymywać się dłużej w jednym miejscu. Nie chciałem rozmawiać z kimkolwiek, nim nie dowiem się wszystkiego od Diego. Rozmowa z Thorusem dała mi do zrozumienia, że panują tu bardzo specyficzne zasady. Kręciłem sie wokół zamku, nabierając orientacji. Wyglądało to tak, jak się spodziewałem, choć nie sądziłem, że będzie tu aż tyle ludzi. Robiło się już ciemniej i zauważyłem, że wiele osób udaje się w okolice południowej bramy. Znajdowała się tam arena, ale nie poszedłem tam. Zamiast tego wróciłem pod bramę zamku, korzystając z tego, że zostało tu tylko kilkanaście osób, wliczając Thorusa, usiadłem na jednej z wolnych ławek niedaleko wygasłego ogniska. Diego wciąż nie było nigdzie widać, a z tego miejsca miałem dobry wiok na bramę Obozu. Najwidoczniej teraz kwartę pełnił ktoś inny, gdyż nie zauważyłem Svena wśród Strażników. Robiło się coraz ciemniej, a ja zaczynałem być głodny. Do jutra, jakoś wytrzymam, a potem spróbuję znów zrobić użytek z tego pordzewiałego miecza. Jakoś dam sobie radę. Naprawdę miałem wiele pytań do Diego i nie mogłem doczekać się jego powrotu. Przeszło mi przez myśl, że jeśli nie wróci dziś, ani jutro, a może nawet przez kilka dni, to może będę jednak zmuszony dołączyć do Bractwa. Cóż, jutro będę nad tym myślał. Z samego rana zacznę zaczepiać ludzi w Obozie, muszę dowiedzieć się jak najwięcej o tym miejscu, jeśli mam zamiaru tu przeżyć.
    Cholerna sprawa.
    - Ej, ty, nowy!
    Podniosłem głowę. Przede mną stał facet ubrany jak Kopacz, z drewnianą maczugą przy pasku. Wydawało mi się, że gdzieś już go widziałem
    - To ciebie dziś tu zrzucili, co nie? Nazywam się Grim, też jestem tu od niedawna.
    Na dowód tego odgarnął włosy z czoła, by pokazać mi resztki niemal zagojonego zielonego sińca.
    - Pamiętam cię. Byliśmy razem w transporcie.
    - Dokładnie tak! Byłem w celi z takim jednym facetem bez jednego ucha, kojarzysz go? Nazywał się Mauro, czy jakoś podobnie.
    Faceta nie kojarzyłem, ale to imię słyszałem niedługo przed zrzuceniem, jeszcze w celi, z ust strażników.
    - Kojarzę. Miał być zrzucony tuż przede mną.
    - Cholera, widziałem wszystkich nowych, nie było go.
    - I nie będzie. Kilka godzin przed planowanym zrzuceniem przegryzł sobie żyły.
    Grim skrzywił się, chyba nawet szczerze.
    - Szkoda faceta, wydawał się w porządku. Mogę się przysiąść?
    - Jasne. Długo już tu jesteś?
    - Czas tu dziwnie płynie, nie wiem dokładnie ile czasu minęło. Na pewno tydzień, może trochę dłużej.
    - Jak wygląda życie w Kolonii?
    - Nie jest źle, jeśli zapłacisz Strażnikom za ochronę. Zrobiłeś to już?
    - Najpierw muszę zdobyć rudę.
    - Fakt, mi też ciężko było na początku. Strażnicy biorą dziesięć bryłek i mówię ci, jeśli będziesz tyle miał od razu im zapłać. Lepiej przegłodować kilka dni niż chodzić po Obozie bez opłaty.
    - Co mi to da?
Grim zaśmiał się, wyraźnie nabijając się ze mnie.
    - Zapytaj się lepiej, co ci się stanie jeśli nie zapłacisz.
    - Więc?
    - Prawie wszyscy nowi, a także Kopacze płacą za ochronę. Jeśli wejdziesz z kimś w spór, a wierz mi że o to niełatwo, Strażnicy pomogą temu, kto zapłacił.
    - A jeśli pobije się dwóch, którzy zapłacili za ochronę?
    - Przyglądają się i czekają, aż któryś z nich zginie. Wtedy zabijają drugiego.
    Milczałem chwilę, nie wiedząc co powiedzieć.
    - A ty, jak sobie radzisz? - zapytałem w końcu
    - Gdy tu trafiłem, od razu podjąłem decyzję, żeby zostać Cieniem. Choć facet przy bramie próbował mnie zwerbować do Starej Kopalni. Po tym, że tu jesteś wnioskuję, że też tak pomyślałeś. Dobrze zrobiłeś, dowiedziałem się, że ten koleś dostaje kasę za każdego nowego, którego sprowadzi do kopalni. A stamtąd ciężko jest się wydostać.
    - Co w takim razie powinienem zrobić, żeby dołączyć do tego obozu?
    - Proste. Każdy żółtodziób zanim zostanie przyjęty do Obozu musi mieć swojego opiekuna, który wyjaśni mu co w trawie piszczy. Na twoim miejscu trzymałbym się Diego, ja tak zrobiłem i nie żałuję. Najważniejsze są dwie rzeczy: zdanie testu zaufania i zdobycie szacunku w obozie. Wystarczy, że kilku wpływowych Cieni będzie cię dobrze kojarzyło i to wystarczy.
    - A ty zdałeś już test zaufania?
    - Tak, ale nie powiem ci na czym polegał. O takich rzeczach lepiej nie mówić głośno. Myślę, że niedługo zostanę przyjęty, rozmawiałem już z Dexterem, Rączką i paroma innymi, Diego chyba jest ze mnie zadowolony.
    - Oo, nowi chcą przyłączyć się do Cieni!
    Aż podskoczyłem, gdy usłyszałem ten głos tuż nas głową. Zerwaliśmy się z Grimem równocześnie, by spojrzeć w oczy facetowi z zbroi Cienia, który uśmiechał się kpiąco.
    - Co wy tacy strachliwi? Skoro chcecie do nas dołączyć, powinniście mieć więcej odwagi. Trzeba wam wiedzieć, że Gomez nie toleruje błędów - Nagle spoważniał i położył dłoń na rękojeści krótkiego miecza przy pasku. - Musicie być gotowi pójść za nim choćby w ogień. Tylko niecała połowa z tych, którzy próbowali została przyjęta.
    - A co się stało z tymi, którym się to nie udało? - zapytałem
    - Pewnie siedzą w Nowym Obozie i pałaszują ryż, hehe... Wiecie co? To oznacza, ze jeden z was nie zostanie przyjęty. Albo obaj. Hehe...
    Po tych słowach odszedł. Spojrzałem na Grima, ale był jakiś dziwnie zamyślony. Zapadł już półmrok, a Diega wciąż nie było widać. Kilku Kopaczy rozpaliło w pobliżu ognisko, przy którym siedzieli, piekąc coś na zaostrzonych patykach. Grim wskazał w ich stronę.
    - Chodź, przedstawię cię pierwszej osobie, którą warto poznać. Panowie – powiedział, gdy podeszliśmy do ogniska. Siedzący przy nim dwaj Kopacze byli znacznie starsi ode mnie. Jeden miał nawet całkiem białe włosy i sporo zmarszczek na twarzy. - Mamy nowego! Żółtodziobie, to jedna z najważniejszych osób z Obozie, oto Gravo!
    - Przestań włazić mi w tyłek, Grim – odpowiedział Kopacz w białych włosach. - Nudzą mnie twoje odzywki.
    - Możemy się dosiąść?
    - Tego zabronić wam nie mogę.
    Głos miał zmęczony, lecz stanowczy. Drugi Kopacz patrzył w ziemię odkąd przyszliśmy, dłubiąc palcem w dziurawej podeszwie buta. Najwyraźniej niezbyt był zadowolony z nowego towarzystwa.
    - Jak leci, Gravo? - zagaił znów Grim.
    - Odkąd rzuciłem robotę w kopalni, nie mogę narzekać.
    - To może powiesz nowemu czym się zajmujesz? Co, żółtodziobie, chciałbyś wiedzieć,czemu Gravo jest taki ważny? No, Gravo, powiedz, nowy chce się dowiedzieć.
    - Póki co nie słyszę, żeby się w ogóle odezwał, za to zdecydowanie słychać nadmiar bezsensownego mielenia ozorem, Grim.
    W tym momencie poczułem odrobinę sympatii dla tego starego Kopacza. Ja też miałem dość błazenad Grima, ale postanowiłem sobie, że nie będę się odzywał, jeśli nie będzie takiej potrzeby. Jednak chciałem wiedzieć, czym tak bardzo zaimponował Grimowi, że zapytałem:
    - Czym się zajmujesz? Teraz pytam osobiście.
   - W sensie co robię na codzień? Czy z czego się utrzymuję?
    - Jedno i drugie – spróbowałem się uśmiechnąć, ale chyba niezbyt mi to wyszło. Gravo miał taką dziwną powagę w oczach, że chyba warto było próbować.
    - Zwykle przesiaduję przed swoją chatą, wpatrując się w Barierę. W nocy wygląda naprawdę niesamowicie. Za kilka godzin zrozumiesz o czym mówię. A jeśli chodzi o to drugie... cóż, pomagam ludziom w rozwiązywaniu ich problemów. Tak to nazwijmy. Jeśli podpadniesz któremuś z wpływowych osobistości, zgłoś się do mnie. Razem coś wymyślimy.
    - Gdybym miał kłopoty ty mógłbyś mi pomóc? W jaki sposób?
    - Żartujesz sobie? - wtrącił Grim. - On zna tu wszystkich, wystarczy...
    - Załóżmy, ze nadepnąłeś na odcisk Thorusowi – rzekł Gravo na tyle głośno, by uciszyć Grima. - Co prawda, lepiej nigdy nie włazić mu w drogę, ale wypadki sie zdarzają. Thorus potrafi być bardzo uparty. A mówiąc bardzo uparty mam na myśli naprawdę bardzo uparty – Odruchowo odwróciłem się w stronę bramy zamkowej, ale Thorusa tam nie było. - Jak raz się na ciebie wkurzy, w najlepszym wypadku nie będzie chciał zamienić z tobą słowa. A to bardzo niedobrze, bo jako żółtodziób musisz mieć go po swojej stronie. Wtedy przychodzisz do mnie. Znam wiele osób, z których zdaniem liczy się nawet Thorus. Pni szepną o tobie dobre słówko, lub dwa i Thorus przestanie się boczyć. Oczywiście nikt nie zrobi tego za darmo, a ja pilnuję by ruda trafiła do właściwych osób. Pobierając małą opłatę rzecz jasna.
    - Idzie z tego wyżyć?
   - I to nawet nieźle. W tym obozie ludzie dość często się sprzeczają. I na szczęście od czasu wprowadzenia opłaty za ochronę Strażników, nie zawsze kończą się one krwawo. Wtedy mam więcej klientów.
    Jakiś czas siedzieliśmy, wpatrując się w zgodnym milczeniu w strzelające płomienie.
    - Hej, żółtodziobie, jesteś głodny? - odezwał się nagle Grim.
    Spojrzałem na niego, ale nie odpowiedziałem. Musiało się jednak coś odbić na mojej twarzy, bo natychmiast wstał.
    - W chacie mam jeszcze parę grzybów i kawałek mięsa, przyniosę je to je odgrzejemy, póki dobrze się pali.
    - Nie mam rudy – powiedziałem wprost.
    Grim machnął ręką.
    - Nie martw się o to. Przecież wiem jak to jest na początku. Też głodowałem, póki nie dostałem pierwszej roboty. Mi też pomogli.
    - Umiesz polować? - zapytałem go.
    - Ha, myślałem tak samo. Pierwszy dzień głodówka, żeby się rozeznać, a drugiego dnia na samotne polowanie, by zaspokoić głód za darmo. Przyznam, ze chociaż udało ci się znaleźć lepszą broń niż mi, ja przez kilka dni nie miałem nic poza kilofem! Ale umówmy się tak: dziś jemy to co przyniosę, a jutro pomożesz mi coś upolować. Pasuje?
    - Jasne, wchodzę w to.
    - No ja myślę. Zaraz wracam.
    Gdy znów odwróciłem się ku ognisku zauważyłem, że Kopacz, który do tej pory nie odezwał się ani słowem patrzy na mnie, szybko odwracając wzrok gdy go na tym przyłapałem. Nie podobało mi się to.
    - Co się dzieje? - zapytałem.
    - Sam się dowiesz w swoim czasie. Od kilku dni nie wyspałem się porządnie, a w tej przeklętej kolonii kto nie śpi, ten pracuje na dwie zmiany.
    - Co sądzisz o tym obozie? Żałujesz, że tu dołączyłeś? - zapytałem wprost. Może niezbyt taktownie, ale chciałem poznać wszelkie możliwe opinie.
    - Jestem zwykłym Kopaczem, moje zdanie się nie liczy. Miej oczy szeroko otwarte, zwłaszcza w nocy.
    Ledwie powiedział te słowa, a juz go nie było. Zacząłem sie zastanawiać, co się pod tym kryło i czy miała to być groźba czy ostrzeżenie. Przecież dopiero dziś tu trafiłem, nie mogłem się jeszcze nikomu narazić. O co tu chodzi?
    - Słyszałeś to? - zapytałem Gravo, ale ten udawał, że nic nie słyszy.
    Minie jeszcze sporo czasu, nim przyzwyczaję się do zachowań ludzi z Kolonii. Żeby zatrzeć myśli o tamtych słowach postanowiłem zapytać Gravo o coś bardziej konkretnego.
    - Możesz mi powiedzieć, które Cienie należą do najbardziej wpływowych?
    - Chcesz mieć po swojej stronie największe szychy, co? Nie powiem, że mnie to dziwi. Jesteś młody i zapewne ambitny. Nie dla ciebie jest praca w kopalni.
    - Postanowiłem dołączyć do Cieni. Nie chcę spędzać większości czasu pod ziemią, kopiąc rudę, której i tak nie zobaczę.
    Gravo przyglądał m się przez chwilę, po czym powiedział:
    - Cóż, najpotężniejszym z Cieni jest Diego. To jego zaufanych ludzi należą Rączka, Świstak i Zły...
    - To ich imiona?
    - Ty tak poważnie? - Nie spodziewałem się u niego ironii, ale fakt, że moje pytanie było bardzo głupie. - Niewielu używa tu prawdziwych imion, możesz domyślić się dlaczego. Co do innych... Dexter i Fisk handlują na targowisku. Mają szeroką klientelę, do której należą nawet niektórzy Strażnicy, więc są dosc wpływowi. No i jest jeszcze Scatty. On rządzi na arenie, w końcu sam ją otworzył, teraz ustala zakłady, organizuje walki i takie tam. Właśnie w tej chwili jakaś trwa, pewnie dlatego jest tu tak pusto. Ludzie lubią oglądać walki. Czasem nawet sam Gomez wychodzi żeby popatrzeć. Wiele osób winnych jest Scatty'emu pieniądze, więc on również jest sporą szychą.
    - Dzięki za pomoc.
    - Nie ma sprawy. Ta forma była za darmo.
    Zjawił się Grim, z kilkoma bezkształtnymi kawałkami solonego mięsa, które nadział na dwa patyki i podał mi jeden. Podziękowałem mu, ale powstrzymałem się od wąchania mięsa, żeby nie zepsuć sobie smaku. Byłem bardzo głodny.
    - Grzyby musiałem wyrzucić, jakieś robactwo się do nich dobrało – powiedział. - Wybacz Gravo, ale nie mam tego zbyt wiele.
    - Martw się o siebie Grim. - W tym momencie zaczęło pojawiać się coraz więcej ludzi, co zapewne oznaczało, że walki na arenie dobiegły końca. - Ja was zostawiam.
    Wstał i odszedł, zaś Grim przesiadł sie na jego miejsce.
    - Stąd jest lepszy widok na zamek. Spójrz, kto idzie.
    Pod bramą zamku zatrzymał się mały tłum osób. Czterech Strażników w zbrojach podobnych do tej Thorusa, z naciągniętymi kuszami w rękach obserwowało otoczenie, a wszyscy wokół przyglądali się trzem osobom, które otaczali Strażnicy. Dwie z nich były postawnymi osiłkami, któych pancerze obite były brązowym futrem, a ich miecze lśniły nawet z tej odległości. Twarzy nie widziałem w panującym tu mroku. Jeden z nich trzymał zapaloną pochodnię, której blask oświetlał kolejnego olbrzyma. Ten miał o wiele wytworniejszy strój, który sprawial wrażenie jakby miał pęknąć gdyby osobnik napiął mięśnie. Na plecach miał ogromny miecz, z pięknie zdobioną i lśniącą kolorowo rękojeścią. Przez chwilę gapiłem się jak urzeczony na sam miecz, a jego właściciel rozmawiał z Thorusem. Po minie Thorusa i całej tej obstawie domyślałem się kim jest ów posiadacz tej niezwyklej broni.
    Minęło kilka chwil, zanim nie zorientowałem się, że wśród tych wielkich facetów jest jeszcze jedna osoba, niemal niezauważalna ze względu na swoją drobną posturę. Nie powiem, żeby mnie to zaskoczyło, ale poczułem się dziwnie, gdy zobaczyłem tę samą kobietę, którą dziś zrzucono tu razem ze mną, przywiązaną do tratwy. Miała na sobie długie futro i patrzyła cały czas w ziemię u swych stóp.
    - Dziś ją przywieźli, trafiła prosto do Gomeza – odezwał się Grim, jak zobaczył na kogo patrzę.
    - Wiem, widziałem jak ją zrzucano.
    - Nie gap się tak na nich!
    Odwróciłem natychmiast wzrok. W momencie gdy Grim wypowiedział te słowa, ja również zauważyłem, że jeden ze Strażników z kuszami spojrzał się w naszą stronę, zakładając bełt. Zajęliśmy się na powrót pieczeniem mięsa, zerkając tylko od czasu do czasu w stronę bramy.
    - Musisz uważać na co się gapisz – ostrzegł mnie Grim. - Parę dni temu widziałem jak jeden z Kopaczy patrzył o sekundę zbyt długo na jednego ze strażników Gomeza, tego łysego z blizną. Jego głowa poleciała aż na dach następnej chaty.
    Gomez. Największa szycha w całej Kolonii, osoba, przed którą trzęsie portkami cały Stary Obóz, a prawdopodobnie inne również. Trzymająca żelazną ręką za mordę swoich ludzi. A ja mam do nich dołączyć i spędzić tak resztę życia.
    Rozmowa najwidoczniej się skończyła, gdyż Gomez, dwóch jego ochroniarzy, Thorus i Strażnicy z kuszami weszli do zamku i znów zrobiło się cicho, a jedyne światło dochodziło z ognisk, rozpalonych co kilkanaście metrów, przy których grzali się Kopacze i Cienie. Kilku Strażników pełniło wartę na dachach chat, tuż przy zewnętrznym ogrodzeniu, ale kusze mieli w pokrowcach na plecach. Nie ma możliwości, żeby zrobić tu coś niezauważonym.
    Mięso szybko się przypiekło i razem z Grimem zaczęliśmy je powoli ogryzać. Było gumiaste, ale w gruncie rzeczy nawet nie takie złe. Przez jakiś czas, gdy zaczęło już pachnieć, nie mogłem, opanować obfitego ślinienia i teraz pałaszowałem je, nie bacząc na to, ze parzę sobie język. Grim był bardziej powściągliwy, a przynajmniej najpierw długo dmuchał na mięso, by je ostudzić.
    - Heej, więc jeszcze żyjesz! Gratuluję dotarcia do Obozu.
    Po raz kolejny ktoś zawołał nad moją głową, ale ten glos już znałem. Nade mną stał Diego, przysiadł się do naszego ogniska i rozłożył wzdłuż ogniska, grzejąc ręce.
    - Znalazłem miecz obok Opuszczonej Kopalni i zabiłem parę bestii. Poza tym bez przeszkód. I rozmawiałem z Thorusem.
    - I co ci powiedział?
    - Że będę mógł dołączyć do Obozu, jeśli ty uznasz, że się nadaję.
    - Widzę, że czeka mnie dodatkowa robota.
    - Cześć Diego – powiedział Grim – masz ochotę na mięso?
    - A co tam masz, pewnie znów jakieś szczurze gluty? Nie, nie chcę, po ostatnim twoim posiłku spędziłem w krzakach dobrą godzinę. Ale łapcie, to dla was.
    Wyciągnął z podróżnej torby cały bochenek chleba, przełamał go na dwie części i wręczył nam.
    - Wielkie dzięki Diego – powiedzieliśmy jednocześnie. - Nie ma sprawy, w końcu jesteście pod moją opieką. Nie znaczy to, że muszę wam pomagać, o nie, ale nie znaczy też, że nie mogę tego zrobić. Grim, jak ci idzie?
    Grim wyraźnie się zmieszał.
    - Rozmawiałem z kilkoma osobami. Chyba niedługo mnie poprą...
    - Gówno prawda. Też rozmawiałem. Popiera cię tylko Rączka z wiadomych powodów, a pozostali albo o tobie nie słyszeli, albo mają cię za tchórza, bo boisz się wyjść poza Obóz.
    - Jutro wyjdę,. Razem z nowym idziemy na polowanie. Nie złość się, diego, naprawdę się staram.
    - Z takim staraniem się to powinieneś trafić do kopalnii, albo do Sekty. A ty – spojrzał na mnie – mam nadzieję, ze nie okażesz się tak leniwy jak Grim, to ja za was odpowiadam i póki co jesteście pod moją ochroną, ale mogę z tego zrezygnować. Chcesz dołączyć do Obozu? Od jutra zacznij pracować. Najpierw jednak powinieneś dowiedzieć się kilku rzeczy.
    - To znaczy? Może opowiesz mi o Starym Obozie?
    Wziąłem duży kęs chleba, który choć twardy, nadwał się do zjedzenia i smakował o wiele lepiej niż mięso.
    - Mówiłem ci już, że Stary Obóz to największy i najpotężniejszy wśród obozów. Gomez i jego ludzie kontroluja kopalnię, a przez to cały handel ze światem zewnętrznym. Raz w miesiącu, czasem częściej, król przesyła nam wszystko czego potrzebujemy. Broń, mięso, chleb, wino... Mamy staruszka w garści, kapujesz? Wy też mżecie mieć w tym swój udział, jeśli dołączycie do Obozu.
    Grim wydawał się jakoś przygaszony po reprymendzie od Diego i skupił całą swoją uwagę na jedzeniu.
    - A co z pozostałymi? Z Nowym Obozem i Bractwem Śniącego?
    - Radziłbym ci o nich zapomnieć. Te dwa obozy zamieszkują szaleńcy, któzy chcą za wszelką cenę się stąd wydostać. W zachodniej części Kolonii znajduje się Nowy Obóz. Rezydują tam magowie, którzy myślą, ze uda im się wysadzić Barierę, jeśli tylko zgromadzą dostatecznie dużo rudy. No i świry z Sekty... na wschodzie. Ich obóż znajduje się na środku bagna. Oni z kolei wierzą, że ich bóstwo pomoże im się stąd wydostać i wyczekują tego. Wygląda na to, że jeszcze trochę sobie poczekają... - dodał, mrugając do mnie. Zrozumiałem, że ma na myśli przechodzącego w pobliżu Baal Parveza. - Na twoim miejscu nie traciłbym czasu na zadawanie się z szaleńcami.
    - A możesz mi powiedzieć coś więcej o Barierze?
    Diego westchnął.
    - Nie ma tu za bardzo o czym opowiadać. Jest nie do sforsowania.
    - A co się stanie, jeśli po prostu spróbuję stąd wyjść?
    - Nawet tym nie myśl. Ostatni, który tego próbował dotarł na drugą stronę jako trup. Przez to przeklęte magiczne pole można wejść, ale już nigdy się stąd nie wydostaniesz.
    - Jeśli istnieje jakiś sposób... jeśli jest stąd jakieś wyjście, znajdę je.
    Diego spojrzał na mnie zupełnie inaczej niż dotąd. Miałem wrażenie, jakby na nowo mnie oceniał. A może tylko mi się wydawało. Grim natomiast prychnął i rzucił tylko:
    - Nigdy się stąd nie wydostaniesz, pogódź się z tym. Wszystkim przyjdzie nam tu umrzeć, jako wyrzutki, zapomniani przestępcy.
    - Tak spieszno ci się stąd wyrwać? - Diego całkiem zignorował Grima. - Dopiero co tu trafiłeś.
    - Co nie znaczy, że mam zamiar się z tym pogodzić.
    - Widziałem już kilku takich jak ty. Żaden z nich nie przeżył w Kolonii dłużej niż miesiąc. Z takim nastawieniem ty też możesz tak skończyć. Wyrób sobie najpierw reputację w Obozie, załatw pozycję. Dopiero potem przyjdzie czas na szukanie wyjścia. Będziesz miał wtedy dość czasu i o wiele większy wachlarz możliwości. Rzecz jasna nie wierzę, by coś takiego jak wyjście istniało, ale to jest tak jak z planem magów z Nowego Obozu – nikt nie wierzy, ale jeśli jakimś cudem się uda, wszyscy na tym skorzystają.
    Zdecydowanie miał rację. Nie mogę tracić zdrowego rozsądku.
    - Co powinienem wiedzieć, zanim zostanę przyjęty do Obozu? - zapytałem.
    - Żeby zostać jego członkiem, musisz najpierw zaplusować sobie u kilku osób. W Zewnętrznym Pierścieniu możesz spotkać paru wpływowych ludzi. Jeśli uda ci się ich do siebie przekonać, twoje szanse wzrosną. Potem będzie czekał cię test zaufania... i nie będziesz mógł przystąpić do niego, póki nie zdobędziesz poparcia wśród Cieni. To był zły pomysł, pozwalać Grimowi zrobić najpierw test, teraz obija się, bo przeszedł test, ale nie chce mu się zapracować na szacunek. Dlatego będziesz tu tkwił jeszcze długo, Grim. Póki nie weźmiesz się w końcu do roboty. No i oprócz tego musisz się jeszcze wiele nauczyć. Im więcej potrafisz, tym będziesz dla nas cenniejszy. Dobrze widziane są również znajomości zarówno w Obozie jak i poza nim. Krótko mówiąc, musisz się pokazać z dobrej strony wpływowym osobom.
    - A gdzie znajdę te wpływowe osoby?
    Diego pogładził wąsy i powiedział z uśmiechem:
    - Cóż, na jedną z nich właśnie patrzysz. Poza tym jest też Thorus, jego już znasz. Co do pozostałych, sam musisz ich rozpoznać. Jeśli nie jesteś w stanie tego zrobić, i tak nie masz tu czego szukać. Najlepiej przejdź się po Zewnętrznym Pierścieniu i porozmawiaj z ludźmi.
    Chyba rozumiałem już na czym to polega. Cenny jest ten, kto coś potrafi, lub kogoś zna. Lub też ma dużo rudy. A kto jest cenny, jest też i ważny. Jeśli ważna osoba coś potrafi, poprze mnie, gdy będę potrafił coś z jej dziedziny, gdy będę jej przydatny. Wszystko pasowało do tego, co powiedział Gravo. Prawdę mówiąc było to dość dobrze przemyślane.
    - Kto może mnie tu czegoś nauczyć?
    Diego znów się uśmiechnął. Chyba jestem na dobrej drodze.
    - Najlepiej zacznij od Rączki. To najzręczniejszy człowiek w Obozie. Miej oczy szeroko otwarte, a na pewno znajdziesz wiele takich osób. Wbrew pozorom większość ludzi w tym miejscu lubi dzielić się swoimi umiejętnościami.
    - Gdzie go znajdę?
    - Zapewne w jego chacie. Stojąc na wprost bramy do zamku idź w lewo, jego chata mieści się nieco na uboczu, przed areną, przylega do murów zamku.
    - Dzięki za pomoc.
    - Nie ma sprawy, uważaj na siebie. Ja uciekam, powodzenia. Grim, jutro nie ma siedzenia w Obozie. Masz w końcu coś zrobić. Pamiętajcie, że mam na was oko.
    - Trzymaj się – powiedziałem, a Diego odszedł do swojej chaty.
    Ognisko wygasało, a ja z Grimem siedzieliśmy jeszcze jakiś czas, nie rozmawiając ze sobą. Po jakimś czasie i on poszedł do siebie, a wokół zrobiło się dość pusto. Byłem już jedyną osobą, która została przy ognisku. Wyglądało na to, że przyjdzie mi tu zasnąć. Na szczęście noc była bardzo ciepła. Przekręciłem się na plecy i wpatrywałem jakiś czas w niebo. Gravo miał rację. Wyglądało niesamowicie. Co jakiś czas rozbłyskało wyładowaniami magicznymi w miejscu, w którym była Bariera. Wyglądało to jakby co raz uderzał w nią piorun i rozbijał się na wiele mniejszych, dając krótki blask. Przeklęta kopuła, najgorsze więzienie jakie można było sobie wymyślić. I przeklęci magowie, którzy zgodzili się na ten proces. I tysiąckroć przeklęty Rhobar.
    Przekręciłem się na bok i zamknąłem oczy, czując zbliżający się sen.
    Cholerna sprawa.